Ostatnio trochę się zmniejszyła, ale i tak liczy się w milionach. Niejednorodna, niezbadana i w zasadzie niemożliwa do zbadania, nieopisana, tajemnicza. Kto do niej dotrze, przejmie władzę w Polsce na lata. Pojęcie „milczącej większości” zdefiniował ponad pięć dekad temu Richard Nixon, już kiedy był prezydentem i jeszcze zanim zaczął być kojarzony z dziennikarskim śledztwem wszech czasów. W 1969 r. demonstranci na amerykańskich ulicach domagali się końca wojny w Wietnamie, ale Nixon, wraz ze swoim doradcą Henrym Kissingerem, planował raczej eskalację działań wojennych.

Prezydent wierzył, że jego plan popierają przeciętni Amerykanie, oglądający wiadomości, ale niewyrażający zdania publicznie. „Złamałbym przysięgę, gdybym pozwolił na to, że polityka jest dyktowana przez mniejszość, która próbuje narzucić swoją wolę narodowi, organizując demonstracje na ulicach”. Po tym przemówieniu, jednym z najsłynniejszych podczas kadencji Nixona, jego poparcie wzrosło z 52 do 68 proc.

Kilka lat temu moja dzisiejsza zastępczyni Emilia Stawikowska próbowała na Newsweek.pl odpowiedzieć na pytanie, czym jest dziś „milcząca większość” w Polsce. Bo przecież są tacy, którzy systemowo nie głosują, oraz tacy, którzy głosują, ale nie mają sprecyzowanych poglądów i nie dzielą się nimi publicznie.

– Polityka interesuje jedynie niewielką część społeczeństwa. Cała reszta żyje swoimi sprawami – pracą, rodziną. Milcząca większość czuje się wręcz zmęczona, kiedy widzi, jak bardzo w sprawy polityczne i społeczne angażują się inni. Bo po co emocjonować się czymś, co nie ma bezpośredniego wpływu na nasze życie? – mówił wówczas prof. Rafał Matyja. Kilku fachowców szacowało wtedy tę większość na ok. 60 proc. uprawnionych do głosowania. Wybory 15 października uaktywniły także tych, którzy wcześniej milczeli, ale przecież mimo rekordowej, 75-procentowej frekwencji aż 7,5 mln dorosłych Polek i Polaków w 2023 r. głosować nie poszło.

Z ignorującymi przy stole nie pogadamy. Im wszystko jedno, kto podejmuje decyzje, bo wszyscy kradną, a ta czy inna ustawa w żaden sposób nie przekłada się na ich codzienność. I raczej ich z tego przeświadczenia nie wyprowadzimy, choć akurat ostatnie lata udowodniły, że może to mieć kapitalne znaczenie. Bo pandemią można było zarządzać lepiej (można było gorzej, wyobraźcie sobie antyszczepionkowy rząd pod przewodnictwem Krzysztofa Bosaka), bo inflacja wywołana przez zarazę i wojnę mogła być niższa (mogła być wyższa, choć Adama Glapińskiego trudno byłoby przebić), bo gdyby nie wyrok Trybunału Przyłębskiej, sytuacja polskich kobiet nie byłaby tak dramatyczna.

Inaczej jest z drugą częścią milczącej większości, tą nieplemienną, niespakietowaną, niespędzającą życia na dojeżdżaniu Silnych Razem na X, walce z pisowskimi botami czy jakąś inbą z lewakami czy innymi naziolami. – Ludzie, którzy nie są zaangażowani w światopoglądową wojnę, boją się dziś cokolwiek napisać – mówił Emilii Stawikowskiej prof. Antoni Dudek. – Czują się sterroryzowani przez armie polityczne.

Z tą grupą można już rozmawiać i do czegoś przekonywać, choć lepiej byłoby jej wysłuchać. Co jest dla nich ważne? Czego się boją? Czego domagają się od państwa? W końcu: czy są rozczarowani władzą?

Żeby było jasne: nie mam zamiaru oceniać ani jednej, ani drugiej grupy. Wiadomo, że społeczeństwo obywatelskie jest dla „Newsweeka” wartością samą w sobie i że na tych łamach zawsze będziemy zachęcać do głosowania w wyborach. W tym miejscu próbuję jednak zauważyć coś innego.

Obok nas żyją ludzie, którzy inaczej podchodzą do codzienności niż – pożyczmy od prof. Dudka – „armie polityczne”. I że cała narracja o dwóch plemionach niszczących ten kraj nie wytrzymuje starcia z rzeczywistością. Wojna plemion, choć jest ich więcej niż dwa i nie toczy się tylko w bańce medialno-komentariackiej, na pewno nie ogarnia większości Polek i Polaków. Obok toczy się inne życie. Paradoks polega na tym, że los, emocje, sukcesy i porażki „armii” zależą tak naprawdę od tego, jak się zachowa milcząca większość.

Dlatego spotkanie przy wielkanocnym stole, często z osobami, które widzimy raz do roku, może być bardzo cenne. Rzucić na chwilę media społecznościowe, zostawić ulubione strony internetowe, posłuchać innego punktu widzenia – krzywda nam się nie stanie. Raz na rok może być to bardzo odświeżające. Wesołych Świąt.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version