Nagle zaczęło grozić odcięcie od paliwa i kartki na benzynę. Załamał się model życia na peryferiach, którego rytm wyznaczały dalekie dojazdy do pracy, do supermarketu, wszędzie – o tym, jak szok naftowy z 1973 r. zmienił świat, opowiada Andrzej Krajewski, autor książki „Ropa. Krew cywilizacji”.
NEWSWEEK HISTORIA: Premier Mateusz Morawiecki, mówiąc o zbieraniu chrustu przez Polaków dla ogrzania domów, wcale nie był taki oryginalny.
ANDRZEJ KRAJEWSKI: Nie był. Ogrzewanie domów chrustem rozważał rząd Stanów Zjednoczonych na fali paniki wywołanej pierwszym kryzysem naftowym w październiku 1973 r. Gospodarka amerykańska była już wówczas mocno uzależniona od ropy z Bliskiego Wschodu i gdy Arabia Saudyjska oraz inne kraje arabskie ogłosiły embargo na eksport surowca, rząd w Waszyngtonie oraz rządy Zachodniej Europy stanęły przed nie lada problemem. Dziś tego się nie pamięta, ale wówczas sporo elektrowni używało właśnie oleju opałowego – bo był tani i wygodny. Baryłka ropy kosztowała przed kryzysem dwa dolary, a na jesieni 1973 r. jej cena skoczyła do ponad trzydziestu.
Stany Zjednoczone miały przecież sporo surowca u siebie. Choćby w Teksasie, co wiemy z serialu „Dallas”.
– Ale wydobycie ropy od lat tam spadało, bo surowiec z Bliskiego Wschodu był znacznie tańszy, a stare złoża powoli się wyczerpywały. W efekcie przemysł wydobywczy w Ameryce działał na zwolnionych obrotach. Ponowne jego ożywienie wymagało czasu. Tymczasem była już jesień i ludzie chcieli mieć w domach ciepło. Stąd przypomniano sobie, że można palić chrustem, którego jest pod dostatkiem, bo Amerykanie lasów mają dużo.
Bankructwo ekipy Gierka to opóźniony o kilka lat efekt kryzysu paliwowego
Kto miałby go zbierać – skauci?
– Amerykański Urząd do spraw Rozwoju i Badań Energetycznych opracował duży projekt przestawienia elektrowni na drewno. Chciano organizować masowe zbieranie chrustu. Skończyło się na planach, bo okazało się, że nie będzie takiej konieczności. Tak na marginesie – wtedy też po raz pierwszy zwrócono uwagę na możność pozyskiwania ropy ze złóż łupków bitumicznych, brakowało jednak odpowiedniej technologii.
Bezpośrednią przyczyną kryzysu naftowego była trwająca od 6 października 1973 r. wojna na Bliskim Wschodzie. W państwach arabskich silny był gniew na Zachód, zwłaszcza na USA, za wspieranie Izraela. Ale nawet bez tej wojny do podobnego kryzysu i tak musiało w którymś momencie dojść, prawda?
– Pewnie tak. Arabowie coraz częściej zastanawiali się, dlaczego mają sprzedawać coś za kilka dolarów, skoro można sprzedawać po kilkukrotnie wyższej cenie. Niska cena wynikała z braku solidarności państw arabskich. One wszystkie ze sobą konkurowały, działały jedynie we własnym interesie. Większość pól naftowych kontrolowały wielkie koncerny amerykańskie i brytyjskie. Z Zachodem państwa arabskie miały raczej dobre relacje. Ale gdy wywołały wojnę Jom Kippur, czyli zaatakowały Izrael, to USA udzieliły Izraelczykom wielkiego wsparcia militarnego. I chociaż to państwa arabskie były agresorami, to jednocześnie miały poczucie krzywdy i były oburzone skalą amerykańskiej pomocy. Złość z powodu poparcia dla Izraela, ale także możliwość znacjonalizowania pól naftowych były tymi impulsami, które sprawiły, że państwa OPEC zjednoczyły się i 17 października ogłosiły embargo.
Do embarga nie przyłączyły się Wenezuela i Iran.
– Decyzja Teheranu była znacznie ważniejsza. Iran był rządzony wówczas przez szacha Pahlaviego, który był najbliższym sojusznikiem USA. Dostawał z Ameryki broń, technologie, współpracował z CIA, która dbała o jego bezpieczeństwo, i pomagał tłumić opozycję. Wenezuela leży w Ameryce Południowej, którą Amerykanie uważają za własne podwórko. Musiała balansować – popierała Arabów, ale na embargo się nie zdecydowała. A gdy już je wprowadzono i ceny skoczyły w górę, zarówno Iran, jak i Wenezuela ochoczo sprzedawały więcej ropy, korzystając z sytuacji.
Jakie były bezpośrednie skutki zakręcenia kurków z ropą przez Arabów?
– Przede wszystkim psychologiczne. Od dwóch dekad trwał nieprzerwany wzrost gospodarczy na Zachodzie, którego przyczyna tkwiła w niskich cenach energii. Każdy był przyzwyczajony, że ma auto, może wlać do baku tyle benzyny, ile chce i pojechać gdzie chce. Przecież paliwo było wtedy tańsze od wody mineralnej.
A tu nagle, po raz pierwszy od czasów II wojny światowej, zaczęło grozić odcięcie od paliwa i kartki na benzynę. Miasta znów były ciemne – bo zalecano wygaszanie witryn w sklepach, rezygnowano z bożonarodzeniowej iluminacji, zalecano utrzymywanie w domach niższych temperatur. Zaczęto wprowadzać ograniczenia, które dziś znamy głównie z powodów ekologicznych – wtedy jednak chodziło o ekonomię: zmniejszano maksymalną prędkość na autostradach, inicjowano dni bez auta, promowano transport publiczny.
Najgroźniejsze jednak było załamanie gospodarcze – inflacja, recesja, bankructwa firm i bezrobocie. Rosły ceny mieszkań w miastach. Załamał się model życia na peryferiach, którego rytm wyznaczały dalekie dojazdy do pracy, do supermarketu – wszędzie.
Foto: SCIENCE PHOTO LIBRARY / East News
Głównym sojusznikiem Izraela były Stany Zjednoczone, ale to Europa Zachodnia oberwała rykoszetem.
– Bo Europa nie miała i nie ma własnych złóż. Stany Zjednoczone także weszły w stagflację [zjawisko polegające na jednoczesnym występowaniu wysokiej inflacji i niskiego wzrostu gospodarczego – red.], ale koszty społeczne i gospodarcze w Europie były wyższe. Amerykanie dość szybko znaleźli innych dostawców ropy – w Iranie, w Ameryce Południowej. Wreszcie przy takich cenach znów opłacalne stało się wydobycie w USA.
I szybko okazało się, że ilość ropy dostępnej w Stanach Zjednoczonych spadła o niecałe 8 proc., zaś tamtejsze koncerny zwiększyły nawet dochody.
– Gdy minęła panika, stało się jasne, że paliwa na rynku jest sporo i apokalipsa nie nadejdzie. Już w marcu 1974 r. państwa OPEC musiały znieść embargo, bo potrzebowały pieniędzy. Ropa, owszem, podrożała, ale zmniejszone wydobycie i tak przynosiło im mniejszy zysk. Poza tym obawiano się, że rozwścieczeni Amerykanie użyją w końcu siły militarnej. Jednocześnie embargo nałożone na Europę okazało się niezbyt wygodne, bo oznaczało straty, a klucz do rozwiązania sytuacji na Bliskim Wschodzie leżał raczej w Waszyngtonie, a nie w Paryżu czy Londynie. Dlatego państwa arabskie bardzo chętnie wsłuchiwały się w głosy europejskich w polityków deklarujących solidarność z Palestyńczykami, by mieć pretekst do zniesienia embarga. Gdy tylko je zniesiono, wszyscy poczuli ulgę.
Pisze pan o bolesnym przebudzeniu Zachodu, ale Arabowie chyba też dostali nauczkę. Henry Kissinger pisał, że takie państwa jak Egipt musiały odejść od maksymalistycznej polityki. Kair wkrótce zaczął nawet rozmawiać z Tel Awiwem.
– Kryzys pokazał Arabom, że muszą koegzystować z Zachodem. Już kilka lat później, bo w latach 1980-1981 r., Arabia Saudyjska znów stała się bliskim sojusznikiem USA. Po napaści Związku Radzieckiego na Afganistan Rijad chciał mieć możnego protektora. Ten sojusz trwa do dziś. Arabowie nauczyli się jednak także czegoś innego – bogacić się na ropie i po części na gazie ziemnym. Petropaństwa na Bliskim Wschodzie zaczęły zarabiać na surowcach krocie.
Zarabiać owszem, ale czy potrafią te pieniądze mądrze wydawać? Świat co jakiś czas szokowany jest kolejnym wielomilionowym projektem – jak choćby wieżowce na pustyni, stadiony, sztuczne wyspy…
– Owszem – bardzo szybko okazało się, że szejkowie za zarobione petrodolary najchętniej kupują luksusowe towary produkowane w Ameryce i Europie Zachodniej. Więc pieniądze i tak wracały do zachodnich firm. Ale Arabowie nie tylko kupują luksusowe auta, elektronikę, zegarki i biżuterię, ale robią także to, co Norwegowie, czyli inwestują w fundusze. Nadmiar gotówki lokowany jest na całym świecie. Arabowie nie mają wyboru i muszą swe dochody lokować w innych państwach. Walter Wriston, jeden z czołowych finansistów, mówił przy tej okazji, że nikt nie jest w stanie wyrwać się z zamkniętego układu finansowego.
Dziś Arabia Saudyjska nie chce być uzależniona od ropy i ma nawet plan, by sama przestawić się na energię słoneczną i wiatrową, zaś ropę tylko eksportować. Czy to jest możliwe w warunkach gospodarki centralnie sterowanej – sam nie wiem?
Kryzys miał zatem pozytywne skutki dla Zachodu?
– Jako pierwsze skorzystały… kina i teatry, bo ludzie pozbawieni aut zaczęli szukać innych rozrywek. W dłuższej perspektywie bardzo skorzystali producenci mniejszych samochodów – firmy niemieckie i japońskie. Niemcy mimo wzrostu cen ropy dość szybko uzyskały nadwyżkę w handlu z państwami naftowymi. Innymi słowy, nawet nie mając własnych surowców, skorzystały na kryzysie.
Amerykanie, którzy kochali swe krążowniki szos i do tej pory pogardzali autami z Japonii, teraz przesiadali się masowo na mazdy i toyoty. Miały słabsze silniki, były mniejsze, ale były tańsze i mniej paliły. Ameryka wreszcie znów zwiększa wydobycie ropy – dziś jest jej największym producentem. To jest surowiec pozyskiwany z łupków, ale przy obecnych cenach wydobycie jest opłacalne.
Z kolei Francuzi uruchomili po kryzysie z 1973 r. wielki projekt budowy elektrowni atomowych – w ciągu niewiele ponad dekady zbudowali i uruchomili blisko sześćdziesiąt reaktorów jądrowych, co było imponującym osiągnięciem. Inne państwa zaczęły wprowadzać oszczędności i szukały złóż na dnie mórz. Rozwinięty Zachód wyszedł zwycięsko, ofiarami kryzysu stały się państwa Trzeciego Świata. Nie miały własnych surowców, ale nie miały też czego sprzedać bogacącym się Arabom.
A Polska? Myśmy mieli swój węgiel, a ropę od Wielkiego Brata. Edward Gierek mógł chyba spać spokojnie?
– Nie bardzo – nabrał przecież pożyczek na Zachodzie, by realizować swoje inwestycje, a tamtejsze banki wskutek inflacji podniosły oprocentowanie kredytów. I Polska już nie była w stanie ich spłacać. Bankructwo ekipy Gierka to opóźniony o kilka lat efekt kryzysu paliwowego.
Za to Leonid Breżniew chyba mógł zacierać ręce? Na fali détente odrzucił ideologię i zacząć sprzedawać surowce za dolary na Zachód. Rurociągi, które budował, stały się potem narzędziem polityki Władimira Putina.
– W przeciwieństwie do Norwegii czy krajów arabskich, Związek Radziecki, a potem Rosja, stały się zakładnikami surowców. To prawda, że gdy w latach 70. XX w. ukończono budowę wielkich rurociągów, Związek Radziecki przeżywał istny boom – darmowe wczasy, mieszkania, samochody. Jeszcze po rewolucji w Iranie i wybuchu wojny irańsko-irackiej ropa mocno zdrożała, co nazwano drugim kryzysem paliwowym, ale od roku 1981 ceny surowca leciały na łeb na szyję. Dla radzieckiej gospodarki była to katastrofa. Żadne reformy Michaiła Gorbaczowa już nie mogły pomóc.
Czy kolejny kryzys paliwowy jest możliwy?
– Musiałby wybuchnąć wielki zbrojny konflikt na Bliskich Wschodzie, a na to się nie zanosi. Po najeździe Rosji na Ukrainę pojawiły się obawy przed kryzysem, ale dziś już widać, jak światowy rynek naftowy bez większych perturbacji poradził sobie z groźbą odcięcia od rosyjskiej ropy. Po prostu zaczęła ona płynąć do innych odbiorców, głównie Chin i Indii. Tyle tylko że Kreml musiał dać nowym kontrahentom duże rabaty i skutki tego dla budżetu Rosji będą opłakane. Natomiast Bliski Wschód wciąż ma decydujące znaczenie.
Kryzys paliwowy w 1973 r. miał uprzytomnić Zachodowi, jak niezdrowe jest uzależnienie od takich surowców jak ropa. Do głosu doszli też ekolodzy. Zaczęto szukać zielonej energii. Minęło pół wieku i co?
– Nic nie wskazuje na to, by znaczenie surowców kopalnych miało szybko zmaleć. Od wieku zużycie paliw płynnych rośnie – jedynie w czasie pandemii odnotowano maleńki spadek. Niby w 2030 r. ma zacząć się spadek popytu na ropę, tyle tylko że w 2022 r. energia słoneczna i wiatrowa dawały jakieś 5 procent energii na świecie. Są jeszcze elektrownie wodne, elektrownie jądrowe i inne rozwiązania, ale surowce wydobywane z ziemi wciąż dają światu około 80 proc. energii.
Wątpię, by w ciągu kolejnych siedmiu lat nastąpił taki przeskok na alternatywne źródła, by udział ropy w wytwarzaniu energii znacząco zmalał. Przed światową gospodarką jeszcze długa droga do rezygnacji z węglowodorów i nie wiadomo, czy osiągnięcie celu jest w ogóle możliwe.
Foto: ARCHIWUM GUŁAGU/TOMASZ KIZNY / Materiał prasowy
Andrzej Krajewski jest historykiem i dziennikarzem. Autorem książek historycznych, reporterskich i o tematyce gospodarczej. Niedawno ukazała się jego książka „Ropa. Krew cywilizacji”, Wydawnictwo Mando, Kraków 2023