Dzieci potrzebują wyimaginowanego świata. Bez nieprawdopodobnych historii, bajek, smoków, mówiących przedmiotów nie rozwijałyby wyobraźni. A muszą najpierw sobie coś wyobrazić, żeby potem móc w tym uczestniczyć – mówi autor książek dla dzieci Cezary Harasimowicz.
„Newsweek”: Wyobraża pan sobie dzieciństwo bez magii?
Cezary Harasimowicz: Skądże! Przecież niemal wszystkie dzieci chcą czytać o nieistniejących światach, oglądać je i bawić się w nie. Wyobrażanie sobie przeróżnych postaci czy przedmiotów jest integralną częścią tego okresu. Powiedziałbym nawet, że to prawo każdej młodej osoby. Pamiętam, jak z moim pasierbem, wówczas kilkulatkiem, wybraliśmy się na spacer w Karkonoszach. Chwycił jakiś kij leżący na ścieżce, a następnie zaczął nim wymachiwać niczym rózgą. Bez przerwy powtarzał, że niesie łaskę mocy, choć najprawdopodobniej chciał ją nazwać laską. W pewnym momencie spojrzał na swoją mamę. Ruszył ku niej i bardzo poważnym tonem zakrzyknął: „Kobieto, odsuń się, bo idzie łaska mocy!”. Rozczuliła mnie ta scena. I uzmysłowiła pewną rzecz.
Jaką?
– Że dzieci funkcjonują w dwóch światach jednocześnie – realnym i wyimaginowanym. Smoki, zwierzęta z nadprzyrodzonymi umiejętnościami czy mówiące przedmioty są dla nich czymś zupełnie normalnym. Nie bez kozery opowiada się im bajki. Zresztą, większość zabaw dzieci wygląda podobnie: najpierw muszą sobie coś wyobrazić, żeby potem móc w tym uczestniczyć.
Właśnie, a czym są dla nich bajki?
– Rozwijaniem, ale także oswajaniem wspaniałego narzędzia, jakim jest wyobraźnia. Dlatego bardzo poważnie traktuję pisanie książek dla dzieci. Najmłodsi czytelnicy są niezwykle wymagający. Wprawdzie wierzą w wiele niestworzonych rzeczy, ale szybko wyłapują nieścisłości narracyjne i brak zaangażowania autorów podczas konstruowania bohaterów książki. Mnie na szczęście pomagają dwie rzeczy. Po pierwsze, mimo swojego wieku czuję się w duszy dzieckiem. Po drugie, jestem z zawodu aktorem i w trakcie pisania chętnie z tej aktorskiej proweniencji korzystam. Ona ułatwia mi przeistoczenie się w postaci, które powołuję do życia. Najczęściej w roli głównych bohaterów – będących jednocześnie narratorami – nie obsadzam ludzi. Stąd w moich książkach można znaleźć starego tygrysa Tigre przeżywającego dramat, bo jest wywożony w niewiadomym kierunku. Albo mirabelkę, którą postanowiono ściąć z powodu budowy apartamentowca.
Newsweek Psychologia
Foto: Materiały wydawcy
Dzieci potrzebują takich nieprawdopodobnych historii?
– Gdyby ich nie potrzebowały, nie miałyby tak rozwiniętej wyobraźni. Nie wcielałyby się w przeróżne wymyślone postaci. Nie obawiały się tego, co żyje pod łóżkiem bądź skrywa się w ciemności. Mówię teraz zarówno o dzieciach, które wyróżnia artystyczna wrażliwość, jak i tych, u których zauważono predyspozycje do nauk ścisłych. Przecież wkraczanie w nieznany świat matematyki, chemii czy fizyki wiąże się z wielką przygodą. No i wszystkie trzy dziedziny w pewnym sensie bazują na wyobraźni. Nawet czytałem ostatnio, że jeśli przypominają młodym osobom pewną opowieść, stają się dla nich łatwiejsze do przyswojenia. Mam tylko nadzieję – pewnie brzmię teraz jak dziaders – że sztuczna inteligencja wkrótce nie zastąpi dzieciom wyobraźni. Bo one zawsze będą potrzebować czegoś w rodzaju magii.
A po co im ona?
– Choćby do uzmysłowienia sobie, że istnieje dobro, które próbuje walczyć i wygrać ze złem. Paradoksalnie, magia i wszelkie niestworzone opowieści pomagają dzieciom dopasować się do świata. One przeglądają się w bohaterach, o których czytają. Często próbują się z nimi utożsamiać. A potem, wzorem tych książkowych autorytetów, starają się radzić sobie z własnymi problemami. Niekiedy jeszcze czytanie o fantastycznych krainach czy niezwykłych postaciach pozwala młodym osobom oswoić samotność. Pamiętam, że kiedy jako kilkulatek zostawałem w domu pod nadzorem zaprzyjaźnionej opiekunki, bawiłem się często sam we własnym pokoju. Z jednej strony uwielbiałem ten czas, bo w ciszy i spokoju mogłem oddawać się swoim fantazjom. Z drugiej jednak tęskniłem za mamą. Żeby jakoś poradzić sobie z jej nieobecnością, wyobrażałem sobie różne światy. Najczęściej wcielałem się w marynarza albo kapitana okrętu wojennego. Stawałem wtedy przy parapecie, który traktowałem jak mostek kapitański, i myślałem, że nasza cała kamienica wypływa na bezkresny ocean ku przygodom.
Niekiedy mam wrażenie, że część dorosłych deprecjonuje tę magię dzieciństwa.
– Albo sądzi, że literatura oparta na realizmie magicznym może karmić wyłącznie ich. Dlaczego jednak miałaby omijać dzieci? Lekceważenie ich wyobraźni to nie najlepszy pomysł. Prawdopodobnie robimy to z własnych lęków, bo nie jesteśmy w stanie zrozumieć, jakim cudem dziecko może bawić się z wyimaginowanym przyjacielem jak Ala, bohaterka mojej najnowszej książki „Chłopiec z lasu”. Czasem próbujemy ukrócić podobne fantazje młodych osób. Ale przecież w okresie dojrzewania i tak zrobi to za nas samo życie. Nie widzę więc sensu, aby przyspieszać ten proces.
A gdybyśmy nie pozwolili dzieciom czytać bajek ani baśni?
– Chciałby pan zabrać im cudowność świata, w który naprawdę wierzą? Dla nich rzeczywistość z książki to coś więcej niż iluzja czy machanie różdżką. Są jej niesamowicie ciekawe. Pozbawienie ich bajek, baśni, fantastyki byłoby więc równoznaczne z zabraniem im jakiegoś kawałka życia. To tak, jakbyśmy nagle kazali dzieciom przestać wierzyć w Świętego Mikołaja.
Boi się pan czasem, że dzieci nie uwierzą panu w jakąś historię?
– Absolutnie nie. Nie mam tej autocenzury dzięki mojej mamie. Była aktorką, występowała przed dziećmi i w latach 60. nawet prowadziła dla nich teatr. Scena mieściła się w niewielkim budynku Teatru Żydowskiego na placu Zwycięstwa, dziś przemianowanego na plac Piłsudskiego. Mama zabierała mnie do niego, bo nie chciała, żebym zbyt długo siedział sam w domu. Tam miałem okazję obserwować dzieci siedzące na widowni. Gdy oglądały przedstawienie o Czerwonym Kapturku i dostrzegały aktora przebranego za wilka czającego się za krzewem, krzyczały na całe gardło: „Kapturku, nie idź tam! Nie idź, bo tam wilk!”. To cudowny przykład siły zaangażowania i wyobraźni młodych osób. Należy jednak uważać, żeby potem ta magia szybko nie uleciała. Bo w przerwie spektaklu część dzieci lubiła zaglądać za kulisy teatru. A to otworzyły jakieś drzwi, a to zajrzały za inscenizację. Były potem strasznie zdeprymowane, gdy zobaczyły, że wilk, którego tak się obawiały, zdejmował maskę i odpalał papierosa.
Czego jeszcze dzieci potrzebują w bajkach?
– Mówiąc czysto technicznie, zrozumiałego języka. Piszę o sprawach poważnych i z tego powodu często zastanawiam się, jakiego klucza narracyjnego użyć w swoich książkach. Zależy mi po prostu, aby ich sens i przesłanie były zawsze czytelne dla młodych osób. Ale, mówiąc już nieco bardziej metaforycznie, dobra historia musi pozwalać najmłodszym czytelnikom rozwijać skrzydła kreatywności. No i dawać im możliwość zidentyfikowania się z jej bohaterami. Gdy kilka lat temu napisałem „Uśmiech”, moją pierwszą poważniejszą książkę dla dzieci, było to dla mnie sporym wyzwaniem. Opowiadałem w niej historię Tekli, która poniosła stratę. Jej mama zginęła w wypadku samochodowym. Dziewczynka straciła wtedy uśmiech, a tym samym przestała być szczęśliwa. Problemy Tekli zauważyła jednak Pani z Billboardu, która sztucznie uśmiechała się na nim, bo reklamowała pastę do zębów. Ostatecznie wspólnie wyruszyły na poszukiwania uśmiechu dziewczynki. Dorosły mógłby z niedowierzaniem pokiwać głową, prawda? Więc proszę posłuchać, jak tę niestworzoną historię potraktowały dzieci. Pewnego razu pojechałem na spotkanie z nimi pod Rzeszowem. Przerażony, bo na sali gimnastycznej czekało na mnie około 400 młodych uczniów. Chciałem porozmawiać z nimi o ich stratach, wychodząc od historii z „Uśmiechu”.
Nie za poważnie?
– A czy tylko dorośli tracą coś w życiu? Dzieci, z którymi spotkałem się wtedy, miały mnóstwo do opowiedzenia. Dzieliły się historiami o umierającej babci, kotku, piesku. W pewnym momencie podniosła się dziewczynka i zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, rozpłakała się. Miała na oko siedem lat. Zapytałem, co się stało. A ona na to, że jej starsza siostra wybiera się właśnie na studia. Wie pan, jaki był to dla niej dramat? Miała z siostrą głęboką więź. Z racji dużej różnicy wieku traktowała ją niczym matkę. Pomyślałem, że spróbuję pocieszyć dziewczynkę jakąś historią. I udało się. Pod koniec spotkania podeszła do mnie. Nadal jeszcze trochę ciekły jej łzy, które wycierała stojąca obok nauczycielka. Uczennica powiedziała mi wówczas: „Bardzo mi pan pomógł”.
Zanim zacząłem pisać dziecięcą literaturę, nie potrafiłem reagować tak szybko i sprawnie jak na tamtym spotkaniu. Być może nie zdawałem sobie jeszcze sprawy, jak bardzo dzieci potrzebują bajek. Dlatego stanąłem jak wryty, gdy kiedyś mojej kilkuletniej córce wpadł do wody w Łazienkach pluszowy króliczek. Dla niej to była ożywiona zabawka. A nawet przyjaciel. Ogarnęła ją rozpacz, której nie potrafiłem zaradzić. Na szczęście z pomocą przyszła moja mama, bo towarzyszyła nam na spacerze. Naprędce wymyśliła bajkę. Że zabawka wcale nie utonęła, tylko popłynęła do Gdańska. A może nawet i dalej w świat, skąd będzie pisać do nas listy. I co? Płacz minął.
Czyli magia jako pomost między cierpieniem a ukojeniem?
– Chciałbym, żeby literatura dla najmłodszych właśnie nim była. Przecież po to istnieją bajki czy baśnie. Mają przeprowadzać dzieci z jednego brzegu, na którym są lęk, niepokój, nerwowość, na brzeg drugi, gdzie czekają radość i pokrzepienie. Mają też pełnić funkcję czegoś na wzór starej szafy z cyklu książek „Opowieści z Narnii”. Dzieci uchylały jej drzwi, wchodziły do środka i nagle przenosiły się do nierealnego, pięknego świata.
I co w tym świecie można?
– Wszystko! Na tym polega magia dzieciństwa. Dzięki niej w literaturze dla najmłodszych wszystkie chwyty – poza okrucieństwem – są dozwolone. Nie bałem się zatem stworzyć w swoich opowieściach tygrysa rozmawiającego z opiekunem. Albo dziewczynki Ali dyskutującej z własnym psem bądź pluszowym misiem. Podobne zabiegi raczej nie przeszłyby w literaturze dla dorosłych. Uznalibyśmy je za kicz bądź łatwiznę. Natomiast nikt nie zarzuci tego bajkom czy baśniom. Dlaczego? Bo dzieci mają w sobie coś, co z biegiem lat ulatuje każdemu z nas – niezmąconą naiwność. To ona pozwala im nie zgadzać się na niesprawiedliwości świata. Wierzyć, że istnieją na nim wyłącznie dobroć i szczerość.
Co one potem robią z tymi wyobrażeniami?
– O to chodzi, że nic. I bardzo się z tego powodu cieszę, bo dzieci nie filtrują bajek jak dorośli. Uważają je za prawdziwe, co jest godne pozazdroszczenia. Nie doszukują się dodatkowych kontekstów w magii, paradoksach, absurdalnościach, marzeniach czy fantazjach. Zrozumiałem to, gdy napisałem „Mirabelkę”, książkę o drzewie w Warszawie, które snuło opowieści o swoich wieloletnich obserwacjach okolicy. Moja partnerka, Grażyna Wolszczak, nagrywała jej audiobook. Gdy wróciła ze studia do domu, rzuciła egzemplarzem i powiedziała ze łzami: „Coś ty napisał?! Nie mogłam czytać, bo ciągle płakałam. Pomyślałeś, jak dzieci odbiorą tę historię?”. „Ale o co ci chodzi?” – zdziwiłem się. „O to, że piszesz o II wojnie światowej i getcie żydowskim”. Z początku zasmuciłem się, może nawet i zaniepokoiłem. Potem jednak uznałem, że przecież gdy dzieci i dorośli mają w ręku tę samą książkę, odbierają ją kompletnie inaczej. Według dorosłych mirabelka, która rosła w dzielnicy żydowskiej okolonej murem, relacjonowała jedynie dramatyczne życie w getcie. Natychmiast dopisywali do jej opowieści cały kontekst. Wybuchy, kule, trupy, krew. Tymczasem ich wcale nie było w książce. Nigdy nie pozwoliłbym sobie na epatowanie takim okrucieństwem. Dlatego drzewo w poetycki sposób opowiada o życiu kilku pokoleń ludzi, którzy powierzali mu swoje sekrety. I które było świadkiem momentów ich radości, ale też grozy. Dzięki temu zabiegowi dzieci traktują relację mirabelki jak baśń, a nie historię wojenną.
Może dlatego Małgorzata Chrobak w swojej pracy naukowej „Realizm magiczny w polskiej literaturze dla dzieci i młodzieży” pisała: „Dziecięcość i magia wzajemnie się rymują”?
– Zdecydowanie. Dodałbym jeszcze, że z dziecięcością świetnie rymują się marzenia. Autorzy i autorki dziecięcej literatury odpowiadają za nie. Ciąży więc na nich duża odpowiedzialność. To z jej powodu staram się kończyć swoje książki happy endem.
Sprawdziłem. Nie wszystkie go mają.
– Ale nawet jeśli któreś z moich zakończeń jest przykre albo słodko-gorzkie, to nadal nie odbiera dzieciom najważniejszego. Nadziei, że świat może być lepszy.
Cezary Harasimowicz — pisarz, scenarzysta, aktor, dramaturg. Napisał kilkanaście książek, wiele z nich poświęcił dzieciom. Autor m.in. „Uśmiechu”, „Mirabelki”, „Tygrysa”, „Biety”. Laureat Nagrody Literackiej Miasta Stołecznego Warszawy i amerykańskiej Hartley-Merrill Prize. Niedawno w wydawnictwie Agora ukazała się jego książka „Chłopiec z lasu”, którą polska sekcja Stowarzyszenia Przyjaciół Książki dla Młodych uznała za Książkę Roku 2024
