Każdy tak zwany obiektywny komentator, który widział okropne sceny z Białego Domu i nie protestował, legitymizuje przemoc.
Tych scen nie zapomnimy nigdy. Ostatniego dnia marca 2025 r. w Gabinecie Owalnym gospodarz tego historycznego miejsca, prezydent Donald Trump przez kilkanaście minut wrzeszczał na swojego gościa, prezydenta umęczonej trzyletnią wojną Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego. Szybko dołączył do niego wiceprezydent USA DJ Vance, oskarżając Zelenskiego o czarną niewdzięczność wobec Stanów Zjednoczonych, które od początku wojny pomagają przecież Ukrainie. Jesteś niewdzięczny! – krzyczał coraz głośniej.
Zełenski próbował tłumaczyć, że owszem, jest wdzięczny, ale nie zgadza się na zawieszenie broni bez gwarancji bezpieczeństwa. Przypominał, że rosyjski prezydent Władimir Putin łamie wszelkie porozumienia, nie wolno mu ufać. A na pewno nie może mu ufać on, prezydent kraju napadniętego przez Rosję. Kraju, którego obywatele są zabijani, a dzieci porywane.
Zełenski tłumaczył, ale ani amerykański prezydent, ani jego zastępca nie słuchali. Krzyczeli, próbując zagłuszyć gościa. Upokorzyć go na oczach całego świata. Pokazać własną siłę i przewagę. Rzucić na kolana. Zmiażdżyć.
Im bardziej Zełenski nie chciał realizować tego przemocowego scenariusza, tym bardziej rozwścieczeni byli gospodarze. Nagle okazało się, że Amerykanom przeszkadza nawet to, że ukraiński prezydent nie włożył garnituru, choć nie nosi go od początku rosyjskiej agresji. I nie zamierza go zakładać, dopóki wojna się nie skończy.
Pastwienie się nad ofiarą
To nie była rozmowa przywódców dwóch współpracujących ze sobą państw. To była czysta przemoc. Wszyscy ci, którzy dziś na zimno oceniają, co się tam stało, zapominają o jednym: kiedy przemocowiec pastwi się nad swoją ofiarą, nie ma mowy o żadnej równości. Bo pozycja tych, którzy w ten sposób „rozmawiają”, nie jest równa. Przemocowiec zawsze występuje z pozycji siły i nie ma zamiaru z tego zrezygnować. Nie słucha żadnych argumentów, nie ma cienia gotowości, by cokolwiek zrozumieć. Rację ma tylko on, a ktokolwiek mu się sprzeciwia, zostanie zmiażdżony. Zawrzeszczany, upokorzony i rzucony na kolana. Najlepiej na oczach świadków, którzy ze strachu i koniunkturalizmu nie staną w jego obronie. Nie powiedzą „stop przemocy”, a może nawet oskarżą ofiarę, że ją sprowokowała. Bo nie spuściła głowy, z pokorą przyjmując obelgi i wrzaski. Nie przeprosiła za nieistniejące winy, nie okazała wdzięczności za okazaną jej kiedyś łaskę.
To właśnie widzieliśmy wczoraj w Białym Domu. Dwóch przemocowców pastwiło się nad człowiekiem, który przyjechał do nich, by prosić o pomoc w zakończeniu wojny. A on zamiast potulnie spuścić głowę i przyjmować z pokorą wszystkie bzdury, jakie próbowali mu wcisnąć, patrzył im prosto w oczy i nie dał się złamać. A oni byli coraz bardziej wściekli, coraz głośniej wrzeszczeli. Bo właśnie tak działają sprawcy przemocy, to uniwersalny schemat, w którym zmieniają się tylko okoliczności i rekwizyty.
Rzucanie na kolana
Powtórzę więc: sceny, jakie rozegrały się w Gabinecie Owalnym, to nie była kłótnia, tylko brutalna przemoc. Trump i DJ Vance po prostu znęcali się nad Zełenskim. I właśnie tak należy na to patrzeć i z tą świadomością oceniać.
Zapomnijmy o polityce i dyplomacji, nowi amerykańscy przywódcy nie mają o niej pojęcia. Ich jedynym celem jest zmiażdżenie każdego, kto nie kłania im się wystarczająco nisko. Sadystyczną radość sprawia im krzywdzenie, upokarzanie i rzucanie na kolana.
Ci, którzy teraz mówią, że Wołodymyr Zełenski przesadził, że powinien się miarkować, nie dyskutować z gospodarzami, nie podnosić głosu – nie mają racji. Bo mówiąc tak, zgadzają się na przemoc, legitymizują ją. A przemocowcy triumfują na oczach całego świata, bo oto dostali kolejny dowód, że brutalność się opłaca.
Każdy tak zwany obiektywny komentator, który widział okropne sceny z Białego Domu i nie protestuje, zgadza się na przemoc. Staje po stronie sprawców nadając ich działaniom pozory normalności. A to nie było normalne, patrzyliśmy na sceny, które łamały serca i wywoływały odruch solidarności z nękanym ukraińskim prezydentem.
I nie wystarczy ciężko wzdychać i mówić, że stała się rzecz w historii międzynarodowej polityki niesłychana. Trzeba powiedzieć, że się na to nie zgadzamy. I nigdy nie uznamy, że to była zwykła rozmowa, w której prezydenta Zełenskiego poniosły nerwy, dał się sprowokować. I że popełnił błąd, bardzo kosztowny, bo narażający stosunki ukraińsko-amerykańskie. A przecież tak wygląda twarda polityka, jak lubią powtarzać najróżniejsi mądrzy eksperci.
To po prostu nieprawda. W Gabinecie Owalnym widzieliśmy człowieka, który nie zgodził się być ofiarą. I właśnie tak powinniśmy te straszne sceny zapamiętać.