Ukraińcy zaczęli donosić o swojej dobrej passie 17 lutego, czyli w momencie, kiedy trwało trudne wycofywanie się z Awdijiwki i kończyła się pięciomiesięczna bitwa o miasto. Tego dnia ukraińskie lotnictwo (odpowiadające też za naziemną obronę przeciwlotniczą) oznajmiło, że zestrzeliło dwa bombowce Su-34 i myśliwiec wielozadaniowy Su-35. Wszystko to maszyny nowoczesne i cenne dla Rosjan. Dodatkowo trzy dziennie to bardzo dużo. Tego rodzaju skala strat jest niezwykłą rzadkością, a to był tylko początek.

Gdyby deklaracje zestrzeleń były rzeczywistością

Do końca lutego Ukraińcy oficjalnie oznajmili zestrzelenie dalszych ośmiu Su-34, jednego Su-35 i jednego A-50U. Dodatkowo 1 marca około południa zaczęły krążyć nieoficjalnie twierdzenia o tym, że Rosjanie stracili kolejnego Su-35 w rejonie okupowanego Mariupola. Poza A-50U wszystkie zestrzelenia miały się wydarzyć w rejonie Donbasu i Zaporoża, czyli dosięgnąć maszyny przede wszystkim wspierające wojska lądowe bombardowaniami. To podstawowe zadanie Su-34, które są głównymi nosicielami bomb szybujących UMPK, o których pisaliśmy szerzej wcześniej. Aktualnie to jedna z najgroźniejszych broni Rosjan, która przysparza Ukraińcom poważnych problemów i przed którą dotychczas nie potrafili się bronić skutecznie. Przynajmniej do momentu, kiedy zaczęli twierdzić, że seryjnie strącają Su-34.

Ukraińskie oficjalne zestawienie deklarowanych zestrzeleń w ciągu ostatnich dwóch tygodni Fot. ZSU

Gdyby to się Ukraińcom rzeczywiście udawało w takiej skali, to istotnie zmieniliby sytuację na froncie. Do momentu rozpoczęcia ostatniej ukraińskiej serii potwierdzone lub bardzo prawdopodobne straty wśród Su-34 wyniosły 25 sztuk. Rosjanie zaczęli wojnę z około 150 egzemplarzami. Na pewno nie wszystkie są sprawne w tym samym momencie i na podstawie danych na temat gotowości samolotów zachodnich wojsk można bardzo ostrożnie szacować, że w optymistycznym wariancie mowa o współczynniku gotowości na poziomie 75 procent. To by oznaczało, że przed serią domniemanych zestrzeleń Rosjanie mieli około 87 sprawnych Su-34. Zestrzelenie 10 z nich oznaczałoby stratę 11,5 procent stanu w ciągu dwóch tygodni. Dotkliwy cios. Strata 10 Su-34 byłaby poważnym problemem dla Rosjan i wymusiła na nich zmianę taktyki ich użycia, a przez to ograniczenie skali nalotów bombami UMPK na pozycje ukraińskie. Nie wspominając o ubytku wyszkolonych załóg, na których brak cierpią niezmiennie. 

Utrata dwóch lub nawet trzech Su-35 już tak dotkliwa by nie była. Tych Rosjanie na początku wojny mieli około 110. Część z nich miała zostać przystosowana do użycia bomb UMPK, ale ich podstawowe zadanie to patrole powietrzne w celu polowania na ukraińskie samoloty oraz odpalanie różnego rodzaju rakiet kierowanych. W aktualnej sytuacji frontowej te samoloty nie mają tak dużego znaczenia jak Su-34, które stały się bardzo istotnym narzędziem wsparcia wojsk lądowych.

Utrata latającego radaru i stanowiska dowodzenia A-50U to wydarzenie nieco innej kategorii. Do pierwszego takiego wydarzenia prawdopodobnie doszło w styczniu i wówczas szerzej opisywaliśmy, czym są maszyny tego typu i jakie jest ich znaczenie. W skrócie: to bardzo cenny i bardzo ograniczony zasób Rosjan, stanowiący ważne wsparcie dla lotnictwa i obrony przeciwlotniczej. Narzędzie o wartości strategicznej. W 2023 roku mieli mieć ich osiem, po zmodernizowaniu ze starszego wariantu A-50. Prace nad jednym zajmowały około roku w warunkach przedwojennych. Uzupełnienie strat w najlepszym wypadku zajmie dwa lata, a uzupełnienie straty co najmniej kilkunastu wysokiej klasy specjalistów z załóg to jeszcze trudniejsze zadanie. Tymczasem A-50U muszą operować dalej i dalej od linii frontu, co ogranicza ich przydatność, bo nie mogą obserwować przestrzeni powietrznej głęboko za nim.

Dowody na zestrzelenia są ograniczone

W przypadku A-50U i Su-35 wątpliwości co do prawdziwości ukraińskich deklaracji zestrzeleń jest mniej. Maszyna tego pierwszego typu z dużym prawdopodobieństwem została zestrzelona 23 lutego nad Krajem Krasnodarskim, czyli po drugiej stronie Morza Azowskiego od okupowanego Zaporoża. W sieci są dostępne nagrania wykonane po zmroku, na których nie widać samego samolotu, ale widać wystrzeliwane z niego seryjnie flary służące do zmylania rakiet naprowadzanych na ciepło, którym najpewniej towarzyszyło wyrzucanie niewidocznych w ciemności dipoli, czyli chmur folii służących do dezorientowania rakiet naprowadzanych radarowo. Maszyna wykonywała zakręty, w trakcie których została trafiona co najmniej jednym pociskiem, a drugi mógł wybuchnąć w bezpośrednim pobliżu.

Później pojawiły się jeszcze nagrania płonącego wraku i szczątków na ziemi. Ukraińcy szybko wzięli odpowiedzialność i stwierdzili, że była to operacja połączona wywiadu wojskowego oraz sił powietrznych. Okoliczności zdarzenia pozostają zagadką. Do zestrzelenia doszło niemal 200 kilometrów od linii frontu. Jedyny system przeciwlotniczy w rękach Ukraińców, który mógłby sięgnąć tak daleko, to stary radziecki S-200 (Polska oddała Ukrainie swój jedyny dywizjon w takie uzbrojony). Ukraińcy dotychczas używali ich głównie do atakowania celów lądowych ze względu na liczne ograniczenia tego systemu w realiach współczesnej wojny powietrznej i sytuacji frontowej w Ukrainie (duża masa, trudny w transporcie, długie przygotowywanie do akcji). Ukraiński portal Ukraińska Prawda twierdzi jednak, powołując się na informatorów w Służbie Wywiadu Wojskowego, że do zestrzelenia A-50U użyto właśnie S-200.

W przypadku dwóch Su-35 też istnieje spore prawdopodobieństwo ich zestrzelenia. 17 stycznia pojawiło się nagranie mające przedstawiać statecznik pionowy maszyny tego typu wystający z płytkiej wody Morza Azowskiego w rejonie Mariupola. Ze względu na jakość wideo trudno jednak cokolwiek rozpoznać z dużą pewnością. Proukraińskie krymskie portale internetowe (np. organizacji Stowarzyszenie na Rzecz Reintegracji Krymu) twierdzą, że pilot Fiodor Grabowiecki katapultował się, ale zmarł z wyziębienia w wodzie Morza Azowskiego. Aktualnie ma ona kilka stopni. Pogrzeb miał się odbyć 24 lutego na cmentarzu w Sewastopolu. Dzień później pojawiło się nagranie z kokpitu rosyjskiego śmigłowca mającego uczestniczyć w jego nieudanej akcji ratowniczej. Widać na nim wyraźnie leżący w płytkiej wodzie wrak maszyny z dwoma statecznikami pionowymi. Tyle ma między innymi Su-35 (ale też wiele innych rosyjskich maszyn).

Drugi Su-35 miał zostać zestrzelony 19 lutego. Tego samego dnia pojawiły się zdjęcia, mające przedstawiać żołnierzy rosyjskiego zespołu poszukiwawczo-ratunkowego, który odnalazł i ewakuował pilota myśliwca po tym, jak ten się katapultował. Widać na nich kombinezon, hełm i spadochron lotnika, ale nie jego samego. Do tego w tle jest szturmowy śmigłowiec Mi-24, który mógł zostać użyty do akcji. Kilka godzin później pojawiły się dodatkowo zdjęcia płonącego obiektu spadającego z nieba i rozbijającego się opodal wsi Diakowe w obwodzie ługańskim, tuż przy granicy z Rosją. Dodatkowym potwierdzeniem jest wpis na profilu Fighterbomber na Telegramie z 21 lutego, w którym jest przyznanie utraty dwóch Su-35 „w ostatnich dniach”. Anonimowa osoba stojąca za tym kontem prawdopodobnie jest rosyjskim lotnikiem, który od początku wojny regularnie potwierdza rosyjskie straty w powietrzu. Wcześniej to samo napisało kilka innych rosyjskich kanałów na Telegramie.

Seria wpisów na X zbierających w jednym miejscu dowody na temat zestrzelenia drugiego Su-35.

Tego rodzaju dowodów nie ma jednak w przypadku żadnego z 10 deklarowanych zestrzelonych Su-34. Żadnego zdjęcia, żadnego nagrania, żadnej deklaracji Fighterbombera. Wręcz przeciwnie, określa on ukraińskie twierdzenia „bzdurami”. Nie można wykluczyć, że w tym przypadku kłamie, bo nie można mieć nigdy pełnej pewności co do prawdomówności anonimowych kont na Telegramie. Jednak zestrzelenie 10 maszyn byłoby prawdziwym pokotem i to, że nie pojawiło się nawet jedno zdjęcie lub nagranie, budzi bardzo poważne wątpliwości. Zwłaszcza że do zestrzeleń miało dojść nad jednak dość gęsto zamieszkanymi obszarami okupowanego Donbasu i Zaporoża. W przypadku A-50U i obu Su-35 jakieś dowody wizualne, choć kiepskiej jakości, pojawiły się tego samego dnia. W przypadku Su-34 – cisza. Nie ma też doniesień z frontu o ustaniu nalotów przy pomocy bomb UMPK. Kiedy w grudniu 2023 roku Ukraińcom udało się jednego dnia zestrzelić trzy takie bombowce nad obwodem chersońskim, to nie dość, że tego samego dnia były dowody zdjęciowe i deklaracja Fighterbombera, to na wiele dni intensywność nalotów w rejonie Chersonia znacznie spadła.

Obecnie nie pozostaje więc nic innego, jak zakwalifikować ukraińskie deklarowane zestrzelenia Su-34 jako niepotwierdzone i mało prawdopodobne. Rzuca to cień na wiarygodność deklaracji ukraińskich sił powietrznych. Mowa nie o jednym lub dwóch deklaracjach, ale już łącznie 10 w dwa tygodnie. Z tego powodu nawet niektóre proukraińskie konta zajmujące się analizą zdjęć i nagrań z wojny celem podliczania strat stron sugerują, że „powinni już z tym przestać”.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version