– Przedstawiciele klasy średniej myślą, że o tym, kim są, świadczy to, jak żyją, jak wygląda ich materialna podstawa, co mogą dzięki niej robić. Czy mogą wyjechać przynajmniej dwa raz do roku na Maderę? Zmienić auto? – mówi prof. Janusz Czapiński.
Materiał archiwalny
Foto: Newsweek
„Newsweek”: W sondażu CBOS-u biedy boi się 30 procent Polaków, to o 6 punktów procentowych więcej niż rok temu. Z kolei aż 45 procent boi się pogorszenia swojej sytuacji materialnej. Jak pan rozumie te polskie lęki?
Prof. Janusz Czapiński: – Rozumiem je doskonale. Nawet ludzie, którzy zgromadzili sporo środków i trzymają je na słabo oprocentowanych kontach bankowych, boją się o przyszłość, bo żaden z uznanych autorytetów nie twierdzi, że wzrost cen, inflacja to krótkotrwały poślizg, z którego lada miesiąc, kwartał, wyjdziemy obronną ręką. Wręcz przeciwnie, wiarygodne prognozy napawają wszystkich rosnącym niepokojem.
Czego on tak naprawdę dotyczy?
– Nie chodzi o to, że zapanuje głód. Tego statystyczny Polak podczas obecnego kryzysu finansowego się nie obawia. Istotną rolę odgrywa coś, co w psychologii nazywa się efektem negatywności. Jeśli ktoś traci dochód o 500 zł, to przeżywa to radykalnie silniej, niż gdyby w tym samym czasie uzyskał dodatkowe 500 zł. Innymi słowy, mocniej się liczy utrata czegoś, co mamy, niż nadzieja na to, że za jakiś czas nastąpi odbicie. Wzrost cen, który zjada nasze pensje i emerytury, utrata wartości naszych oszczędności to właśnie taka strata, którą Polacy bardzo mocno przeżywają. I nie zmienią tego plany pomocowe rządu. A tak naprawdę boimy się, czy zdołamy utrzymać standard życia, który budowaliśmy sobie od ponad 30 lat, od zmiany systemu.
Przyzwyczailiśmy się do dobrego?
– Jest jeszcze gorzej. Chodzi nie tylko o to, że obawiamy się obniżenia standardu życia, który osiągnęliśmy dużym wysiłkiem. Jeszcze bardziej przykrą perspektywą będzie, że ten standard przestanie rosnąć, bo wraz z jego wzrostem, rosły aspiracje Polaków. Moim zdaniem w tej chwili dla większości Polaków wyrażających obawy związane z inflacją wiążą się one nie z realną biedą czy głodem, ale niepokojem o utrzymanie standardu życia. Co prawda mają już samochód średniej klasy, ale ponieważ doszli do tego swoim wysiłkiem, zarabiając coraz więcej, to są pewni, że zasługują niedługo na auto klasy premium. Liczyli, że się przeprowadzą za kilka lat z mieszkania do domu z ogródkiem, jak marzyli. A to nie jest już takie pewne. Zastanawiają się, czy będą mogli odwiedzać te jeszcze lepsze restauracje…
Dlaczego to takie ważne?
– Polska jest krajem na dorobku, tak samo, jak Mołdawia czy Ukraina. U nas dochód na gospodarstwo domowe i produkt krajowy brutto mają kluczowy wpływ na zadowolenie. Nazwałem to kiedyś „uziemieniem polskiej duszy”. Niskie dochody obniżają poziom zadowolenia z życia we wszystkich krajach o podobnym do naszego poziomie rozwoju. Kiedy już państwo przekroczy pewien poziom zamożności, pieniądze nie wpływają na zadowolenie obywateli z życia. Dusze Francuzów, Amerykanów, Brytyjczyków lewitują nad powierzchnią materialną życia. Innymi słowy, dla nich pieniądze nie mają decydującego znaczenia, jeśli chodzi o to, czy czują się szczęśliwi, czy nie.
Polacy są materialistami?
– Tak, pieniądze w dalszym ciągu mają ogromne znaczenie. Jesteśmy na tyle szczęśliwi, jak bardzo jesteśmy bogaci.
Zbyt szybko w stosunku do społeczeństw zachodnich się wzbogaciliśmy przez te 30 lat? Nie poczuliśmy się bezpiecznie?
– Osobiście sądzę, że się bogaciliśmy za wolno. Gdybyśmy to robili szybciej się, to już byśmy zrozumieli, że tak naprawdę same pieniądze szczęścia nie dają. Ale właśnie dlatego, że z takim mozołem zdobywaliśmy fundusze podnoszące nasz standard życia, pieniądze są tak ważne. Wiązało się to ze znaczącymi kosztami rodzinnymi, bo się okazywało, że musimy pracować nie 8, tylko 12 godzin na dobę, nie raz tracąc kontakt z dziećmi, współmałżonkami… Polskie wzbogacenie się było okupione dużymi niematerialnymi kosztami.
Będą plusy tego zatrzymania się w tej konsumpcji?
– W naturze człowieka jest zdolność do adaptowania się, również do przykrych zdarzeń. Czas leczy rany, również te związane z obniżeniem czy przekreśleniem perspektyw na dalszy wzrost standardu życia. Innymi słowy, nawet gdyby się nic w ciągu roku nie zmieniło na lepsze, to musimy się przystosować.
Kto boi się najbardziej?
– Oczywiście głównie klasa średnia. Bo ci najubożsi z biedą, jeśli tak można powiedzieć, już się oswoili. Najbogatsi mają tyle, że na pewno żadna drożyzna ich nie niepokoi. Ale ci, którzy doszli do takiego standardu życia ciężką pracą, mogą się już pochwalić przed sąsiadami wypasionym samochodem lub domkiem w stylu dworku szlacheckiego, obawiają się ograniczenia swobodnego zaspakajania już nie tylko swoich potrzeb, ale także zachcianek.
Duża część klasy średniej nie musi się niczego realnie w tej chwili wyrzekać. Oni mają pewną poduszkę finansową, nawet jeśli mają kredyt, w dalszym ciągu nie grozi im realne zubożone. Bardziej dotkliwe jest odebranie im nadziei, że dalej będą szli w górę.
Na tym budowali poczucie wartość?
– Przedstawiciele klasy średniej myślą, że o tym, kim są, świadczy to, jak żyją, jak wygląda ich materialna podstawa, co mogą dzięki niej robić. Czy mogą wyjechać przynajmniej dwa raz do roku na Maderę? Zmienić auto? Mają przekonanie, że o ich wartości decyduje styl życia, jaki reprezentują.
Styl życia to kwintesencja ich poczucia tożsamości. Przy czym ten wymarzony przez większość klasy średniej jeszcze nie został zrealizowany. Są dopiero w drodze do niego. Jeśli im się zabierze perspektywę osiągnięcia tego celu życiowego, pogrążą się w rozpaczy.
Może gdyby ta budowa klasy średniej trwała w Polsce nie 30 lat, tylko 3 czy 4 razy dłużej, to ten kapitał, również kulturowy, byłby poduszką przed ewentualną utratą materialnego statusu.
Im szybszy był awans, tym większy jest lęk przed jego zatrzymaniem, utratą.
– Tak, poza tym nasza klasa średnia może i reprezentuje określony styl życia, ale jest jeszcze stosunkowo niewielka pokoleniowa akumulacja kapitału. A to ma istotne znaczenie dla poczucia bezpieczeństwa. Czy dziecko dysponuje spadkiem w postaci domku letniskowego, czy 20 hektarami ziemi, którą można podzielić i sprzedać. Dzieci dzisiejszej klasy średniej mają silne przeświadczenie, że jeszcze niewiele będą mieć z tego, czego się dorobili ich rodzice.
Jaki wpływ ma obecna sytuacja właśnie na 20-30 latków, którzy właśnie wzięli kredyty, a teraz zderzają się z niepewnością?
– Oni jeszcze niewiele poczuli, za mało upłynęło czasu od boomu kredytowego do dzisiejszej sytuacji, niemal podwojenia wysokości rat, które trzeba spłacać. O tym będziemy mogli porozmawiać za rok. Gdy spora część tych młodszych Polaków obciążonych kredytem hipotecznym zacznie w sposób naprawdę dokuczliwy doświadczać bólu wiązania końca z końcem, żeby nie zbankrutować.
Najgorsze jeszcze przed nimi?
– Zdecydowanie tak. Poza tym cała masa młodych Polaków dopiero się szykowała do kredytu. Nie zrobią tego, bo ich zdolność kredytowa się pogorszyła. Nie mają szansy ani na własne mieszkanie, ani nie będzie stać ich na coraz wyższe czynsze. Czeka ich sytuacja dramatyczna.
Bo gdzie najszybciej mają szansę się dorobić jak nie w Warszawie albo w dużych metropoliach: Wrocławiu czy Gdańsku. No, ale żeby tam zarabiać, to trzeba zamieszkać. Tylko za co? To kwadratura koła.
Ale jest dla nich światełko w tunelu. Niewątpliwie coraz powszechniejsza będzie praca zdalna. Zamiast w Warszawie mogą zamieszkać w Grodzisku Mazowieckim albo Pruszkowie. Metropolia będzie się rozlewać. Miejscowości podwarszawskie, które miały status przedmieść, sypialni zaczną zyskiwać, bo leżą blisko Warszawy, a ceny wynajmu czy kupna mieszkań są tam dużo niższe niż w stolicy. Jak ktoś będzie głównie zdalnie pracował i będzie musiał dojeżdżać do biura raz na tydzień albo rzadziej, to nie będzie dla niego ogromnym obciążeniem, mieszkanie 30-40 kilometrów od swojej firmy.
Z badania CBOS-u wynika, że to kobiety się bardziej niż mężczyźni obawiają pogorszenia sytuacji materialnej.
– To ma związek z tradycyjnym podziałem ról w rodzinie. To kobieta jest odpowiedzialna za budżet rodzinny, decyduje o tym, w jakiej proporcji wydajemy pieniądze na żywność, nową pralkę, przyjemności… Tym nie zajmują się mężczyźni. Pomimo tego, co lansują telewizje śniadaniowe, jesteśmy uwięzieni w tradycyjnym stereotypie małżeństwa, który jest właśnie taki: mężczyzna teoretycznie zarabia, ale to kobieta decyduje, na co trzeba wydać. No może nie w przypadku kredytu hipotecznego na mieszkanie. Tutaj moim zdaniem głos decydujący ma ciągle mąż.
Prof. Janusz Czapiński – psycholog społeczny, wieloletni kierownik badań panelowych „Diagnoza Społeczna”, zajmującego się od 2000 roku analizą warunków i jakości życia Polaków.
