Jakub Jarosz ma 37 lat i w ostatnim meczu przeciwko Stali Nysa przekroczył barierę 5000 pkt w PlusLidze. Siatkarz osiągnął wiele sukcesów w swojej karierze – wygrywał Puchar Polski, był złotym i srebrnym medalistą ligi polskiej oraz dwukrotnie przegrywał w finale Pucharu CEV. Ponadto w reprezentacji wywalczył mistrzostwo Europy i trzecie miejsce, a ponadto ma w swoim dorobku złoty i brązowy krążek ligi światowej.
Jakub Jarosz wskazał, co wyhamowało rozwój jego kariery
W czasie swojej długiej kariery zawodnik występował w takich klubach jak PGE Skra Bełchatów, ZAKSA Kędzierzyn-Koźle, włoska Andreoli Latina, Trefl Gdańsk, Asseco Resovia, czy katarski El Jaish. Jednak na początku jego przygody z siatkówką wydawało się, że może osiągnąć jeszcze więcej. Teraz atakujący postanowił po raz pierwszy opowiedzieć o rzeczy, która – jak twierdzi – trochę zatrzymała, a na pewno wyhamowała rozwój jego kariery. – Dziś się o takich sprawach mówi głośno, więc chcę się tym podzielić – wyznał w rozmowie z serwisem plusliga.pl.
– Chodzi o czas, gdy przyszedłem do Kędzierzyna-Koźla z Bełchatowa. Nigdy o tym nikomu nie mówiłem… Zaczęło się to po jakimś kiepskim, w moim wykonaniu, meczu. Rano szedłem chodnikiem, chyba do apteki. Nagle zwalnia samochód, podjeżdża, opuszczają się szyby i jacyś goście krzyczą: Graj coś, ty ch***! Znieruchomiałem, nie spodziewałem się tego, że tak można w biały dzień! – opowiedział.
37-latek nikomu o tym nie powiedział, nawet w klubie
Jakub Jarosz miał wtedy 22-23 lata i niestety to nie był jedyny taki przypadek. – Po innym przegranym meczu wychodzę z hali, idę w kierunku mojego auta, a tam ludzie z firmy ochroniarskiej sikają na mój samochód! Zobaczyli mnie, zebrali się szybko i odeszli. Nie mogłem uwierzyć w to, co zobaczyłem. A co gorsze, gdzieś w środku próbowałem ich jeszcze usprawiedliwiać – kontynuował.
Atakujący nigdy nikomu nic o tym nie powiedział, nawet w klubie. Tłumaczył to tym, że w tamtych czasach nie był gotowy do rozmów na takie tematy. – Dzisiaj ludzie rozumieją, że wszystko ma swoje granice, wówczas ja nie rozumiałem. Myślałem, że skoro słabo zagrałem, to może kibic ma prawo wyrażać swoje niezadowolenie, nawet zwyzywać czy coś takiego. Presja przez to jeszcze rosła, a ja sobie z nią nie radziłem – wyznał.
Z perspektywy czasu Jakub Jarosz przyznaje, że dziś już by tego nie zostawił. – Są już inne czasy, wiele osób piętnuje i mówi wprost, że to jest agresja, przekroczenie granic. Wtedy dusiłem to wszystko w sobie, sam chciałem radzić sobie z presją. Dziś z pewnością częściej bym opowiadał o emocjach, które temu wszystkiemu towarzyszyły, związanych z grą, oczekiwaniami – zakończył.