Na Białorusi dyktator, który rządzi od ponad 30 lat, Alaksandr Łukaszenka, ubiega się dziś o siódmą kadencję prezydencką. Kamil Kłysiński z Ośrodka Studiów Wschodnich nazywa tę elekcję „farsą i szopką”. Dotarliśmy do kilku Białorusinów, którzy różnymi drogami trafili do Polski. Łączy ich jeszcze coś – każda z tych osób miała wielkie nadzieje w związku z brutalnie stłumionymi przez władzę protestami w 2020 r. To wówczas Łukaszenka ordynarnie sfałszował poprzednie wybory prezydenckie, które w zgodnej opinii obserwatorów i wolnego świata wygrała Swiatłana Cichanouska. Żadne z naszych rozmówców nie wyobraża sobie powrotu do domu, nie póki żyje „ta osoba”. „Ta osoba”, czyli Łukaszenka.
Białoruś. Protesty jak wojna
– Nie mam problemu, żeby wymówić jego nazwisko – mówi nam 20-letni pan C. (prosi o niepodawanie imienia). – Trudno jednak mieć sympatię do kogoś, kto z helikoptera nazywał protestujących „szczurami”. Mnie akurat represje nie dotknęły bezpośrednio, chociaż widziałem, jak milicja biła kogo popadnie. Pamiętam, że przez kilka dni nie było internetu w całym kraju, a wtedy, jak i dziś, trzeba uważać, co ma się w telefonie – wystarczy biało-czerwona-biała flaga Białorusi lub subskrypcja opozycyjnego kanału na Telegramie, żeby trafić do więzienia.
– Mnie groziły trzy lata gułagu za to, że w czasie protestów grałem muzykę na ulicy. Graliśmy na dudach głównie kawałek Wiktora Coja „Przemiana”, to taki opozycyjny przebój jeszcze z czasów sowieckich – dodaje 38-letni Dima, muzyk, który obecnie przebywa w Warszawie i podróżuje po całym kontynencie z koncertami.
– Nie zawsze tak było, mam 38 lat, do podstawówki zacząłem chodzić za wolnej Białorusi, była biało-czerwono-biała flaga, nasz język i herb z Pogonią. Potem w V klasie przyszedł Łukaszenka i cofnął nas do czasów stalinowskich. Po wyborach 2020 r. w fabrykach ludzie robili wiece – kto za Swiatłaną Cichanouską? Wszyscy podnoszą ręce. Kto za „Baćką”? Nikt. A tymczasem oficjalnie Łukaszenka ma 80 proc głosów. Ludzie mieli dosyć, nie ma się co dziwić. Skradli nam przyszłość i możliwości – kontynuuje Dima.
Katia, która na Białorusi była dziennikarką, najaktywniej z naszych rozmówców uczestniczyła w antyrządowych protestach. Również z powodów lokalizacyjnych.
– 9 sierpnia odbyły się sfałszowane wybory, my w tym miesiącu odebraliśmy z mężem i córką mieszkanie na trzecim piętrze bloku przy Prospekcie Zwycięzców. Protesty działy się dosłownie pod naszymi oknami – mówi dziennikarka.
– Milicja była bardzo brutalna. Wychodzę na balkon w moim mińskim domu, a tu strzelają z broni automatycznej, jak na wojnie. Alaksandr Tarajkowski został zabity dosłownie kilkaset metrów od miejsca, gdzie mieszkam. Wtedy została przekroczona masa krytyczna, a ludzie na serio się wkurzyli – mówi nam Dima.
Fala nadziei
Paradoksalnie tuż przed krwawą rozprawą z opozycją trwał białoruski karnawał wolności. Można było oddychać pełną piersią, oczywiście jak na tamtejsze warunki.
– Po wyborach 2015 r. (oczywiście sfałszowanych) wpuszczono trochę powietrza do naszego domu. Od 2016 r. wzbierała fala nadziei, co przejawiało się przede wszystkim coraz bardziej powszechnym używaniem języka białoruskiego, a było sprzeciwem wobec preferowanego przez dyktatora rosyjskiego. Swoich od „jabaćków” (czyli tych, którzy byli za Baćką – Łukaszenką) odróżniał przede wszystkim język – witaliśmy się słowami „Żywie Biełaruś – Żywie wieczna” i już było wiadomo, kto jest kto. Dużo ludzi przychodziło na spotkania poparcia dla Wiktara Babaryki, opozycyjnego kandydata na prezydenta. Kampania toczyła się również w internecie, Łukaszenka nie ukrywa, że nie wie, jak się obsługuje internet, szczyci się tym nawet. Nawet w małej Żabince koło Brześcia ludzie zdołali przekroczyć strach i wystąpili przeciw Łukaszence. W mojej ocenie około 70 proc. społeczeństwa było przeciw dyktatorowi – mówi Katia.
– Było dużo prowokatorów, to normalne, ale również ludzi na posadach w bankach. Nawet minister spraw zagranicznych, Uładzimir Makiej, chodził w wyszywance, naszym stroju ludowym – mówi dziennikarka, która nawet będąc w Polsce, pisze artykuły w ojczystym języku, podkreślając, że od 2021 r. milicja może aresztować nawet dwie osoby rozmawiające ze sobą w swoim ojczystym języku podczas spaceru. To, co pisze Katia, jest na Białorusi drukowane i przekazywane starszym osobom, które niekoniecznie korzystają z globalnej sieci. To treści opozycyjne, informacje, kto i za co został aresztowany, jak również wiadomości o Pułku im. Kalinowskiego, który walczy po stronie ukraińskiej w wojnie.
Uchodźcy z Białorusi. Przez rzekę do Rosji
Karnawał wolności szybko i brutalnie się jednak skończył.
– Trzy razy milicja podjeżdżała pod mój dom, koleżanki z redakcji powiedziały, że czwarty raz nie podjadą. Jeden chłopak z milicji, z którym robiłam wywiad, mówił, że pytają o mnie. To znaczy nie o mnie, tylko o osobę, która prowadzi kanały na Telegramie, które skupiały tysiące osób. Gdyby ktoś im powiedział, że to jedna słaba kobieta, to by nie uwierzyli. Z mężem właściwie w jeden dzień zdecydowaliśmy, że z córką muszę wyjechać. Najpierw byłam w Odessie, potem we Lwowie, stamtąd (pojechałam – red.) do Polski – opowiada.
– System na Białorusi przewiduje apelację, 10 dni siedzisz w areszcie domowym, możesz wychodzić tylko do sklepu albo załatwić najważniejsze sprawy, potem zapada wyrok. Postanowiłem nie czekać na białoruską sprawiedliwość, okrężną drogą dostałem się do Polski. Najpierw nielegalnie przez rzekę na łódce do Rosji, stamtąd na Ukrainę, gdzie postarałem się o polską wizę. Stamtąd do Warszawy – opowiada Dima.
– Rodzice dojrzewali do tej decyzji o wyjeździe, tata miał możliwość pracy dla swej firmy, będąc w Polsce, więc skorzystaliśmy. Nie było to trudne. Dziś wyjazd wciąż jest możliwy, ale jest o wiele dłuższa kolejka na wyrobienie wizy, wyrobienie turystycznej jest prawie niemożliwe – mówi nam pan C.
– Nie rozmawiam z członkami rodziny o wyborach. Oprócz osoby, która jest prezydentem od 30 lat, startują jacyś totalnie losowi kandydaci – przyznaje C., który w Polsce jest w IV klasie liceum.
– Głupi ludzie w 1994 r. wybrali oszusta i populistę, który obiecywał, że w sklepie kiełbasa będzie tańsza. A ten zaczął tworzyć totalitarne państwo. Nie wiem, jakie są statystyki, ale zapewne na stu ludzi przypada jeden mundurowy, chodzą po trzech w patrolach w każdym osiedlu. To jest jak w książce Orwella „1984”, można być skazanym za myślozbrodnię – dosłownie. Z początku system obejmował polityków, potem biznesmenów, potem coraz szersze warstwy społeczeństwa. Smród jest coraz większy, obejmuje wszystkich, nie możesz nic zrobić, musisz wyjechać. Jak tam nie mieszkałeś, to nie zrozumiesz. Wobec „Baćki” nie ma dziś alternatywy; wszyscy, którzy mogliby się przeciwstawić, albo wyjechali, albo są w więzieniach. Żeby coś się zmieniło, on musi umrzeć – obrazowo opisuje sytuację muzyk Dima.
Uciekli z Białorusi. Co dalej?
– Nie mogę tam wrócić. Od kiedy skończyłem 18 lat, objęła mnie obowiązkowa służba wojskowa, teraz to chyba 1,5 roku. Członkowie naszej rodziny, którzy tam zostali, nie zgadzają się z polityką, ale nie chcą wyjeżdżać, niektórzy mają już swoje lata. W Polsce mam rodziców, znajomych, tu i w Unii Europejskiej widzę swoją przyszłość. Niestety nie widzę szansy na naprawienie Białorusi z tym prezydentem, każdego dnia w 2020 r. wierzyłem, że się uda. Dziś jest cicho, wszyscy wyjechali albo są w więzieniu, jeszcze się pogorszyło w stosunku do 2020 r. – mówi pan C.
– Jestem ekstremistą nr 639. Gdy uciekłem, groziły mi trzy lata więzienia, jeszcze pewnie co najmniej drugie tyle za ucieczkę. Nie chcę siedzieć w gułagu za granie muzyki – przyznaje Dima.
– Ostatni marsz protestacyjny, w którym brałam udział, odbył się 16 stycznia 2021 r. Wzięło w nim udział 350 osób, zatrzymano 18 z nich. Gdy już wyjechałam jesienią 2021 r., zorganizowano marsz o 7 rano, ktoś dał cynk milicji, która wszystkich zabrała. Mam kontakt z tymi, co tam zostali, staramy się o wsparcie dla nich – mówi Katia, która podkreśla, że w dzień wyborów 26 stycznia na całym świecie odbędą się protesty białoruskiej diaspory. Ona sama nie weźmie w nich udziału, bo zdjęcia z tych zgromadzeń trafią na Białoruś, a tam zostali jej rodzice. – Nasz kraj znajduje się w dramatycznym położeniu, przez wojnę w Ukrainie białoruska gospodarka odżyła. Wcześniej nie było pracy, niektóre zakłady kazały przychodzić pracownikom przez dwa dni w tygodniu, teraz pracują na trzy zmiany na potrzeby Rosji – pieniądz nie śmierdzi. Ja na razie zostaję w Polsce, najważniejsza dla mnie jest córka, która chodzi do polskiego liceum i radzi sobie świetnie. Może ona zazna wolnej Białorusi?