Orban ma ambicje światowe i nie będzie się przejmował jakimś posłem z Polski. Jak będzie trzeba, to go poświęci bez zmrużenia oka – mówi Vincent V. Severski, pisarz i były oficer wywiadu.
Newsweek: Poseł Marcin Romanowski wyjął kartę z telefonu i zniknął. Komendant główny policji poinformował, że wyjechał na Węgry jeszcze zanim sąd podjął decyzję o areszcie. Kiedy za Romanowskim wydano Europejski Nakaz Aresztowania, dowiedzieliśmy się, że dostał azyl polityczny na Węgrzech. Czy w ogóle przy dzisiejszej technologii da się ot tak zniknąć?
Vincent V. Severski: Zależy, o kogo chodzi. Myślę, że pan Romanowski miałby z tym spory kłopot. Można wyjąć kartę z telefonu i próbować zniknąć na krótko, ale amator, ktoś w pojedynkę, nie będzie w stanie funkcjonować dłużej w całkowitym ukryciu. Nie da się tego zrobić bez wsparcia instytucji państwa czy innego podmiotu o rozbudowanych możliwościach. Mamy przecież całą masę systemów identyfikacji.
Zniknięcie Romanowskiego trwało ok. 10 dni. Teraz oddał się pod skrzydła premiera Viktora Orbana. Oczywiście formalnie musi to zatwierdzić sąd, ale Orbanowi udało się dokończyć „reformę” wymiaru sprawiedliwości, więc pewnie nie będzie z tym problemu. Ale to go skazuje na pobyt nad Dunajem i Balatonem, bo skrzydła Orbana dalej nie sięgają?
– W zasadzie w obecnej sytuacji politycznej mógłby nawet zwiedzić nawet jedną piątą świata, od Kaliningradu po Władywostok i od koła polarnego aż do Hindukuszu.
Ale raczej nie na paszporcie dyplomatycznym, bo ten podobno leży w sejfie MSZ.
– Myślę że gdyby doszło do takiej ekskursji, to żaden paszport nie byłby mu już potrzebny.
A gdyby pan miał decydować, to trzymałby go pan pod obserwacją na terenie Węgier, żeby wiedzieć, czy się gdzieś nie wybiera?
– Moim zdaniem szkoda zachodu. Musiałby się tym pewnie zająć wywiad, a z punktu widzenia państwa to byłaby strata środków i możliwości. To zdarzenie za bardzo eskalowało politycznie.
I Romanowski stał się zbiegiem publicznym?
– Tak, to zdarzenie ma już wymiar medialny, polityczny i nawet dyplomatyczny. Wywiad oczywiście interesuje się także takimi sprawami, ale pan Romanowski nie jest już osobą, która stwarza zagrożenie dla zewnętrznego bezpieczeństwa państwa. Chociaż, trzeba przyznać, że jego przypadek doprowadza do poważnego napięcia międzynarodowego.
Na dobrą sprawę rozsadza wręcz fundamenty Unii Europejskiej, nie mówiąc o tradycyjnej przyjaźni polsko-węgierskiej.
– Naturalnie. Tylko czy obserwowanie go teraz przyniosłoby cokolwiek pozytywnego? Nie sądzę. On już jest „na widelcu” mediów i polityków. Służby powinny się raczej przyglądać, jak będą teraz reagować inni gracze: Mińsk, Kreml, Bratysława i tak dalej.
Poza tym rozsądniej byłoby się skupić na obserwacji trzech kolejnych kandydatów na emigrantów. Prokuratura złożyła wnioski o uchylenie immunitetów posłom Szczuckiemu i Ardanowskiemu oraz eurodeputowanemu Obajtkowi. Ten ostatni przecież już mieszkał na Węgrzech w trakcie kampanii do Europarlamentu.
– Jeszcze trochę i opozycja powoła nad Balatonem jakiś rząd emigracyjny. Ale mówiąc poważnie, myślę, że to zaszkodzi Węgrom i zaszkodzi ich polityce. Putin na pewno będzie próbował wyciągnąć z tego jakieś korzyści, poza samą awanturą w łonie Unii Europejskiej. To jest już jego pierwszy zysk.
Skądinąd wiemy, że Orban potrafi się wić między Moskwą i Brukselą. Robi to od lat. Myśli pan, że jest w stanie zostawić Romanowskiego na lodzie i oddać go Polsce, jeśli wywalczy za to jakieś ustępstwa w Unii Europejskiej?
– Ależ oczywiście, doskonale wiemy, że on to potrafi robić. W końcu kim dla niego jest taki Romanowski? On go tylko wykorzystuje do swoich celów politycznych. Nie ma tu za grosz przyjaźni czy sympatii.
Romanowskiemu wydaje się, że jest azylantem, a tak naprawdę jest zakładnikiem politycznym?
– Nawet marionetką. I będzie wykorzystywany tak długo, jak będzie potrzebny Orbanowi. Orban ma ambicje światowe i nie będzie się przejmował jakimś posłem z Polski i byłym wiceministrem sprawiedliwości. Jak będzie trzeba, to go poświęci.
Czyli na miejscu Romanowskiego przesadnie by się pan na Węgrzech nie urządzał?
– Może się okazać, że wróci do Polski, zanim zdąży się nauczyć tamtejszego języka.
Rozumiem, że historie w rodzaju potajemnego wywożenia Romanowskiego w bagażniku, to raczej historie z kiepskich powieści szpiegowskich niż z życia?
– Zdecydowanie tak. Jego rola w zasadzie się skończyła. Wiemy, gdzie jest, czyim jest narzędziem. Poza tym dalsze ruchy ma mocno ograniczone. Jak spróbuje wyjechać do kraju cywilizowanego, to wpadnie w ręce polskiego wymiaru sprawiedliwości. Zostaje mu ewentualnie droga na wschód.
To zdjęcie maski przez Romanowskiego łatwo będzie władzy rozegrać wizerunkowo?
– Naturalnie. Oczywiście jest jakaś część społeczeństwa, która tę historię o męczeństwie kupuje, ale dla zdrowej reszty i to przedstawienie, i kilka innych poprzednio, to najlepszy dowód, że rozliczenia trzeba doprowadzić do końca. W mediach społecznościowych obserwuję duże wzmożenie wśród osób opowiadających się po stronie demokratycznej. Duże wzmożenie i rosnącą niechęć do tego etosu tradycyjnej przyjaźni polsko-węgierskiej, bratanków itd. Dużym cieniem rzuciło się na to w sumie mizerne i paskudne zdarzenie, kiedy to premier państwa osobiście angażuje się w obronę człowieka z zarzutami o defraudację pieniędzy. Sam zaczynam się mimowolnie przyglądać Węgrom i zastanawiam się, z kim mamy do czynienia.
Romanowski chce uchodzić za ofiarę represji niedemokratycznego reżimu.
– Tyle że ta argumentacja nie wytrzymuje zderzenia z rzeczywistością. U nas Komisja Europejska oficjalnie już się nie doszukuje naruszenia artykułu 7 Traktatu UE. A Węgry wciąż są w tej procedurze naruszenia praworządności i zasad państwa demokratycznego. Sytuacja wciąż jest dynamiczna w sensie politycznym, ale bardzo mi się podoba reakcja naszych władz. Dyplomatycznie zrobiono chyba wszystko: wezwano na dywanik ambasadora Węgier, wezwano na „bezterminowe konsultacje” naszego ambasadora w Budapeszcie. Mówiąc żartem, kolejnym krokiem musiałoby być zamknięcie stacji MOL.