Wojna Białego Domu z dziennikarzami wykroczyła poza fazę oszczerstw i szykan. Prezydent USA tłumi krytykę, szantażując właścicieli mediów, manipulując sądami, wykorzystując prerogatywy administracji.

  • Więcej ciekawych historii przeczytasz na stronie głównej „Newsweeka”

Akredytacja w Białym Domu stanowiła kiedyś środowiskową nobilitację, ukoronowanie kariery reportera politycznego. Zapewniała bezpośredni dostęp do głowy państwa, a zarazem szefa rządu, jego najbliższych doradców, zagranicznych gości odwiedzających rezydencję. Dziś prezydencki korpus prasowy ma być przekaźnikiem propagandy. Niewygodne pytania narażają dziennikarzy na tyrady, jak powinni wykonywać zawód, obraźliwe komentarze, wyzwiska. Łamanie zasad de facto cenzury skutkuje odebraniem przepustki czy wręcz „zbanowaniem” całej redakcji. Trump przeszedł sam siebie, zwracając się niedawno do reporterki Bloomberg News Catherine Lucey słowami: „Cicho, prosiaku!”.

Katie Rogers z „New York Timesa” przywódca wolnego świata określił mianem „trzeciorzędnej dziennikarki o wnętrzu tak samo brzydkim jak aparycja”. A kiedy korespondentka ABC śmiała spytać następcę tronu Arabii Saudyjskiej Muhammada ibn Salmana o zabójstwo komentatora „Washington Post” Dżamala Chaszukdżiego, Trump wpadł w szał. „Jesteś koszmarną dziennikarką, zadajesz niezwykle szanowanej osobie koszmarne, niesubordynowane pytania — perorował. — Jesteś rozhisteryzowana. Ktoś was tam doprowadza do histerii w tym ABC (…). Rozpowszechniacie kłamstwa i tyle ci powiem, że trzeba waszej firmie odebrać koncesję, bo promujecie fałsz. Mamy wspaniałego komisarza, prezesa mamy [chodziło o Brendana Carra, szefa Federalnej Komisji Komunikacji — FCC], który się temu przyjrzy, bo jak tu przychodzisz i jesteś w 97 proc. negatywna, a potem Trump miażdżąco wygrywa wybory, to znaczy, że wasze wiadomości są niewiarygodne. I ty jesteś niewiarygodną, wściekłą, nikczemną, radykalną lewaczką”.

CIA ustaliła, że książę osobiście wydał rozkazy katom, którzy zatłukli Chaszukdżiego i poćwiartowali zwłoki piłą elektryczną. Ale zainwestował 2 mld dol. w firmę Affinity Partners pierwszego zięcia Ameryki, więc z punktu widzenia Trumpa stał się osobą niezwykle szanowaną. Jaki pan, taki kram. Na post reporterki „New Yorkera” Jane Meyer, że gdyby prezydent nie skierował Gwardii Narodowej do patrolowania Waszyngtonu, nie zginęłaby 20-letnia żołnierka, dyrektor Białego Domu ds. komunikacji Steven Cheung odpowiedział prostym żołnierskim językiem: „Jane, z całym szacunkiem — zamknij, kurwa, mordę i nie upolityczniaj tej tragedii”. Za rządów kogokolwiek innego wyleciałby z pracy lub przynajmniej dostał porządną burę. Trump znormalizował jednak chamstwo bez precedensu w amerykańskiej debacie publicznej. Skoro przywódca USA uważa za stosowne mówić „cicho, prosiaku”, jego podwładny czuje się uprawniony do rozwinięcia owej myśli bez ogródek.

Wyzwiska nie speszą doświadczonego reportera ani reporterki. Niestety stanowią tylko jeden ze środków represji w bogatym repertuarze Trumpa, któremu marzy się władza, jaką dysponuje ibn Salman. Zaraz po inauguracji przemianował Zatokę Meksykańską na Amerykańską, zobowiązując wszystkie organy i pracowników rządu federalnego do używania nowej nazwy. Tyle że stara została w atlasach, mapach, podręcznikach geografii używanych przez resztę świata, dlatego utrzymała ją również — dla uniknięcia nieporozumień — Associated Press dostarczająca depesze 15 tys. redakcji w 150 krajach. Prezydent zażądał posłuszeństwa, agencja odmówiła, więc cofnął jej akredytację. To mniej więcej tak, jakby AFP dostała zakaz wstępu do Pałacu Elizejskiego czy Reuters na Downing Street. AP zaskarżyła decyzję. W pierwszej instancji wygrała, sąd apelacyjny stanął po stronie prezydenta. Prawna przepychanka trwa.

Od 1914 r. akredytacje przyznawało Stowarzyszenie Korespondentów przy Białym Domu (White House Correspondents’ Association, WHCA). Trump odebrał organizacji to prawo 25 lutego, czyli nazajutrz po wyproszeniu AP. O składzie 13-osobowej ekipy towarzyszącej prezydentowi w Gabinecie Owalnym, na pokładzie Air Force One oraz przy innych kameralnych wydarzeniach decydują urzędnicy. Agencje prasowe dostały tylko jedną miejscówkę, którą mogą wykorzystywać rotacyjnie. 60 proc. nowych akredytacji przypadło mediom zdecydowanie konserwatywnym, 10 proc. — religijnym, 30 proc. — innym. Przy czym te pierwsze zapraszane są do „szczęśliwej trzynastki” prawie cztery razy częściej niż pozostałe. „Koniec z niezależnością prasy — komentował prezes WHCA Eugene Daniels. — W wolnym kraju przywódca nie wskazuje dziennikarzy, którzy mogą o nim informować”.

Spośród dokooptowanych przez Biały Dom neoreporterów najczęściej trafiają do elitarnej garstki pracownicy Daily Signal stworzonego przez skrajnie prawicową Heritage Foundation, która wsławiła się Projektem 2025 postulującym przekształcenie amerykańskiej demokracji w ustrój autorytarny oparty na wartościach chrześcijańsko-narodowych. Drugie miejsce zajmuje Washington Free Beacon, którego naczelny Bill Gertz stracił posadę, gdy okazało się, że wziął 100 tys. dol. łapówki od chińskiego biznesmena Guo Wengui za przychylne teksty na jego temat. Trzecie przypada ex aequo antyszczepionkowemu, wspierającemu onegdaj wariacką sektę QAnon „The Epoch Times” i Daily Wire wyspecjalizowanemu w dezinformacji o zmianach klimatu, lecz nie stroniącemu od wyssanych z palca historii, jak to lewactwo rozkopuje i profanuje groby żołnierzy Konfederacji, a imię najczęściej nadawane holenderskim noworodkom płci męskiej brzmi Mohammed.

Jaką rolę odgrywają nowicjusze w zarezerwowanej jeszcze niedawno dla najbystrzejszych, najdociekliwszych, najbardziej doświadczonych reporterów puli prasowej, widzieliśmy podczas wizyty Wołodymyra Zełenskiego 27 lutego. Brian Glenn z kanału Real America Voice (RAV) spytał gościa, czemu nie ma garnituru i „zdaniem wielu Amerykanów” okazuje niedbałym strojem brak szacunku wobec gospodarza. Zarzut podchwycił J.D. Vance, podbechtując szefa, a zarazem wskazując rozwiązanie negocjacyjnego impasu. Trump zrozumiał. Sponiewierał Zełenskiego i wyprosił z rezydencji przez lokajów. Właściciel RAV Robert Sigg został 19 lat temu skazany za oszustwa bankowe. Wcześniej stawiano mu zarzuty m.in. włamania, pobicia, handlu narkotykami, przemocy rodzinnej, udziału w bójce, jazdy pod wpływem środków odurzających, spowodowania obrażeń cielesnych. Jego syn Austin porwał i zamordował 10-letnią dziewczynkę.

Podczas pierwszej kadencji prezydent ograniczał się do miotania wyzwisk i oszczerstw, rugania właścicieli mediów, ewentualnie odbierania przepustek szczególnie nielubianym reporterom jak Jim Acosta z CNN. Teraz przystąpił do systematycznego niszczenia niezależnego dziennikarstwa z wykorzystaniem prerogatyw państwa. 14 marca wydał dekret o zmniejszeniu „do najniższego poziomu, na jaki pozwalają przepisy”, dotacji dla Agencji Mediów Globalnych (USAGM) nadzorującej m.in. słynącą przez 80 lat z rzetelności rozgłośnię Głos Ameryki (VOA), Radio Wolna Europa i Radio Wolna Azja, których słuchało 427 mln ludzi na całym świecie. 639 pracowników samego tylko Głosu Ameryki wyleciało na bruk, w całej agencji zostało 250 osób, czyli 15 proc. personelu. Nowa szefowa USAGM Kari Lake zleciła przygotowywanie programu VOA sieci One America News oglądanej średnio przez 14 tys. widzów, przy której polska TV Republika to wzorzec obiektywizmu.

Kolejny dekret wydany 1 maja prezydent zatytułował „Koniec dotowania stronniczych mediów przez podatników”. Jednym pociągnięciem pióra odebrał fundusze Corporation for Public Broadcasting — przede wszystkim sieci telewizyjnej PBS, która regularnie wygrywa rankingi najbardziej wiarygodnych źródeł informacji lub zajmuje w nich poczesne miejsce tuż za agencjami Associated Press i Reutera. A także utworzonemu na podstawie tej samej ustawy Kongresu z 1967 r. radiu NPR (National Public Radio). Warto dodać, że wieczorny dziennik „PBS NewsHour” bije oglądalnością komediowy „The Tonight Show” Jimmy’ego Fallona, teleturniej „Family Feud”, seriale „Agenci NCIS” i „Młody Sheldon”, „CNN World News” zaś wyprzedza o 30 miejsc. Statystyczny podatnik zaoszczędził 1,60 dol.

Komisarz FCC Carr wszczął kilkanaście śledztw przeciw prywatnym nadawcom, którzy realizują program DEI (różnorodność, równość, integracja), choć nie ma takich kompetencji. Decyduje jednak o częstotliwościach, koncesjach i fuzjach, może zatem szantażować firmy medialne. Przyklepał przejęcie przez Paramount wytwórni Skydance Media, dopiero gdy będąca własnością tej pierwszej spółki sieć CBS zdjęła z anteny „Late Show” Stevena Colberta. Pod naciskiem Carra ugiął się również Disney, zmuszając sieć ABC do zwolnienia innego regularnie ośmieszającego Trumpa komika Jimmy’ego Kimmela. Uratowali go jednak widzowie. 1,7 mln osób zrezygnowało z subskrybcji Disney+, Hulu i ESPN, co dla korporacyjnych decydentów okazało się argumentem bardziej przekonującym niż pogróżki komisarza.

Aby Paramount dostał zgodę na fuzję, CBS musiała ponadto zawrzeć z Trumpem ugodę przedprocesową i wypłacić 16 mln dol. odszkodowania. Czemu? Prezydent twierdził, że redaktorzy magazynu „60 Minutes” zmontowali wywiad z Kamalą Harris tak, by lepiej wypadła. Pozew nie miał prawnego sensu, nie mówiąc już o szansach na decyzję korzystną dla powoda, lecz menedżerom bardziej opłacało się wyasygnować śmieszną sumę, niż zaprzepaścić interes wart 8 mld. Tyle że pośrednio przyznali notorycznemu pieniaczowi (4095 procesów cywilnych przez 30 lat) rację i zachęcili go do kolejnych sądowych szykan wobec mediów.

Sieć ABC zamiast ryzykować represje, wolała wpłacić na konto przyszłej biblioteki im. Donalda J. Trumpa 15 mln plus zwrócić milion wydany rzekomo na adwokatów. Poszło o wypowiedź prowadzącego „This Week” George’a Stephanopoulosa, który stwierdził, że przysięgli uznali Trumpa za winnego „zgwałcenia” pisarki E. Jean Carroll, tymczasem werdykt zawierał określenie „napaść seksualna”.

Trwają procesy „Des Moines Register”, który opublikował niezadowalający prezydenta sondaż, i „Wall Street Journal”, bo przedrukował jego urodzinową laurkę dla Jeffreya Epsteina z rysunkiem nagiej kobiety (dziewczynki?) i życzeniami „Niech każdy Twój dzień będzie kolejnym słodkim sekretem”. Od dziennika finansjery Trump żąda 10 mld. Domniemane zniesławienie przez „New York Timesa” wycenił na 15 mld, ale sąd odrzucił roszczenia. Podobnie jak skierowane wobec CNN. Za nazwanie przez sieć kłamstw o sfałszowaniu wyborów kłamstwami Trump chciał 475 mln.

Jego pieniactwo budziło śmiech, póki robił poronione interesy i zgrywał szacownego biznesmena w „The Apprentice”. Ale historia lubi czarny humor, i został najpotężniejszym człowiekiem świata. Właściciele czy dyrektorzy firm medialnych zwyczajnie się boją. Ich celem nie jest głoszenie prawdy, tylko zarabianie pieniędzy. Nie zaryzykują utraty miliardów w imię obrony dziennikarskiej niezależności. Zagrożony administracyjnymi szykanami właściciel „Washington Post” Jeff Bezos dokonał czystki w dziale opinii. To samo zrobił właściciel „Los Angeles Timesa” Patrick Soon-Shiong, który zajmuje się głównie inwestowaniem w nowe technologie medyczne, a gazetę kupił dla prestiżu.

Niekorzystnych decyzji rządu obawiają się nawet giganci Doliny Krzemowej. Meta — pozwana za likwidację kont przywódcy USA na Facebooku i Instagramie — zasiliła fundusz wspomnianej biblioteki sumą 22 mln, powodowi wypłaciła 3 mln, dołożyła milion na uroczystą inaugurację prezydentury. Ponadto Mark Zuckerberg zlikwidował DEI oraz zwolnił moderatorów, którzy sprawdzali zgodność publikowanych treści z faktami. Na technomiliarderów — prócz FCC — Trump ma bat w postaci przepisów antymonopolowych, a prokurator generalna Pam Bondi dowiodła, że wytoczy proces z oskarżenia federalnego każdemu, kogo wskaże szef. Również inni — pieczołowicie dobrani spośród wyznawców MAGA — urzędnicy państwowi ślepo wykonują polecenia prezydenta. Ten zaś wyraził swój stosunek do dziennikarzy słowami: „Jesteście szumowiną. CNN to szumowina. MSNBC to szumowina. »New York Times« to szumowina. Zwyrodnialcy, chorzy ludzie”.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version