Nie trzeba być psychologiem, by dostrzec, że dyktatura nie sprzyja zdrowiu psychicznemu. Dotyczy to nie tylko samego dyktatora, lecz także przeciętnego człowieka na ulicy. Publikujemy fragment książki Marcela Dirsusa pt. „Tyrani. Triumf, władza, upadek”.
Życie w dyktaturze jest stresujące. Zwykli ludzie muszą uważać na to, co mówią, ponieważ powiedzenie czegoś niewłaściwego może mieć poważne konsekwencje. Nawet jeśli sami nie padną ofiarą represji, mogą one dotknąć ich najbliższych. A kiedy sytuacja staje się tak przytłaczająca, że niezbędna jest interwencja medyczna, nieszczęśnicy żyjący w systemach niedemokratycznych często nie mogą zaufać nawet lekarzowi.
W ciągu ostatniego stulecia niejeden despotyczny reżim wykorzystywał system opieki psychiatrycznej do rozprawiania się z przeciwnikami. W kraju demokratycznym można zarządzić interwencję psychiatryczną wbrew woli pacjenta – w przeciwieństwie do większości (choć nie wszystkich) innych form leczenia. Niemniej w demokracji tak drastyczne środki jak przymusowe umieszczenie pacjenta w szpitalu psychiatrycznym są stosowane tylko w ściśle określonych warunkach – zwykle wtedy, gdy pacjent stanowi zagrożenie dla siebie lub innych osób. Tymczasem w Związku Radzieckim psychiatrzy, zastraszeni przez reżim lub należący do jego struktur, regularnie zamykali zdrowych ludzi w psychuszkach.
Dyktatorzy czują niepokój
U szczytów władzy, gdzie elity i tyran zabiegają o wpływy i możliwości bogacenia się, również nie ma spokoju. Dylemat dyktatora polega na tym, że całe jego otoczenie jest potencjalnym źródłem zagrożenia.
Z perspektywy psychologicznej to może być niezwykle obciążające i wielu specjalistów próbowało diagnozować stan psychiczny tyranów. To trudne, ponieważ rzadko który despota jest skłonny pracować z psychologami, ale mimo wszystko takie próby są podejmowane. Biorąc pod uwagę stopień, w jakim niektórzy dyktatorzy kształtują nasz świat, nie jest to zaskakujące. Jak na przykład pojąć to, co wydarzyło się w Libii Kaddafiego, bez zrozumienia funkcjonowania jego mózgu? To niemożliwe. Zrozumienie stanu psychicznego tyrana może też ułatwić prognozowanie jego zachowań. Jak reaguje pod presją? Czy zapędzony w kozi róg spróbuje wyrwać się z pułapki, czy raczej pójdzie na ustępstwa? Czy przypadkiem nie cierpi na jakąś chorobę psychiczną, która wpływa na jego sposób rządzenia?
Jeśli weźmie się pod uwagę strukturę reżimów autorytarnych, „cierpienie” może nie być najlepszym słowem. Nienormalny umysł może bowiem w pewnym stopniu ułatwiać rządzenie dyktaturą lub królestwem. Dyktatorzy funkcjonują w nienormalnym środowisku i od czasu do czasu muszą podejmować nienormalne decyzje. Gdyby zdrowa osoba wywodząca się z normalnego środowiska obudziła się pewnego dnia jako dyktator, prawdopodobnie nie przetrwałaby długo. Utrzymanie się przy władzy w tak wrogim otoczeniu przez lata, a nawet dekady wymaga pewnej paranoi, niektóre z wyobrażonych zagrożeń będą bowiem realne. I czy „normalny” człowiek mógłby spać spokojnie po wydaniu wyroku śmierci na osobę, z którą jeszcze dzień czy dwa wcześniej zupełnie normalnie rozmawiał?
Dyktatura. Badania nad umysłem tyrana
Doktor Jerrold Post, wybitny psycholog urodzony w 1934 roku w Connecticut, zajmował się analizowaniem umysłów dyktatorów. Przez większą część życia zawodowego doradzał Centralnej Agencji Wywiadowczej (CIA) i innym instytucjom rządowym Stanów Zjednoczonych, a jednym z przywódców, których postępowanie szczególnie uważnie badał, był iracki dyktator Saddam Husajn. W sporządzonym w 1991 roku profilu Husajna napisał:
„Saddam przejawia niepohamowane dążenie do władzy dla siebie i Iraku. W gruncie rzeczy wyobraża sobie, że los Iraku jest tożsamy z jego losem […]. Nie ma żadnych dowodów na to, że w mesjanistycznych dążeniach ogranicza go sumienie; Saddam Husajn jest lojalny tylko wobec siebie samego. Kiedy na jego rewolucyjnej drodze pojawia się przeszkoda, Saddam ją eliminuje, niezależnie od tego, czy jest to lojalny dotąd podwładny, czy wspierający go dotąd kraj.”
Post uważał, że Saddam Husajn jest dotknięty narcyzmem złośliwym. Stan ten, będący ciężką postacią narcystycznego zaburzenia osobowości, można opisać w następujący sposób:
„Podobnie jak przeciętny narcyz, osoba dotknięta narcyzmem złośliwym ma wygórowane zdanie o sobie, jest egocentryczna, przewrażliwiona na punkcie krytyki i niezdolna do odczuwania empatii wobec innych ludzi. Głęboki brak pewności siebie ukrywa za wyolbrzymionym obrazem siebie samego. Narcyz złośliwy bywa jednak również agresywnym paranoikiem i ma pewne cechy osobowości antyspołecznej, w tym brak zasad moralnych czy etycznych.”
Wszystko to byłoby ogromnym utrudnieniem w zwykłej pracy, lecz w „zawodzie” tyrana może ułatwić odniesienie „sukcesu”.
Psychika tyranów. Co się kryje za dyktaturą?
Jest jednak pewna granica. Umiarkowane zaburzenia psychiczne mogą być przydatne, ale kiedy stają się tak dotkliwe, że dyktator traci kontakt z rzeczywistością, zaczynają zagrażać jego panowaniu. W przypadku Saddama Husajna tak nie było. Jak zeznał doktor Post przed Komisją Sił Zbrojnych w Izbie Reprezentantów:
„Saddam nie chce być męczennikiem, a jego głównym priorytetem jest przetrwanie. To samozwańczy rewolucyjny pragmatyk, nie chce konfliktu, w wyniku którego Irak zostałby poważnie zniszczony, a on sam straciłby pozycję przywódcy […]. Jeśli tylko będzie miał drogę ucieczki, nie zamknie się w ostatnim oblężonym bunkrze, ale może być skrajnie niebezpieczny i nie cofnie się przed niczym, gdy zostanie zapędzony w kozi róg.”
Saddam nie był psychotykiem, a jego ostatecznym celem zawsze było przeżycie. Kiedy jedna z dwóch powyższych okoliczności się zmienia, gwałtownie rośnie prawdopodobieństwo szybkiego upadku tyrana.
Widać to wyraźnie w przypadku Francisca Macíasa Nguemy. Po zdobyciu w 1968 roku władzy w niepodległej od niedawna Gwinei Równikowej Nguema ostro zabrał się do pracy. Pierwszym człowiekiem, który poczuł jego siłę, był Ondó Edú. Ten niedawny rywal Nguemy w wyborach prezydenckich uciekł z kraju i nie miał ochoty wracać, ponieważ bał się o swoje bezpieczeństwo. Nguema obiecał, że nic mu się nie stanie. Edú popełnił błąd i mu uwierzył.
Kiedy dyktator rozprawił się z rywalem i skonsolidował władzę nad maleńkim krajem, niemal wszyscy mieszkańcy zaczęli cierpieć. W przeciwieństwie do niektórych sąsiednich państw Gwinea Równikowa miała działającą sieć energetyczną, ale elektrownie wkrótce przestały dostarczać energię. Liczni robotnicy z sąsiedniej Nigerii byli coraz gorzej traktowani i w końcu wrócili do ojczyzny, wobec czego Nguema wprowadził system pracy przymusowej. Pod wpływem kompleksu spowodowanego brakiem wykształcenia zakazał nawet używania słowa „intelektualista”. Sytuacja stała się tak tragiczna, że według szacunków z Gwinei Równikowej uciekło dwie trzecie ludności.
Nikt w kraju nie był jednak traktowany gorzej niż przeciwnicy polityczni Nguemy. W owianych ponurą sławą więzieniach byli oni klasyfikowani jako „kategoria A”. Groziła im kara zbliżona do wyroku śmierci.
Jednym z takich więźniów był Pedro Ekong Andeme, który w 1968 roku, w wieku zaledwie 27 lat, został ministrem zdrowia Gwinei Równikowej. W normalnych okolicznościach byłby to powód do świętowania. Minister! W tak młodym wieku! W przypadku Ekonga nominacja była jednak przekleństwem. W 1971 roku trafił do więzienia w Malabo. Zamknięto go bez ubrania w maleńkiej celi. Sypiał nago na betonowej podłodze. Był też torturowany. „W sobotnie poranki każdy więzień polityczny, taki jak ja, otrzymywał 150 uderzeń metalowym prętem”– opowiadał.
Kiedy nie był poddawany torturom, słyszał krzyki innych bitych więźniów. Prześladowały go one, ale jeszcze gorzej było, kiedy cichły. „Przestawali krzyczeć, gdy mieli przetrącone kręgosłupy”. Kiedy do tego dochodziło, Ekong oznaczał kolejnego zabitego kreską wydrapaną na betonowej ścianie celi. Gdy wychodził z więzienia, zdruzgotany, lecz wciąż żywy, kresek było 157.
Fragment książki „Tyrani. Triumf, władza, upadek” Marcela Dirsusa wydanej przez Wydawnictwo Port. Tytuł, lead i skróty od redakcji „Newsweeka”. Książkę można kupić tutaj.