Wiec z okazji 35. rocznicy wyborów 4 czerwca 1989 r. to tak naprawdę wiec wyborczy Koalicji Obywatelskiej. Jedno wystąpienie pokazuje, co teraz jest dla Donalda Tuska najważniejsze w walce z Prawem i Sprawiedliwością. I nie chodzi tutaj o wystąpienie premiera.

Donald Tusk jeszcze raz powtórzył to, co jest dla niego najważniejsze — idźcie na wybory. Dla premiera zmobilizowanie wyborców może być zadaniem na miarę zwycięstwa albo kolejnej — formalnej — przegranej z PiS-em. Bo to jest wojna na elektoraty. Sam wiec nie był ani największym, ani najbardziej poruszającym z tych, które Tusk zorganizował, ale padło wszystko, co paść miało, a jak na wtorkowe popołudnie to i frekwencja była całkiem przyzwoita.

Zacznijmy od liczby zgromadzonych. Udało się zapełnić pl. Zamkowy, co naprawdę jest niezłym osiągnięciem. Oczywiście organizatorzy zdawali sobie sprawę, jakie to może być trudne, stąd formuła wiecu, spotkania, a nie marszu. Pomysł wizerunkowo dobry, bo widać tłum, widać energię, a nie ma rozciągającego się i wlokącego po mieście maszerowania. Organizatorzy zaczęli od hymnu odśpiewanego przez chór, co jest warte zauważenia, bo politycy PiS-u z jakimś dziwnym uporem regularnie wypominają Platformie, że ta nie umie śpiewać hymnu. Teraz nie ma o czym gadać.

Jeszcze jedna rzecz jest warta odnotowania — Lech Wałęsa tym razem trzymał się czasu i mówił głównie o Tusku, co dla byłego prezydenta jest dość nietypowe. Wałęsa wręcz błagał zgromadzonych nie tylko o to, żeby dali Tuskowi i jego ekipie szansę w niedzielę, ale także na następną kadencję, chociaż tej obecnej minęło dopiero pół roku.

Warto też zauważyć, że na obrzeżach wiecu było widać, że rządowi rośnie nowy przeciwnik — Obywatele RP. Zagłuszali wystąpienia, przypominając o tym, co dzieje się na polsko-białoruskiej granicy.

Najważniejsze oczywiście są wystąpienia. Premier przemawiał jako pierwszy i powiedział to, co mówił już kilka razy, że nie można do Brukseli wysyłać krętaczy i zwykłych złodziei, co robi PiS.

— Listy wyborcze PiS do Parlamentu Europejskiego są tak naprawdę listami gończymi — mówił Tusk do zgromadzonych przed Zamkiem Królewskim w Warszawie. — 15 października Polska pokazała całemu światu i temu złu, które czai się wokół Polski, że jesteśmy niepodlegli, że jesteśmy moralni, że mamy siłę postawić się temu, co jest złe, a nagle w Brukseli są tacy goście? — pytał premier, wymieniając Ryszarda Czarneckiego czy Macieja Wąsika.

Powtórzył też wielokrotnie, że te wybory są tak samo ważne, jak te 15 października i że nasza reprezentacja w Brukseli musi realnie walczyć o polskie sprawy, a nie załatwiać wyłącznie swoje. Premier mówił też o tym, co w tej kampanii wyborczej było najważniejsze — o polskim bezpieczeństwie. W ciągu ostatniego miesiąca Donald Tusk dwukrotnie odwiedzał granicę polsko-białoruską i funkcjonariuszy Straży Granicznej i dziś tez powtórzył kilka razy, że wyśle tam jak najwięcej sprzętu i jak najwięcej ludzi, bo budowa Tarczy Wschód, jak i zabieganie w Brukseli o kopułę nad Europą, to jeden z jego priorytetów.

— Rozrywa mi serce głos tych wszystkich, którzy nie chcą patrzeć, nie chcą tolerować żadnego cierpienia, nikogo na polskiej ziemi. Chcę powiedzieć, że czasami tak jest w życiu, że czasami trudno pogodzić wartości, każda z nich jest czymś naprawdę istotnym w naszym życiu — bezpieczeństwo państwa, bezpieczeństwo naszej granicy jest przecież dla nas wszystkich priorytetem. […] A równocześnie wszyscy ci, którzy są tu, wszyscy ci, którzy byli tu rok temu, wszyscy ci, którzy 35 lat temu głosowali za odsunięciem komunizmu, byli też przeciwko przemocy. Nasze serca i wtedy, i dzisiaj są przepełnione szacunkiem, respektem, miłością do wszystkich ludzi, bez wyjątku — mówił Tusk, jednocześnie dodając, że musimy pamiętać, że polska granica wciąż jest celem ataku. — Tam się toczy wojna każdego dnia, każdej godziny, zorganizowana przez Łukaszenkę i Putina. […] Chcę z czystym sumieniem całej Polsce powiedzieć: granica jest bezpieczna, a Polska jest dobrym miejscem na ziemi, także dla tych, którzy się tutaj znaleźli jako goście.

Po raz kolejny usłyszeliśmy także to, co było motywem przewodnim całej, dobiegającej już końca kampanii: albo Moskwa z nimi, albo Bruksela z nami.

— Uwierzcie mi — tam, na Kremlu, dla nich ewentualne polityczne zdobycie Brukseli byłoby ważniejsze niż zdobycie Charkowa. […] To jest także bój o to, aby wojna nie wkroczyła w nasze granice — dodał premier.

Tusk osiągnął dokładnie to, co chciał. Ma dobre obrazki na koniec kampanii, ma zmotywowany twardy elektorat, dosadnie powiedział, że nie ustąpi w sprawie rozliczeń, mimo że koalicjanci zaczynają mięknąć (to wyraźny przytyk do Szymona Hołowni) i że nigdy nie pójdzie na kolaboracje z politycznymi wrogami. Ale tym razem — z politycznego punktu widzenia — to nie wystąpienie lidera było najbardziej istotne.

Naprawdę zaskakujące było to, że jedną z pięciu osób zabierających głos na, bądź co bądź, najważniejszym wiecu KO w tej kampanii, była wiceministra sprawiedliwości Zuzanna Rudzińska-Bluszcz. I to jest właśnie to wystąpienie, które pokazuje, co dla premiera w końcówce kampanii jest najważniejsze. Ministra zajmuje się bowiem Funduszem Sprawiedliwości i tropieniem nieprawidłowości związanych z wydatkami poprzedniej ekipy. To wystąpienie było bardzo mało kampanijne i bardzo mało wiecowe i chociaż pani ministra mówi składnie i zrozumiale, to na jej wystąpieniu tłum wyraźnie zaczął się przerzedzać. Po prostu pani minister nie porwała ludzi.

Nie zmienia to jednak faktu, że uświadomienie ludziom, o co chodziło z Funduszem Sprawiedliwości i do jakich przekrętów dochodziło za czasów Ziobry, było celem Tuska. Fundusz Sprawiedliwości budzi emocje i premier będzie tę historię opowiadał tak długo, aż dotrze nie tylko do jego wyborców. Bo Tusk doskonale wie, że uświadomienie elektoratowi PiS, że oto ich wybrańcy zwyczajnie paśli się na kasie, która powinna iść na pomoc ofiarom przestępstw, nie tyle odwróci polityczne sympatie, ile zniechęci wyborców do udziału w kolejnej wyborczej rundzie. A o to także w tej rozgrywce chodzi.

Jednak politycznie najciekawsze było wystąpienie prezydenta stolicy zamykające wiec, którym Rafał Trzaskowski właśnie otworzył kampanię prezydencką.

— Tak jak wygraliśmy 15 października, tak wygramy 9 czerwca i w każdych kolejnych wyborach. Bo tak jak pokonaliśmy komunę, tak jak pokonaliśmy populistów i jesteśmy, i będziemy wzorem dla całej Europy, i dla całego świata, już nigdy nie damy sobie odebrać demokracji — powiedział Rafał Trzaskowski. Mówiąc o najbliższych wyborach, dość płynnie przeszedł do kampanii, która dokładnie za rok będzie wchodziła w fazę kulminacyjną. — Za rok jest szansa na to, że będziemy mieć poważnego prezydenta. Kogoś, kto jest szanowany na świecie i traktowany serio. Mamy wszyscy szansę na dokończenie procesu zmian, zabezpieczenia demokracji, przestrzegania praw kobiet. Możemy mieć prezydenta, który słucha, nikogo nie piętnuje — dodał.

W tym momencie zgromadzony tłum zaczął skandować „Rafał, Rafał”, bo to wciąż Trzaskowski jest najpoważniejszym „kandydatem na kandydata” na prezydenta w Platformie Obywatelskiej i Koalicji Obywatelskiej. Co ciekawe, już właściwie po odejściu od mikrofonu, prezydent stoicy wrócił do niego, przerwał prowadzącym wiec pożegnanie, do którego właśnie się szykowali i przypomniał zgromadzonym, że z Warszawy startuje była prezydent miasta Hanna Gronkiewicz-Waltz. Pominął natomiast pierwszego na liście, szefa warszawskich struktur partii, Marcina Kierwińskiego.

Nawet uznając, że ludzi było mało, a wystąpienia powtarzalne, trzeba też spojrzeć na to, co słychać po drugiej stronie politycznej barykady. Prezes Jarosław Kaczyński miał we wtorek wystąpić na olbrzymim wiecu rolników w Brukseli. Pomysł był dobry, ale po pierwsze prezes nie wystąpił, a po drugie wiec nie był taki olbrzymi.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version