— Najbardziej boję się, że jednostkowa tragedia stanie się dowodem na „nową agresję dziewczynek” — mówi prof Małgorzata Wójcik, psycholożka i badaczka przemocy rówieśniczej i bullyingu z SWPS.
Więcej ciekawych historii przeczytasz na stronie głównej „Newsweeka”
Newsweek: Czy wśród dziewcząt jest więcej agresji?
Prof. Małgorzata Wójcik: Nie mamy badań, które by to potwierdzały. W badaniach nad przemocą rówieśniczą w różnych krajach widzimy jedynie, że chłopcy częściej stosują przemoc bezpośrednią — fizyczną lub werbalną, zarówno w jednorazowych konfliktach, jak i w długotrwałym bullyingu.
U dziewczynek częściej mamy do czynienia z przemocą relacyjną, która jest mniej widoczna i przez lata była niedoszacowana. Także dlatego, że badano ją przez definicje, z którymi nie wszyscy nastolatkowie się identyfikowali. Dziś pytamy o konkretne sytuacje i doświadczenia, co daje pełniejszy obraz. Dlatego nie wiemy, czy przemocy rówieśniczej jest więcej — czy po prostu lepiej ją opisujemy.
Kiedyś myśleliśmy o przemocy rówieśniczej głównie w kontekście bójek.
— Kilkanaście lat temu w ogóle nie mówiliśmy o bullyingu w szkole, a sygnały przemocy relacyjnej były bagatelizowane. Reagowaliśmy dopiero wtedy, gdy dochodziło do wydarzeń drastycznych.
Dziś młodzi ludzie są bardziej świadomi i częściej zgłaszają zarówno przemoc, jak i bullying. Stąd bierze się wrażenie, że problem narasta — choć równie dobrze może chodzić o to, że po prostu wyraźniej go widzimy.
Co różni przemoc rówieśniczą i bullying?
— O bullyingu mówimy wtedy, gdy przemoc jest długotrwała, rozgrywa się w grupie i odbywa się przy udziale świadków. To nie pojedynczy akt agresji, lecz proces grupowy, w którym nawet bierność oznacza udział.
Kiedyś się mówiło „ona jest dziwna, dlatego ją wykluczają”. Dziś widzimy w tym groźny problem i jedną z najbardziej destrukcyjnych form przemocy rówieśniczej.
Dziewczynki są w tym bardziej biegłe od chłopców. Dlaczego?
— Nie to, żeby chłopcy w ogóle tego nie robili. Jednak dziewczynki częściej stosują przemoc relacyjną — to prawda. Jest kilka przyczyn.
Po pierwsze — są lepiej „trenowane” w relacjach. Od najmłodszych lat kładzie się nacisk na to, żeby dbały o więzi, orientowały się w emocjach i dynamice grupy — najpierw rodziny, potem grupy rówieśniczej. Dziewczynki dobrze więc rozumieją mechanizmy tworzenia i podtrzymywania relacji — a w końcu także i to, jak je zdemontować.
Jeśli więc nastolatka chce zdobyć w klasie pozycję, jedną z jej strategii będzie wykluczenie rywalki. A jak to zrobić? Najprościej ośmieszyć, zniszczyć reputację, odciąć od znajomych. To nie będzie impulsywna agresja, tylko przemyślana strategia, obliczona na efekt.
Skoro dziewczynki dobrze rozumieją relacje, czemu wykorzystują to do ranienia innych, nie do budowania więzi?
— U części dziewczynek biegłość w relacjach przekłada na wysoką empatię — są pomocowe, wspierające, uważne na innych. Ale empatia i zachowania przemocowe nie zawsze się wykluczają.
Badania pokazują, że dzieci stosujące przemoc w środowisku szkolnym poza nim mogą funkcjonować zupełnie inaczej: będą wrażliwe, zaangażowane społecznie, pomocne. Mogą w szkole niszczyć rywalkę, a poza szkołą działać charytatywnie i to się im wcale nie kłóci.
Szkoła jest bardzo specyficznym kontekstem — miejscem silnej hierarchii, porównań i walki o pozycję. W takim środowisku umiejętność rozumienia relacji może zostać użyta instrumentalnie: do wykluczenia, obniżenia statusu rywalki, budowania własnej pozycji w grupie. To nie jest brak empatii jako cechy, lecz sposób adaptacji do warunków, w których młodzi ludzie funkcjonują.
To szkoła wyzwala takie zachowania?
— Szkoła jest miejsce z przymusu: przez wiele godzin przebywasz z ludźmi, których sobie nie wybrałaś i których nie zawsze lubisz. I w tym środowisku walczysz o swoją pozycję.
Paul Horton (szwedzki socjolog, ekspert w przemocy rówieśniczej — red.) opisuje szkołę jako arenę, która sprzyja budowaniu hierarchii i zachowaniom stadnym, czyli — walce o pozycję w grupie. Bullying bywa więc produktem warunków szkoły jako instytucji, a nie wyłącznie „złego charakteru” dziecka.
Co pomaga, żeby dzieci nie wchodziły w bullying?
— Najlepiej działa przygotowanie grupy na to, że takie sytuacje się zdarzają. Uczenie dzieci, po czym poznać pierwsze sygnały i co zrobić, gdy się pojawią.
Jeśli młodzi ludzie rozumieją mechanizmy — jak bullying się zaczyna i po co jest stosowany — łatwiej im go zatrzymać.
Ogromne znaczenie ma rola świadka. Czasem wystarczy spokojne „weź, przestań” albo „widzę, co robisz”, żeby przerwać cały proces. Gorzej, gdy przemoc się rozpędzi i hierarchia w klasie już się utrwali — wtedy grupa sama sobie nie poradzi.
„Dzisiaj dzieci wychowuje internet i banda patologicznych rówieśników”. To trafna diagnoza?
— Badania z wielu krajów nie pokazują wzrostu bullyingu — poziom pozostaje od lat podobny. To zresztą też jest porażka, bo świadczy o nieskuteczności działań profilaktycznych.
Internet zmienił formę i charakter przemocy rówieśniczej. To, co kiedyś kończyło się po wyjściu ze szkoły, dziś „idzie” za ofiarą do domu — dzieje się non stop, bo online. Pod tym względem rzeczywiście należy powiedzieć, że internet pogorszył zachowania. Nie jest więc to zjawisko częstsze, ale bywa bardziej intensywne i dotkliwe.
Jeżeli chodzi o wpływ rówieśniczy, to trzeba go widzieć w kontekście rozwojowym. W okresie dorastania grupa rówieśnicza staje się głównym punktem odniesienia — często ważniejszym niż rodzice. To jednak naturalny etap rozwoju, nie patologia sama w sobie.
To prawda, że „za naszych czasów” dzieci nie prześladowały innych dzieci w taki sposób?
— Za naszych czasów dzieci także wywierały na siebie silny, często negatywny wpływ. Wciągały rówieśników do band, do zachowań ryzykownych: alkoholu, papierosów, narkotyków.
Mechanizm pozostał ten sam: przychodzi moment rozwojowy, w którym grupa rówieśnicza staje się najważniejszym punktem odniesienia — i tego nie da się zmienić.
Zmienił się natomiast kontekst. Internet i media społecznościowe sprawiły, że wpływ rówieśniczy jest dziś łatwiej dostępny i trudniejszy do kontrolowania. Rodzice mają znacznie mniejszy wpływ na to, skąd młody człowiek czerpie wzorce i normy — nie dlatego, że są mniej odpowiedzialni, ale dlatego, że skala i tempo tych wpływów są globalne.
W jakim wieku presja grupy zaczyna działać najmocniej? Zwłaszcza u dziewczynek?
To bardzo indywidualne, ale zwykle mówimy o młodej adolescencji — około 11-13 roku życia.
U dziewczynek w tym wieku szybciej zaczyna działać tzw. konformizm normatywny czyli silna potrzeba bycia zaakceptowaną, lubianą, „w środku grupy”. Relacje stają się kluczowe, a to, jak wyglądam, jak mnie inni postrzegają i co o mnie mówią, nabiera ogromnego znaczenia.
Do tego dochodzą media społecznościowe. Dziewczynki porównują się nie tylko z koleżankami z klasy, ale też z influencerami, którzy bywają odbierani jak „bliscy rówieśnicy”, a nie odległe gwiazdy. To wzmacnia rywalizację, frustrację i poczucie niedopasowania.
Mechanizmy same w sobie nie są nowe — potrzeba akceptacji była zawsze. Nowe jest natomiast tempo, skala i intensywność porównań.
Po tragedii w Jeleniej Górze wiele osób domaga się surowej i natychmiastowej kary dla sprawczyni. Minister sprawiedliwości już mówi o zakładzie poprawczym, nawet „nawet do 24. roku życia”. Jak pani na to patrzy?
Zginęła 11-letnia dziewczynka. To ogromna tragedia i niewyobrażalny dramat dla rodziny. Tej rodzinie i całej społeczności, związanej z ofiarą, należy się pomoc i duże wsparcie. Z moich informacji wynika, że przynajmniej na poziomie szkoły wsparcie zostało poprawnie uruchomione.
Co do zatrzymanej w sprawie 12-latki — nie znamy jeszcze przebiegu zdarzeń ani motywacji. Z ocenami musimy poczekać. Wszyscy — media, zwykli obserwatorzy i minister też. To tragedia, która wymaga wyjątkowej ostrożności i etyki — także w języku, w jakim o tym opowiadamy. A mówimy o 12-latce. To jest dziecko, które — niezależnie od ustaleń — wymaga i będzie wymagało bardzo intensywnej pomocy. Od ferowania wyroków jest sąd, nie internetowe komentarze.
Jak mówić o sytuacji, w której dziecko zabija dziecko, bez paniki i uproszczeń?
— Trzeba mówić bardzo ostrożnie. Powtórzę, od ocen i wyroków jest sąd. Naszym zadaniem jest dziś ochrona innych dzieci i przywracanie im poczucia bezpieczeństwa. Najgorsze, co możemy zrobić, to wyciągać daleko idące wnioski z jednostkowego dramatu. Najbardziej boję się teraz , że jednostkowa tragedia stanie się dowodem na „nową agresję dziewczynek. A straszenie po takich tragediach, jak zabójstwo, zawsze uderza w dzieci, które nie mają z tym nic wspólnego.
To nie jest zjawisko, które się powtarza. Wydarzył się incydent — straszny i tragiczny, ale wyjątkowy. I tak właśnie powinniśmy o nim mówić.