Grożąc sąsiadom wojną celną, Donald Trump nie wstrzyma przemytu narkotyków do USA. To wymaga reform, których rząd miliarderów i pochlebców nie przeprowadzi.
Trump zapowiedział 25-proc. cła na towary z Meksyku i Kanady, wstrząsnął giełdą, skłonił sąsiadów do szukania nowych rynków zbytu, wycofał się po nominalnych ustępstwach, które nic nie zmieniły, i odtrąbił zwycięstwo. Meksykańska prezydentka Claudia Sheinbaum posłała na granicę 10 tys. żołnierzy oraz utworzyła „grupę roboczą” mającą omawiać kwestie bezpieczeństwa, migracji i handlu. Kanadyjski premier Justin Trudeau uznał kartele narkotykowe za organizacje terrorystyczne, mianował specjalnego pełnomocnika ds. fentanylu, wzmocnił służbę graniczną kosztem 900 mln dol.
Sumę tę parlament Kanady zatwierdził już w ubiegłym roku, oddziały Gwardii Narodowej Meksyku przeniesiono z jednych koszar do drugich, nie wyznaczając żadnych konkretnych zadań, a reszta sukcesów to czcza gadanina. Fentanyl zabija rocznie 100 tys. Amerykanów. Zwalczanie plagi jest konstytucyjnym obowiązkiem rządu. Jednak Trump nie ma sensownego planu, wykonuje ruchy pozorne, a co gorsza dewaluuje strategię kija i marchewki, którą Stany Zjednoczone skutecznie posługiwały się przez dekady.
Skrajnie konfrontacyjna postawa wobec partnerów, groźby bez pokrycia, tupanie nogą nie świadczą – jak chcieliby fani prezydenta – o sile i zdecydowaniu, lecz o głupocie. Nie sprawdziły się w deweloperce – Trump sześć razy bankrutował. Na arenie międzynarodowej powodują chaos, niszczą budowane latami więzi, uodporniają przyjaciół i wrogów na naciski, osłabiają pozycję USA. Owszem, Ameryka to wspaniały rynek zbytu, ale zamieszkuje ją 4 proc. ludzkości. Z czego 12 proc. wegetuje poniżej progu ubóstwa, a ponad 50 proc. zarabia mniej, niż wynosi średnia krajowa.
Zaczęło się u lekarza
Trudno nie zauważyć, że Trump pozuje na drugiego Reagana. Polacy wciąż hołubią pogromcę imperium zła, tymczasem był on skrajnym konserwatystą społecznym, którego bogoojczyźniana retoryka raziła Europejczyków zaściankowością oraz wstecznictwem. Właśnie on zawarł polityczny sojusz z chrześcijańskimi fundamentalistami, który ostatecznie doprowadził do przekształcenia republikanów w partię – nazwijmy to dla uproszczenia – klerykalną.
Finansował przydatną mu Solidarność, lecz gnoił amerykańskie związki zawodowe, poczynając od wyrzucenia na bruk 12 tys. kontrolerów lotu i rozwiązania Professional Air Traffic Controllers Organization (PATCO), kończąc na akceptacji antypracowniczych posunięć, takich firm jak Greyhound, Phelps Dodge, Massey, Caterpillar, Bridgestone/Firestone, International Paper. Sprzeciwiał się równouprawnieniu wyborczemu czarnych, Martina Luthera Kinga uważał za komunistę, więc nie chciał ustanowić święta na jego cześć. Lansował „suwerenne prawa stanów” (czytaj: utrzymanie na Południu segregacji rasowej). Zignorował epidemię AIDS. Wspierał apartheid w RPA. Kolegom milionerom sprezentował deregulację sektora finansowego i cięcia podatkowe. W każdej kwestii zasięgał rad żony Nancy, a ta kierowała się horoskopami nadwornej astrolożki Joan Quigley.
Naćpani koksem maklerzy zalali giełdę śmieciowymi obligacjami i groszowymi akcjami. Powstało 3 tys. piramidek finansowych zwanych kasami oszczędnościowo-pożyczkowymi. Trump robił wówczas najlepsze interesy, zaliczał najpiękniejsze modelki, był królem życia. Po co te wspominki? Bo choć drugim Reaganem nie zostanie, raczej jego karykaturą, to wśród licznych konceptów, które zapożyczył od idola, znalazła się nowa wojna z narkotykami. Mimo że pierwsza przyniosła Ameryce opłakane skutki.
Epidemii uzależnienia od opioidów nie spowodowały latynoskie kartele narkotykowe, tylko amerykańskie koncerny farmaceutyczne, prywatne ubezpieczalnie i lekarze. Mówiąc prościej: chory system opieki zdrowotnej, który nie ma odpowiednika w żadnym rozwiniętym kraju świata. „Większość firm ubezpieczeniowych nie zwraca płacącym najniższe składki pacjentom pieniędzy za żadne usługi poza przepisaniem tabletki” – tłumaczy prof. Judith Feinberg z West Virginia University School of Medicine.
Przykładowo na bóle lędźwiowe, których doświadcza 60-80 proc. mieszkańców państw zamożnych, należałoby stosować środki przeciwzapalne, fizykoterapię, masaże, laser, ultradźwięki, diatermię krótkofalową, zastrzyki ze steroidów, botoks, ablację, stymulację rdzenia kręgowego, a jeśli terapia nie pomoże – zabieg chirurgiczny. Ale można też przepisać oksykodon. Ubezpieczalnia zaoszczędzi tysiące dolarów, pacjent będzie szczęśliwy. Póki nie zacznie odczuwać objawów „głodu”, do których należą bezsenność, skoki ciśnienia, rwanie stawów i mięśni, skurcze, biegunka, nudności, wymioty, katar.
Wolność to egoizm
Sporo Europejczyków sądzi, że Ameryka jest taka sama jak ich kraje, tylko trochę odmienna kulturowo. Nic bardziej mylnego. Stanowi ostatni na Zachodzie bastion kapitalizmu w formie czystej. I nie chodzi bynajmniej o nieskrępowaną swobodę konkurencji, lecz wyzysku. Stąd drastyczne różnice zamożności, szokujące obrazy nędzy, których na Starym Kontynencie nie ujrzymy. Do dziś pamiętam wstrząs, jaki przeżyłem, kiedy 26 lat temu światowe mocarstwo przyjmowało Polskę do NATO. Miasteczko Independence w Missouri, gdzie stoi monumentalna biblioteka Trumana, okazało się slumsem, przy którym wymiękały PRL-owskie PGR-y.
Nieskrępowana wolność robienia interesów i traktowanie zdrowia jak towaru, a nie dobra społecznego, sprawiają, że w telewizji wolno reklamować leki. Ich producenci co roku wydają 10 mld dol. na bezpośrednie lobbowanie (przyjemności i upominki) 630 tys. lekarzy. „Lis pilnuje kurnika” – powiada prof. Keith Humphreys ze Stanford University. W latach 90. pod naciskiem koncernów farmaceutycznych i zblatowanych autorytetów medycznych zmieniono przepisy o leczeniu bólu. Przez dekadę liczba recept na opioidy wzrosła z 76 mln rocznie do 219 mln, w 2016 r. sięgnęła 289 mln. Ponieważ nie można ich wypisywać w nieskończoność, podwoiła się liczba heroinistów – pacjenci uzależnieni od narkotyków legalnych przerzucali się na zakazane. Od 1999 do 2020 r. wskutek przedawkowania zmarło 850 tys. ludzi, połowę stanowiły ofiary „lekarstw”.
Popyt stworzony przez system opieki medycznej wykorzystały kartele, które wcześniej przemycały do USA głównie kokainę i marihuanę. Dwie dekady temu heroina stanowiła 0,15 proc. przechwytywanych transportów (231 kg). Wkrótce proporcje się odwróciły. Uzyskiwaną z maku stosunkowo drogą substancję zastąpił zaś tani, syntetyczny, 50 razy mocniejszy fentanyl. W 2022 r. Agencja do Walki z Narkotykami (DEA) skonfiskowała go więcej, niż trzeba do uśmiercenia wszystkich mieszkańców USA: 50 mln tabletek i prawie 5 ton proszku. Zatrucie fentanylem jest dziś główną przyczyną śmierci obywateli USA w wieku 18-45 lat.
Okropności wojny
Narkotykom wypowiedział wojnę Richard Nixon, by rozwiązać problem w dużej mierze spowodowany wojną wietnamską. Młodzież słana do piekła i pokutująca za kłamstwa ojców ćpała, co się dało. Prezydent utworzył DEA, przeforsował ustawę o substancjach kontrolowanych, jednak postępował zgodnie ze zdrowym rozsądkiem i humanitarnie: 70 proc. pieniędzy szło na leczenie, 30 proc. – na karanie. Reagan zwiększył budżet organów ścigania 12-krotnie, prowadził operacje dywersyjne z udziałem komandosów, bombardował kolumbijskie plantacje herbicydami, wysadzał rafinerie kokainy. Nancy rzuciła sławetne hasło: „Po prostu powiedz nie” (narkotykom), bo przecież starczy trochę silnej woli, ja w twoim wieku nie jadłam. Przekonała męża, że wizerunek nieustraszonego szeryfa poprawi mu zaostrzenie sankcji karnych dla rodaków. Szczególnie tych o niewłaściwym kolorze skóry.
Na mocy ustawy antynarkotykowej z 1986 r. posiadanie 5 g popularnego wśród czarnych cracku karano pięcioma latami więzienia. Aby sąd wymierzył tyle za kokainę w proszku używaną przez białych, podejrzany musiał mieć 0,5 kg. Zasada 100:1 umocniła segregację rasową. Policjanci rutynowo fabrykowali oskarżenia o tzw. jawne posiadanie marihuany, zmuszając kolorowych nastolatków, by opróżniali kieszenie na ulicy. Noszenie jointa czy torebki ważącej mniej niż 25 g było wykroczeniem, wyjęcie – przestępstwem.
W efekcie co trzeci czarnoskóry mieszkaniec USA między 20. a 29. rokiem życia siedział, był na zwolnieniu warunkowym lub podlegał nadzorowi sądowemu. Narkomani stanowili 13 proc. czarnej i 12 proc. białej populacji. Wśród osób aresztowanych za posiadanie Afroamerykanów było 40 proc., skazanych – 55 proc., odbywających karę – 75 proc. Wskutek bezduszności Reagana, inercji puszczonej w ruch biurokratycznej machiny, lęku kolejnych prezydentów przed okazaniem słabości Stany Zjednoczone mają półtora raza więcej więźniów niż komunistyczne Chiny. Barack Obama złagodził represje, m.in. zakazał Departamentowi Sprawiedliwości ścigania za marihuanę w stanach, które ją zalegalizowały. Trump odwołał instrukcję, czyli utrudnił FBI skoncentrowanie się na substancjach naprawdę groźnych.
Skierowanie do walki z przemytnikami armii nie rozwiąże problemu. To efekciarstwo, podobnie jak wywożenie nielegalnych imigrantów samolotami wojskowymi zamiast czarterowymi, co kosztuje 3-4 razy więcej, ale przydaje prezydentowi nimbu twardziela. Nie pomoże również blokada zielonej granicy. Większość narkotyków trafia do USA przez punkty kontroli celnej. Skuteczniejsze byłoby uderzenie przestępców po kieszeni. Badania ekonomistów Alejandro Gavirii i Daniela Mejii wykazały, że 97,4 proc. zysków mafii przechodzi przez systemy finansowe USA i Europy. Pieniądze kartelu Sinaloa trafiały do banku Wachovia za pośrednictwem kantorów walutowych. Kasjer w Meksyku brał gotówkę, otwierał klientowi amerykański rachunek i cyfrowo ją przelewał. Wachovia ignorowała przepisy o praniu brudnych pieniędzy, przyjmując zagraniczne transfery w wysokości 378 mld dol. Przyłapana, oddała skarbowi państwa 110 mln plus 50 mln grzywny, tracąc nikły ułamek profitów.
Walizki pełne banknotów przewożą przez granicę tylko bohaterowie filmów. Wystarczy kliknięcie myszą w Tijuanie, by pieniądze podjąć w Nowym Jorku. Gdyby prezydent naprawdę chciał wstrzymać epidemię, powinien uszczelnić bankowość. Młodzi hakerzy Muska, zamiast śledzić przelewy USAID na „Ulicę Sezamkową” w Iraku, mogliby zająć się śledzeniem brudnej kasy. Należałoby zwiększyć wydatki na prewencję i leczenie. Niestety, choć większość uzależnionych wpędziły w nałóg firmy farmaceutyczne, dla republikanów każda forma budżetowego dofinansowania służby zdrowia to socjalizm, komunizm i wokizm. Bardziej opłaca się prężyć muskuły.