Kryminalizacja protestów jako odpowiedź na kryzys klimatyczny to ponury żart – mówi Martyna Leśniak z Ostatniego Pokolenia.
„NEWSWEEK”: Donald Tusk mówi, że stwarzacie zagrożenie dla użytkowników dróg i wzywa służby do stanowczego reagowania.
Martyna Leśniak: – To jest skandaliczna wypowiedź. Pokazuje, że jedynym pomysłem premiera Tuska na politykę klimatyczną jest straszenie służbami uczestników i uczestniczek pokojowych protestów. Kiedy za poprzedniej władzy protestowaliśmy, domagając się wolnej i bezpiecznej aborcji, prezes Kaczyński też straszył nasyłaniem służb, a obecna władza, w tym premier Tusk, broniła prawa do protestu. Ten komentarz jest szczególnie oburzający w kontekście tego, że obecny rząd wygrał wybory w dużej mierze na fali protestów. Tusk zawodzi osoby, które na niego głosowały. Legalnej aborcji wciąż nie ma, natomiast jest polityka napędzająca kryzys klimatyczny. Wbrew naszemu podstawowemu prawu, by żyć w bezpiecznym świecie. Takim, w którym nie ma coraz częstszych powodzi i innych klęsk żywiołowych, za to jest dostęp do bieżącej wody i jedzenia w sensownej cenie w supermarketach.
Wcześniej Roman Giertych napisał, że czas uznać blokady dróg za nowy typ przestępstwa przeciwko bezpieczeństwu komunikacyjnemu. „Szybko skończyłyby się te cyrki rzekomo Ostatniego Pokolenia” – dodał.
– Jest to na pewno kompletnie niedemokratyczna propozycja, jednak chyba nie powinno nas to dziwić w przypadku pana Giertycha. Gdyby koalicja rządząca wprowadziła jakiś rodzaj lex Giertych czy lex Ostatnie Pokolenie, byłby to policzek dla wszystkich mieszkańców Polski, którzy już żyją ze skutkami kryzysu klimatycznego. To choćby tragiczna powódź na południu kraju. Kryminalizacja protestów jako odpowiedź na kryzys klimatyczny to ponury żart.
Dlaczego blokujecie ulice?
– Dlatego, że jedynie zakłócanie życia publicznego skutecznie zwraca uwagę mediów i rządzących na kryzys klimatyczny.
Foto: Ostatnie Pokolenie
Kierowcy są wściekli, ostatnio próbowali was usunąć z jezdni.
– Reakcje ludzi, którym blokujemy drogę, są bardzo różne. Niektórzy próbują nas usuwać, a inni mówią, że nas wspierają. Niedawno podszedł rowerzysta i bardzo nam dziękował, ale oczywiście jest też dużo zdenerwowanych osób. Tyle że nasz protest ma wzbudzać emocje, myślę, że złość na nas jest lepsza niż zupełna obojętność wobec sprawy. I oczywiście jest mi przykro, że musimy wchodzić z butami w życie innych ludzi po to, żeby wpłynąć na rządzących. Myślę jednak, że 15 czy 20 minut irytacji w korku ma się nijak do konsekwencji kryzysu klimatycznego. Nie ma gwarancji, że nasze protesty odniosą sukces, jednak bez nich nasze szanse na przyszłość, w której da się w miarę bezpiecznie żyć, są w zasadzie żadne.
Nie można protestować innymi metodami?
– Od kilkudziesięciu lat setki różnych grup klimatycznych w Polsce i na świecie piszą petycje, organizują legalne zgromadzenia, blokują Orlen, biorą udział w konsultacjach rządowych na temat wykluczenia transportowego, robią mnóstwo rzeczy, które nikogo nie denerwują i nikomu nie przeszkadzają. I tak doszliśmy do roku 2024, pierwszego, w którym wzrost średnich temperatur na świecie przekroczył półtora stopnia. A przecież już w 2015 r. w tzw. porozumieniu paryskim rządy tego świata, w tym Polska, umówiły się, że nie można przekroczyć tego poziomu, bo wszystkie mechanizmy w przyrodzie odpalą się w taki sposób, że świat, który znamy, się skończy. Jeżeli widzi się płonący dom, to nie pisze się petycji, żeby ktoś go zgasił. Metody protestu, które nie wzbudzają emocji, są wykorzystywane od kilkudziesięciu lat i nie przynoszą efektu. Bo gdyby przynosiły, to nie bylibyśmy w miejscu, w którym teraz jesteśmy.
Czyli?
– W miejscu, w którym kryzys klimatyczny powoduje ogromne zakłócenia, także w życiu ludzi w Polsce. Wystarczy przypomnieć niedawną powódź na południu kraju, podczas której zginęło dziewięć osób, a dziesiątki tysięcy straciły wszystko. Ta powódź nie wzięła się znikąd. Wręcz przeciwnie, jej skala wynika z kryzysu klimatycznego, a on z działań człowieka, który przyczynia się do emisji dwutlenku węgla. Ale także z działań rządu, który tę emisję napędza i w nią inwestuje. Chciałabym więc zaapelować do stojących w korku kierowców o zrozumienie, że wychodzimy na ulice także w ich interesie.
Mówi pani, że dotychczasowe metody protestu nie przyniosły efektów. A jakie są efekty waszych akcji?
– Po raz pierwszy od kilku lat znowu mówi się o kryzysie klimatycznym. Od marca tego roku, kiedy oblaliśmy warszawską syrenkę pomarańczową farbą ze skrobi i barwnika spożywczego, nie było tygodnia bez artykułu o Ostatnim Pokoleniu, a nie da się pisać o nas, zupełnie pomijając nasze postulaty czy kontekst zapaści klimatu. W czasie niedawnej powodzi w głównym wydaniu wiadomości TVP mówiono, że jest ona skutkiem kryzysu klimatycznego i poproszono nas o komentarz. Jeszcze pół roku wcześniej nie byłoby to możliwe. To, że premier Tusk, który stoi na czele rządu, czuje, że musi odnieść się do naszych protestów to także sukces, mimo że sama odpowiedź jest skandaliczna. I oczywiście można się zastanawiać, czy mówi się o nas tylko w kontekście zakłóceń ruchu, czy także o tym, czego żądamy i dlaczego wychodzimy na ulice.
Foto: Marcin Banaszkiewicz / Forum
Macie w sumie dwa postulaty.
– Przeniesienie środków zaplanowanych na rozwój autostrad i dróg ekspresowych na transport publiczny. To są 294 mld zł do 2030 r. Drugi postulat ma wymiar bardziej społeczny. Chcemy stworzenia tzw. biletu zintegrowanego za 50 zł miesięcznie na cały transport regionalny i lokalny. Potrzebujemy rozwoju transportu niskoemisyjnego i jednocześnie dostępnego dla ludzi. Realizacja tych postulatów byłaby nie tylko początkiem walki z wykluczeniem transportowym, które dotyka milionów ludzi w Polsce, ale także krokiem w stronę polityki klimatycznej, która ściąga koszt transformacji z najbiedniejszych. Szkoda, że rząd jest tak oporny, bo zrealizowanie tych postulatów jest bardzo proste i w interesie nas wszystkich. Będziemy działać dalej, bo wiemy z historii, że metoda nieposłuszeństwa obywatelskiego w końcu przynosi efekty.
Tyle że największa część dyskusji nie dotyczy waszych postulatów, tylko tego, że jesteście – cytuję – „bandą bananowych dzieci”, które utrudniają życie zwykłym ludziom.
– Mam poczucie, że to nie są zarzuty od zwykłych ludzi, a od prawicowych polityków, którzy często są finansowani w mniej lub bardziej bezpośredni sposób przez różne grupy interesów powiązane z przemysłem paliw kopalnych. I wcale nie jest tak, że Ostatnie Pokolenie to są uprzywilejowane młode osoby. Kilka dni temu byłam na ulicy między innymi z dziennikarką „Polityki” Ewą Siedlecką i Przemkiem, który ma sześćdziesiąt kilka lat. Był też z nami Łukasz, który jest po czterdziestce i ma dwuletniego synka. Ale rzeczywiście młodym ludziom jest łatwiej się zaangażować, bo często mamy mniej życiowych zobowiązań. Ja akurat pracuję na pełny etat, ale jak ktoś jeszcze studiuje i pracuje dorywczo, to jest większa szansa, że będzie mieć czas, by zaangażować się w jakąś akcję w środku tygodnia. I oczywiście, młodzi ludzie mają też najwięcej do stracenia. Ja jako młoda osoba, też jestem „zwykłym człowiekiem” i nie rozumiem, dlaczego odbiera mi się to miano. Dlaczego odbiera mi się prawo do mówienia, że boję się o przyszłość nas wszystkich? Przecież ja mam takie samo prawo do protestu jak rolnik, który wychodził na ulice. Powtórzę: dziewięć osób zginęło przez powódź, która wynika z kryzysu klimatycznego i z działań polityków. To jest prawdziwa zbrodnia, a nie to, że my kogoś denerwujemy.
Foto: Ostatnie Pokolenie
A może większość ludzi po prostu nie rozumie, o co wam chodzi? Sami nigdy by nie usiedli na jezdni, nie mówiąc już o przyklejeniu się do niej, więc uważają, że jesteście szaleni. I przez to wasze akcje są nieskuteczne.
– To nieprawda, że większość ludzi nie usiadłaby na jezdni, mamy wiele przykładów na to, że w kluczowych momentach historii ludzie są w stanie łamać prawo i wychodzić ze strefy komfortu. W Ostatnim Pokoleniu jest kilka osób, które mają doświadczenie działań antysystemowych w „Solidarności” i ówczesnych ruchach studenckich. Kolportaż gazetek czy pisanie słowa „Solidarność” na murach było w tamtym czasie łamaniem prawa, a teraz patrzymy na to, jak na coś ważnego i pięknego. Już nie mówiąc o tym, że np. sufrażystki nie oblewały obrazów chronionych szybką, tylko wbijały w nie nóż. Podpalały skrzynki na listy i rzucały się pod królewskiego konia, co dziś uznalibyśmy za absolutny radykalizm. Ale efekt ich działań jest taki, że ludzie w końcu dochodzą do wniosku, że nie wolno ignorować niesprawiedliwości i prawo czy system się zmienia. Ostatnio dołączyła do nas dziewczyna, która ma 27 lat i jest pracownicą szpitala. Już po blokadzie powiedziała, że nigdy nie myślała, że zostanie aktywistką, usiądzie na ulicy i będzie blokować drogę. I tak to działa: jeśli kolejne osoby decydują się protestować, to przesuwają na spektrum środek tego, co jest uważane za radykalne, a co nie. Protest ma budzić emocje, żeby się ludzie zastanowili, co tu się dzieje i dlaczego ktoś się na to decyduje.
Jak wymyślacie formę akcji?
– Bardzo różnie, ale czasem inspirujemy się historią czy innymi ruchami. Wspominałam wcześniej o sufrażystkach. Jedna z sufrażystek, Emily Davison, zakłóciła kiedyś w proteście wyścigi konne z udziałem króla. Rzuciła się pod królewskiego konia i zginęła. Oczywiście nie inspirujemy się w pełni tym przykładem, naszą granicą jest brak przemocy wobec siebie i innych. Ale kiedy wiosną było otwarcie sezonu wyścigów konnych na torze Służewiec, dwójka moich kolegów z ruchu wbiegła na tor, jeszcze przed rozpoczęciem zawodów. Ta akcja była nawiązaniem do sufrażystek i tego, że korzystały z ekstremalnych, ale jednak podobnych metod i zwyciężyły. Mam głęboką świadomość tego, że moje prawa jako kobiety dzisiaj wynikają bezpośrednio z walki, jaką kiedyś stoczyły.
A oblanie farbą warszawskiej Syrenki?
– Działo się to 8 marca i bardzo nam zależało, żeby zwrócić uwagę na to, że kryzys klimatyczny dotknie każdego i każdą z nas, ale kobiety będą cierpiały bardziej. Wiemy, że męska przemoc wobec kobiet, w tym przemoc seksualna, narasta w momencie konfliktów, masowych migracji i innych kryzysów społecznych, które napędza kryzys klimatyczny.
A jaka myśl stała za akcją w czasie 80. urodzin dyrygenta Antoniego Wita? Czy chodziło wam o to, żeby wejść do filharmonii, do której przyszli akurat ludzie zamożni i wykształceni?
– Nie. Chcieliśmy w symboliczny sposób przerwać koncert na tonącym Titanicu, zakłócić moment cieszenia się piękną kulturą i pokazać, że to stracimy. Musimy się wyrwać z bezkrytycznego cieszenia się naszą codziennością. I musimy mieć świadomość, że zaniechania rządzących nam ją odbierają. A swoją drogą Antoni Wit powiedział później w wywiadzie, że powinniśmy zakłócać jeszcze większe wydarzenia, na przykład mecze sportowe, bo przecież tam gromadzi się więcej ludzi. Tak naprawdę bardziej oburzeni tym, że przerwaliśmy koncert w rocznicę działalności twórczej Antoniego Wita, były osoby, które nie mają żadnego związku ze sztuką, a nie sam artysta.
Foto: Ostatnie Pokolenie
Która akcja była dla pani najtrudniejsza?
– To było w lipcu, gdy blokowaliśmy jezdnię na Wale Miedzeszyńskim. Panowały wtedy ogromne upały, ponad 30 stopni, a my kilka razy wracaliśmy na drogę. Po ostatnim wejściu, z którego zostaliśmy brutalnie zniesieni przez policję, spędziliśmy dwie i pół godziny w kordonie policyjnym. Musieliśmy przykrywać się folią termiczną, żeby nie dostać udaru. Policjanci i policjantki stali wokół nas i widać było, że oni też cierpią w tym żarze lejącym się z nieba, a jednocześnie kilkanaście minut wcześniej zrzucali nas z drogi na pobocze. To paradoksalne. Wszystkim było okropnie ciężko, czekanie w kordonie stawało się coraz bardziej niebezpieczne. Pomyślałam wtedy, że jestem tam, bo chcę, by moi rodzice na starość nie mieli problemu z wyjściem z domu, bo od maja do września będą panować nieznośne upały.
Jaki jest koszt aktywizmu?
– Nie wyobrażam sobie, że mogłabym zrezygnować z walki o to, co dla mnie najważniejsze. Jednak boli mnie przemoc, której doświadczają osoby z ruchu i której sama doświadczam, ale to wciąż znacznie mniej straszne niż wizja tego, jak będzie wyglądał świat, jeśli nic nie będziemy robić. Czasem bolą mnie też wyjątkowo agresywne czy seksistowskie reakcje na nasze akcje, bo czym innym jest konstruktywna krytyka, dzięki której można lepiej zaplanować dalsze działania, a czym innym zwykły hejt i przemocowe komentarze. Mam też trochę mandatów i pewnie dostanę kolejne.
Martwią panią te mandaty?
– Tak, oczywiście, ale to była i jest moja decyzja. Na pewno działanie w zgodzie z wartościami, więcej daje, niż odbiera. To jest ogromny przywilej, podobnie jak to, że wciąż przychodzą do nas nowi ludzie i mówią, że w końcu mają nadzieję, że uda się powstrzymać najgorsze skutki kryzysu klimatycznego i zachować w tym wszystkim człowieczeństwo. Staramy się być dla siebie nawzajem w ruchu oparciem i budować silną społeczność na miarę walki, którą toczymy.