– U nas nie jest źle. Do nas jeszcze przychodzą, ale na lunch – mówi Interii Martin, który serwuje piwo w jednym z pubów w dzielnicy Mayfair, czyli w centrum Londynu. Jest wczesne popołudnie, w lokalu pełno.
– Ale my jesteśmy usytuowani w dobrym miejscu – dodaje, nalewając piwo kolejnym klientom. Przyszło właśnie trzech kolegów, są w garniturach, wyszli z pracy. – U nas jest dużo ludzi, którzy przychodzą na obiad i przy okazji biorą piwo, właśnie pani trafiła w takim czasie, przychodzą też turyści. Rzeczywiście na obrzeżach Londynu i w mniejszych miejscowościach jest problem. Tam puby się zamykają, bo ludzie po prostu przestają przychodzić – tłumaczy Martin.
Koszt wyjścia z domu na drinka czy piwo ciągle rośnie po epidemii COVID-19, dlatego wielu ludzi zostaje w domu. W Londynie według statystyk upada najwięcej pubów w porównaniu z innymi częściami Zjednoczonego Królestwa.
Według Campaign for Real Ale, czyli stowarzyszenia zwolenników tradycyjnego, brytyjskiego piwa 1200 pubów zamknięto tylko w zeszłym roku w Wielkiej Brytanii. To kilka pubów dziennie, które kończą działalność. W porównaniu z latami 70. na Wyspach jest 40 procent mniej pubów, ale proces zamykania przyspieszył po pandemii.
Londyn. Ile kosztuje kufel złocistego trunku?
W pubie, w którym jestem w Mayfair, większość ludzi pije piwo. W centrum Londynu to koszt rzędu 8 funtów, czyli 40 złotych. Herbata, którą zamówiłam, też sporo kosztuje – 6 funtów, czyli 30 zł. Ale to centrum. Średnia cena złotego trunku z pianką na Wyspach to nieco powyżej 4 funtów.
Właściciele pubów żalą się, że muszą podnosić ceny z powodu rosnących cen energii. Według Stowarzyszenia Brytyjskiego Piwa i Pubów – British Beer i Pub Association (BBPA) jeden funt z każdych trzech zarobionych idzie na podatki.
Są przypadki, gdy puby mają po 100 tysięcy funtów długów. Ale to nic zaskakującego, koszty energii dla branży restauracyjnej poszły w górę o kilkaset procent, wzrosła też pensja minimalna.
Ponad połowa właścicieli żali się Stowarzyszeniu Brytyjskiego Piwa i Pubów, że ich koszty prowadzenia biznesu w ostatnim roku wzrosły o ponad 10 procent.
Ludzie wydają średnio 40 funtów u nas – mówi Martin. – Centrum jest bogate – dodaje – tu przychodzi klientela z okolicznych firm lub mieszkańcy, a oni mają domy za miliony. Gdy wracam do domu w południowym Londynie, widzę, że jest inaczej, biedniej. Ludzie tam siedzą w domach, koszty życia tak wzrosły, że oglądają pensa z każdej strony. – tłumaczy.
/
Splajtował nawet finalista show Master Chef
Tony Rodd, finalista brytyjskiej edycji Master Chef z 2015 roku zamknął swój lokal Copper and Ink pod Londynem. Na platformie X napisał, że jego zdaniem wiele kolejnych pubów i restauracji podzieli ten sam los, z tego samego powodu – rosnących kosztów prowadzenia biznesu i podwyżek prądu.
Brytyjskie władze dostrzegają problem, ale na razie nie mają recepty systemowej. Zaoferowały natomiast wsparcia na poziomie 4 miliardów funtów. Kanclerz skarbu Jeremy Hunt doprowadził do tego, że w całej Wielkiej Brytanii puby ograniczyły swoje wydatki o 75 procent. Właśnie dzięki rządowej pomocy. Tyle że ona niebawem wygaśnie.
Sara Olney, członkini brytyjskiego parlamentu z partii Liberalnych Demokratów ostrzega, że zamiast ulic tętniących życiem, Brytyjczycy będą oglądać wyludnione miejsca.
Z Londynu dla Interii Joanna Dressler
Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage – polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!