— Stany Zjednoczone wspierają cele Władimira Putina w tej wojnie, więc można też założyć, że Kreml będzie odczuwał mniejszą potrzebę podejmowania ryzyka i ponoszenia kosztów na froncie — twierdzi Keir Giles, autor książki „Kto obroni Europę” i ekspert Chatham House.
„Newsweek”: Co oznacza zwrot Wołodymyra Zełenskiego w sprawie umowy dotyczącej minerałów? Czy ukorzenie się przed Donaldem Trumpem cokolwiek zmieni?
Keir Giles: — Wydaje się, że Zełenski podjął taktyczną decyzję, że nadszedł czas, aby uhonorować Trumpa i przyjąć fantazyjną wersję rzeczywistości, na którą Trump nalega, twierdząc, że ta umowa pomoże Ukrainie. Oznacza to rezygnację z trzymania się faktów, co rozwściecza Trumpa i Vance’a. Czy przyniesie to jakiekolwiek korzyści? Oczywiście to jest zupełnie inne pytanie. Ponieważ może się okazać, że podobnie jak w przypadku nałożenia ceł na Kanadę, cokolwiek zrobi ofiara, w rzeczywistości nie będzie miało to żadnego znaczenia. Trump i tak zadecyduje, jak chce. Może być tak, że umowa dotycząca minerałów w rzeczywistości była tylko zasłoną dymną, a prawdziwą intencją Trumpa przez cały czas było przeforsowanie korzystnego dla Rosji wyniku wojny.
Jakie będą rezultaty zawieszenia pomocy wojskowej dla Ukrainy przez Trumpa?
— Dziś to o wiele mniej ważne niż w zeszłym roku, gdy doszło do wstrzymania pomocy USA. Stany Zjednoczone mają kluczowe znaczenie dla procesu dostarczania wysokiej klasy broni używanej w Ukrainie. Ale zwiększył się zakres, w jakim Ukraina radzi sobie sama. Ukraina oczywiście wszystko to przewidziała i przygotowywała się na ten moment od samego początku, gdy stało się jasne, że Donald Trump kandyduje na prezydenta.
Każdy rząd, który by się na to nie przygotował, dopuściłby się po prostu karygodnego zaniedbania.
Jak długo Ukraina może się skutecznie bronić bez wsparcia Amerykanów? Mówi się, że około sześć miesięcy, być może tylko do lata.
— Odpowiem tak: bardzo wielu ludzi dokonuje bardzo zdecydowanych prognoz w tej kwestii. A nie mogą znać odpowiedzi.
Co będzie najtrudniejsze do zastąpienia?
— Pojawiają się informacje, że zawieszenie obejmuje również wsparcie wywiadowcze dla Ukrainy. To będzie bardzo bolesne. Wiemy, że już wcześniej wsparcie wywiadowcze uległo erozji, np. wycofano amerykańskie samoloty, które wcześniej przeczesywały Morze Czarne.
Musimy też pamiętać, że pomoc wojskowa jest tylko najbardziej widoczną częścią tego, co było dostarczane Ukrainie. Były też inne istotne rzeczy, które pomagały w utrzymaniu funkcjonowania kraju. Departament Stanu USA zawiesił np. finansowanie odbudowy ukraińskiej infrastruktury, którą niszczyła Rosja. Tak więc pod powierzchnią dzieje się więcej. Ale tylko Ukraińcy mają jasny i pełny obraz. Tylko oni wiedzą co naprawdę zostało odcięte przez Amerykanów.
Co to wszystko oznacza dla Rosji?
— Po katastrofie rozmów Trumpa z Zełenskim, Putin uznał, że publiczne świętowanie jego zwycięstwa nie jest w tej chwili stosowne. Nie chce destabilizować sytuacji, w której Stany Zjednoczone i tak przekazują mu wszystko czego pragnie.
Nawiasem mówiąc, sposób zorganizowania konferencji prasowej w Białym Domu pokazuje, że nie był to tylko występ przed amerykańską publicznością. Trump i Vance nawiązali za jej pomocą również kontakt z Rosją. Sądzę, że niebawem Rosja powtórzy żądania, jakie stawiała w ostatnich latach. Za każdym razem Putin domagał się tego samego: aby Stany Zjednoczone wycofały się z Europy. Dzięki temu Rosja otrzymuje pozwolenie na wejście, a Europa Wschodnia w praktyce pozostaje bez ochrony.
Stany Zjednoczone wspierają cele Putina w tej wojnie, więc można też założyć, że Kreml będzie odczuwał mniejszą potrzebę podejmowania ryzyka i ponoszenia kosztów na froncie. Po co walczyć tak zaciekle, skoro można wszystko dostać łatwiej i taniej od Trumpa.
Wołodymyr Zełenski, Donald Trump i J.D. Vance podczas spotkania w Białym Domu
Foto: JIM LO SCALZO / POOL / PAP
Jednak Moskwa jest też świadoma, że jeśli USA porzucą Ukrainę, pozbawi to Trumpa jakiegokolwiek wpływu na działania Ukrainy. Waszyngton nie będzie już w stanie powstrzymywać Kijowa np. przed uderzaniem w głąb Rosji, na sposób, który realnie wpłynąłby na możliwości prowadzenia wojny przez Kreml. Putin ma więc pewne powody, by obawiać się, dokąd to wszystko zmierza. Zwłaszcza jeśli wywoła to wspólną europejską reakcję, by spróbować wesprzeć Ukrainę znacznie lepiej niż dotychczas.
Jak pan ocenia więc dotychczasową reakcję Europy? Przewodnicząca Komisji Europejskiej przedstawiła wreszcie długo oczekiwany plan remilitaryzacji UE o wartości 800 mld euro.
— Pojawiły się oznaki, że europejscy przywódcy z opóźnieniem zrozumieli pilną potrzebę. Jednak ogłaszanie wielkich planów nic nie zmienia. Jedynie ich faktyczna realizacja robi różnicę. Nadal też nie wiemy, jak kształtuje się rzekomy europejski plan pokojowy, który miał zostać uzgodniony w weekend. Wszystkie te rzeczy muszą zostać załatwione w tempie, które nie ma nic wspólnego ze zwyczajową powolnością europejskiego procesu decyzyjnego.
Keir Starmer i Emmanuel Macron mówią o obecności europejskich sił pokojowych w Ukrainie. To w ogóle realne? Kreml wciąż powtarza, że tego nie zaakceptuje.
— Oczywiście Putin będzie przeciwny każdemu wykonalnemu planowi pokojowemu, ponieważ każdy wykonalny plan pokojowy uniemożliwia Rosji zrobienie tego, czego pragnie, czyli zniewolenia Ukrainy. Powinniśmy więc przyjąć jedną rzecz za pewnik: im silniejszy rosyjski sprzeciw, tym bardziej wiarygodny jest plan pokojowy. I odwrotnie.
Sugestia, że Rosja mogłaby zgodzić się na plan pokojowy z udziałem sił europejskich, jest zdumiewająca. Możemy spodziewać się pełnowymiarowej rosyjskiej kampanii pogróżek i nuklearnego szantażu, gdyby taki plan miał się zbliżyć do wdrożenia w prawdziwym życiu. A biorąc pod uwagę konsekwentną historię bandy Trumpa w popieraniu preferowanego przez Putina zakończenia wojny, rosyjskie sprzeciwy wobec europejskiego planu najprawdopodobniej zostaną poparte przez USA.
Jak głęboki jest dziś rozłam między USA a Europą? Co można jeszcze uratować?
— Wysiłki na rzecz budowania tzw. mostów do Stanów Zjednoczonych widzimy ze strony ludzi takich jak Keir Starmer, ale muszą one być oparte na rzeczywistości. Jeśli Stany Zjednoczone nie są zainteresowane tym, co Europa ma do zaoferowania, trzeba to przyjąć do wiadomości. I tym pilniejsze jest, aby Europa sięgnęła do własnych zasobów w celu rozwiązania swych problemów.
Nie wiemy, czy Stany Zjednoczone są choć trochę zainteresowane dalszym zaangażowaniem w bezpieczeństwo europejskie, czy chcą się po prostu wycofać. W tym momencie bardzo trudno to stwierdzić.