– Niskie oczekiwania w połączeniu z wynikiem, który osiągnęliśmy, dały iście euforyczny efekt. Niektórzy już zaczęli mówić o wygranej w eurowyborach, a nawet powrocie do władzy – tak powyborcze nastroje w PiS-ie relacjonuje nam jeden ze strategów formacji Jarosława Kaczyńskiego. 

Zastrzega jednak, że w tej sytuacji potrzebne jest wiadro zimnej wody na rozgrzane głowy: – Przecież musimy pamiętać, że to wygrana na fali niskiej frekwencji, co może fałszować rzeczywisty obraz układu sił.

Samorządowy zwrot przez rufę

Rozmówcy Interii zgodnie przyznają, że kluczem do sukcesu była zmiana strategii, która odbyła się mniej więcej w połowie lutego. To wtedy Prawo i Sprawiedliwość otrzymało wyniki zleconych przez siebie badań, z których wynikało, że w wyborach samorządowych szykuje się spektakularna klęska. O ile wcześniej partia nie dokona zwrotu przez rufę w swoich kampanijnych poczynaniach.

Tym zwrotem miało być odejście od „betonowej” strategii, której symbolem była walka o Mariusza Kamińskiego oraz Macieja Wąsika i postawienie na konstruktywny, pozytywny przekaz. I depolaryzację. Bo ona jest w tym wypadku słowem-kluczem.

Już podczas wieczoru wyborczego 7 kwietnia część polityków PiS-u przekonywała, że za nieoczekiwanym sukcesem wyborczym formacji Kaczyńskiego stoi wyciszenie emocji politycznych i spokojniejsza, mniej agresywna kampania. Jej celem było niedopuszczenie do wielkiej mobilizacji anty-PiS.

Zdaniem wielu osób w PiS-ie to właśnie wielka mobilizacja i rekordowa frekwencja przyczyniły się do utraty władzy w październikowych wyborach parlamentarnych. – Widać, że negatywna kampania w wyborach parlamentarnych była błędem i trzeba wyciągnąć wnioski. Teraz nie było polaryzacji, nie było grania na emocjach i mamy wynik powyżej oczekiwań – mówił nam podczas wieczoru wyborczego jeden z posłów PiS-u.

Na inną interesującą kwestię zwraca uwagę kolejny z naszych rozmówców, były członek rządu. Jak twierdzi, obiegowa opinia o tym, że do skutecznej mobilizacji swojego elektoratu PiS potrzebuje wściekle atakującej przeciwników TVP oraz skrajnie radykalnego przekazu partii nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Część elektoratu, którą miałoby to mobilizować, i tak zawsze karnie głosuje. 

Kampania będzie twarda, ale merytoryczna. Nie ma sensu ściganie się na radykalizm z Konfederacją, bo cokolwiek powiemy, oni i tak nas przebiją

~ Źródło Interii w Prawie i Sprawiedliwości

– Mają swoje kanały dotarcia, najróżniejsze – od lokalnych struktur PiS-u aż po kluby „Gazety Polskiej”. Oni zawsze są pod bronią i stawiają się przy urnach – tłumaczy nam dobrze zorientowany polityk PiS-u.

Wybory europejskie. Prezesa gra o wszystko

Nie dziwi też, że w przypadku wyniku zdecydowanie ponad oczekiwania lwia część pochwał i zasług przypada w udziale Jarosławowi Kaczyńskiemu. – Strategia prezesa była prosta – przekonać Polaków, że wszystko jest przesądzone, że wywiesiliśmy białą flagę i chcemy tylko zminimalizować straty, które w naszej ocenie będą ogromne. Wyborcy drugiej strony myśląc, że zwycięstwo jest już w kieszeni, w dużej mierze zostali w domach – komplementuje prezesa jeden z polityków z Nowogrodzkiej.

Jako namacalny przykład skuteczności taktyki Kaczyńskiego wskazuje wynik Rafała Trzaskowskiego. Chociaż urzędujący prezydent Warszawy wywalczył reelekcję już w pierwszej turze – zdobył 57,41 proc. poparcia – to w porównaniu do wyborów w 2018 roku stracił 62 tys. głosów. – Obranie przez prezesa strategii „na tak” sprawiło, że wyborcy KO i spółki poczuli się wygrani zawczasu, a ci, którzy wahali się, czy głosować na PiS, bo odstraszał ich od nas radykalny przekaz, mieli ten dylemat z głowy i mogli z czystym sumieniem zagłosować – mówi nasze źródło.

Dla prezesa Kaczyńskiego niespodziewana wygrana w wyborach samorządowych ma podwójnie słodki smak. Nie chodzi tylko o zwycięstwo partii, ale także osobisty sukces. Po wyborach parlamentarnych w PiS-ie bardzo wiele było głosów o konieczności wymiany lidera, rebrandingu i poważnych zmian programowych, które pozwolą wyjść naprzeciw nowym czasom i nowym wyborcom. Chodziło też o odcięcie bagażu ośmiu lat rządów PiS-u, za które partia jest spalona u części grup elektoratu – mieszkańców metropolii, przedstawicieli biznesu, młodych, a przede wszystkim kobiet.

W Interii wielokrotnie pisaliśmy o przymiarkach do wyścigu po schedę po Kaczyńskim. Miał on ruszyć tuż po wyborach do Parlamentu Europejskiego. Gdyby PiS poniosło klęskę tam i wcześniej w wyborach samorządowych, to los prezesa – jak zapewniali nasi rozmówcy z wewnątrz partii – byłby przesądzony. W drugiej połowie roku doszłoby do festiwalu rozliczeń, zmiany przywództwa i najpewniej wojny domowej wewnątrz partii. Dzisiaj ten scenariusz wydaje się dużo odleglejszy niż jeszcze kilka tygodni temu.

Odleglejszy, co nie znaczy, że nierealny. – Nigdy nie zażegnamy dyskusji o sukcesji po prezesie. Jest coraz starszy i ten temat wraca coraz częściej, ryzyko wewnętrznej wojny o sukcesję jest i będzie – doświadczony polityk PiS-u uczciwie przedstawia sprawę przyszłości przywództwa w partii.

Na razie jednak Kaczyński zapowiedział, że chce ubiegać się o kolejną kadencję w fotelu szefa partii, czym uciął frakcyjne walki swoich potencjalnych sukcesorów. Do wyborów europejskich to wciąż on poprowadzi PiS. Jeśli wygra po raz dziesiąty z rzędu, o przedłużenie swojego przywództwa może być spokojny.

Wybory do Parlamentu Europejskiego. Dylemat PiS-u

Jak mówią nasze źródła na Nowogrodzkiej, wygrana nie będzie jednak łatwa. Wybory europejskie dla PiS-u to historycznie najtrudniejszy teren. Frekwencja będzie jeszcze niższa niż w wyborach samorządowych – w PiS-ie szacują, że nawet o 10-15 pkt proc. – więc wszystko zależy od mobilizacji twardego elektoratu opozycji i obozu władzy.

– Prezes będzie więc musiał podostrzyć, wrzucić do debaty również bardziej kontrowersyjne kwestie i tematy. Tylko drugą stroną tego medalu jest obawa, żebyśmy nie zapłacili za to zbyt wysokiej ceny – tłumaczy nam jeden z kampanijnych strategów PiS-u.

Teraz wszystko powyżej tych 19 miejsc będzie sukcesem; poniżej – porażką. Będzie na pewno trudniej niż w przeszłości, bo poza nami są jeszcze cztery partie do podziału mandatów

~ Wieloletni polityk Prawa i Sprawiedliwości w rozmowie z Interią

Tu wracamy do rozważanego w PiS-ie dylematu: postawić na kampanię łagodną, która dała wygraną w kwietniu, czy ostrą, bo trzeba zagnać do urn przede wszystkim najwierniejszy elektorat. W PiS-ie panuje raczej zgoda co do tego, że spokojna kampania daje lepsze efekty niż agresywna, ale z drugiej strony można usłyszeć, że wybory europejskie mają inną specyfikę niż samorządowe i będą wymagać od partii ostrzejszego kursu.

Bo, siłą rzeczy, będą w niej mocno obecne sprawy dotyczące suwerenności, nienaruszalności unijnych traktatów, a głównymi twarzami będą posłowie i europosłowie PiS-u z twardego jądra partii. – Trudno wymagać, żeby Patryk Jaki czy Jacek Kurski prowadzili łagodną kampanię. To się nie uda. Trzeba więc pilnować, by nie przekraczać pewnych granic, skupić się na merytoryce i nie dać sprowokować – wyjaśnia nam jeden ze sztabowców.

Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik/Piotr Molecki/East News

Jeśli natomiast chodzi o narrację i program, to w eurokampanii PiS-u kluczowymi tematami będą pakt migracyjny, Zielony Ład i kwestia federalizacji, przeciwko której PiS protestuje. To także sprawy, które – tak ocenia partyjna centrala – budzą najwięcej społecznych emocji. Jak słyszymy, PiS znów chce się w tej kampanii ustawić w wygodnej dla siebie pozycji – obrońcy zwykłych ludzi i grup społecznych, które mogą czuć się zagrożone pomysłami z Brukseli. Przykładem pierwszym z brzegu są tutaj rolnicy.

PiS się boi, ale wcale nie narracji o polexicie

W PiS-ie zdają sobie jednak sprawę, że w swoim eurosceptycyzmie muszą być ostrożni. Bo owszem w badaniach widać wzrost krytycyzmu wobec niektórych działań Brukseli, ale wciąż Polacy są bardzo prounijni i uważają, że obecność w UE to jedna z kluczowych gwarancji bezpieczeństwa w obliczu wojny w Ukrainie. Poza tym, ściganie się na radykalizm z Konfederacją może się dla PiS-u ostatecznie skończyć nie najlepiej.

– Kampania będzie twarda, ale merytoryczna – przekonują nas na Nowogrodzkiej. – Nie ma sensu ściganie się na radykalizm z Konfederacją, bo cokolwiek powiemy, oni i tak nas przebiją. Chodzi raczej o przekonanie ludzi, że tylko silne PiS, a nie słaba Konfederacja jest w stanie te niemądre unijne pomysły blokować – wskazuje jedno z naszych źródeł.

Z drugiej strony, w PiS-ie obawiają się, że przy zbyt twardym przekazie druga strona, czyli Koalicja Obywatelska, zacznie grać tematem polexitu. A przyklejenie PiS-owi łatki zwolenników polexitu jest w kampanii bardzo niebezpieczne.

 – Zagrożenia są po obu stronach, więc trzeba będzie lawirować tak, żeby nie być zbyt łagodnym i nie oddawać pola Konfederacji, ale też nie przesadzić w drugą stronę i nie być oskarżonym o polexit. Trochę jak balansowanie na linie – mówi nam jeden z polityków.

W partii słyszymy też jednak bardziej optymistyczne głosy w tej kwestii. – Temat polexitu nie jest już dla nas groźny. Przecież to nie my rządzimy, więc jak moglibyśmy zrobić polexit nawet, gdybyśmy chcieli? – pyta retorycznie jeden z partyjnych speców od strategii. Przewiduje też, że „Tusk będzie szukać innych haków – np. prorosyjskości, którą jednak trudno będzie nam przypiąć po tym, co robiliśmy od wybuchu wojny w Ukrainie„.

Paradoksalnie, największa obawa w szeregach PiS-u towarzyszy nie konkretnym tematom i obranej narracji, ale… personaliom. – Możemy oberwać zwłaszcza za start tercetu Kamiński-Wąsik-Kurski. Jest obawa, że postawienie na nich zepsuje nam wynik i na prezesa pójdzie fala krytyki, ale zobaczymy, czy się to zmaterializuje – tłumaczy nasz rozmówca. 

Niskie oczekiwania w połączeniu z wynikiem, który osiągnęliśmy, dały iście euforyczny efekt. Niektórzy już zaczęli mówić o wygranej w eurowyborach, a nawet powrocie do władzy

~ Jeden ze strategów Prawa i Sprawiedliwości od kampanii w rozmowie z Interią

Jak dowiaduje się Interia, sposobem prezesa na ten problem jest to, żeby nie wszyscy kontrowersyjni kandydaci otrzymali „jedynki” czy pewne miejsca biorące. Dzięki temu mają ostro pracować w kampanii i tym samym przyłożyć się do podciągnięcia wyniku całej partii.

19, czyli magiczna liczba PiS-u

Personalia są też ważne w skali makro. Kampanii europarlamentarnej PiS-u ma pilnować m.in. Piotr Milowański, szef partyjnych struktur PiS-u, który sprawdził się przy kampanii samorządowej i który cieszy się dużym zaufaniem Jarosława Kaczyńskiego. 

To jemu z nazwiska prezes podziękował za wyborczy sukces w wyborach samorządowych podczas ostatniego posiedzenia prezydium komitetu politycznego. Choć twarzą kampanii europejskiej PiS-u Kaczyński i tak prawdopodobnie zechce uczynić któregoś z bardziej znanych polityków partii.

Na Nowogrodzkiej jest przekonanie, że rozpoznawalni i mocni kandydaci do PE to duży atut PiS-u w tych wyborach. – Mamy kandydatów, którzy zrobią dobre wyniki i są przez naszych wyborców lubiani. Widać, że Donald Tusk zorientował się, że brakuje mu w tych wyborach znanych twarzy, stąd zapowiedzi rekonstrukcji i szukanie w rządzie kandydatów, którzy pociągną listy. My się o to martwić nie musimy. Chętnych do kandydowania mamy aż w nadmiarze – śmieje się jeden z polityków PiS.

Były premier i wiceprezes PiS-u Mateusz Morawiecki

Były premier i wiceprezes PiS-u Mateusz Morawiecki/Stanislaw Rozycki/Reporter

Chociaż nastroje w partii dopisują, to kiedy pytamy o konkretne i mierzalne cele na eurowybory, żarty schodzą na dalszy plan. Nasi rozmówcy wskazują, że aktualne sondaże dają PiS-owi od 15 do 21 mandatów. To mało w porównaniu do 27 miejsc, które PiS obsadziło po wyborach w 2019 roku. Straty są nieuniknione. Politycy największej partii opozycyjnej przypominają też, że w 2014 roku partia wzięła w europarlamencie 19 miejsc, czyli dokładnie tylko co Platforma Obywatelska. 

Liczba 19 nie jest w tym kontekście wspomniana przypadkowo. – Teraz wszystko powyżej tych 19 miejsc będzie sukcesem; poniżej – porażką. Będzie na pewno trudniej niż w przeszłości, bo poza nami są jeszcze cztery partie do podziału mandatów – przewiduje jeden z wieloletnich polityków partii.

Zaznacza jednak, że bardzo dużo będzie zależeć od kampanii i mobilizacji po stronie przeciwników. Zwłaszcza zaś Konfederacji, co do której PiS-owcy liczą, że „położy” te wybory podobnie jak w 2019 roku. Wtedy szanse PiS-u na sukces mocno skoczą w górę. – Jeśli Konfederacja nie nawali, to czy zdobędziemy 18 mandatów, czy 20, to wiele nie zmieni. 23 mandaty byłyby już gigantycznym sukcesem, natomiast 16 – totalną porażką – podsumowuje jedno z naszych źródeł w partyjnej centrali.

Kamila Baranowska, Łukasz Rogojsz

Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage – polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version