Jeden wyskoczy z helikoptera nad amazońską dżunglą, inny obrabuje ogród botaniczny. Grupa kolekcjonerów roślin, którzy zrobią wiele, by zdobyć unikatową sadzonkę, od kilku lat rośnie szybciej niż paprocie.
Największą wtopą była monstera adansonii variegata. Niewielka sadzonka, która miała może cztery listeczki, kosztowała Małgorzatę Wierzbicką 19 tysięcy złotych. Unikatowa roślina. Część była jasna, prawie biała, druga intensywnie zielona. Do tego każdy liść miał nieregularnie rozmieszczone dziury w finezyjnych kształtach. Ale rok później to już nie był biały kruk. Cena spadła do kilkuset złotych. Dziś taki kwiat doniczkowy można kupić w markecie budowlanym za 239. – Gdy szukam czegoś nowego, kwestie dekoracyjne są dla mnie pierwszorzędne. Po prostu roślina musi mi się podobać, a wtedy potrafi wzbudzić duże emocje. Potem jest jeszcze satysfakcja, gdy robi się coraz większa i ładniejsza – opowiada kolekcjonerka spod Rzeszowa.
Poza zachwytem są jeszcze podniety w hazardowym stylu. Kupując niespotykany okaz, płacisz spore pieniądze za nieukorzeniony liść. Do okazałej rośliny długa droga, jest więc ryzyko, że gdzieś popełnisz błąd i nowy nabytek po prostu uschnie. Z monsterą było odwrotnie – rozwijała się ładnie, szybko, bez specjalnej uwagi właścicielki. I po tym można się było zorientować, że jej rynkowa wartość błyskawicznie się załamie.
Zwykły przemysł niezwykłych okazów
– Jeśli roślina ma ciekawy wygląd, jest rzadka, rozchwytywana, więc i droga, a do tego staje się coraz bardziej pożądana, bo jakaś celebrytka wrzuciła jej zdjęcie na Instagrama, producenci staną na głowie, by doprowadzić do masowej sprzedaży. Przemysłowe rozmnażanie robi się metodą in vitro. Jeśli się udaje, najpóźniej w ciągu dwóch lat na rynek trafiają dziesiątki tysięcy sztuk i cena spada – tłumaczy Michał Gąstał, właściciel sklepu internetowego Coca Flora.
Tak było z dwubarwną monsterą oraz innym „świętym Gralem” sprzed trzech lat – filodendronem pink princess. Niegdyś kilkaset złotych za małą sztukę, dziś 17,99 i utrata statusu towaru kolekcjonerskiego. Być może stąd wśród miłośników zielonych mieszkań pojawia się przekonanie, że ze zbieraniem rzadkich roślin dziś to już nie to samo, bo wszystko jest dostępne. Tak naprawdę, gdy na początku pandemii wybuchł szał na domową botanikę, a sklepy nie nadążały z wysyłaniem zamówień, ciężko pracowały też firmy prowadzące masową produkcję. – Pakiet 10-15 roślin, które wtedy były modne, trafił już do powszechnej sprzedaży. Kto więc zainteresował się kolekcjonowaniem roślin na początku pandemii, dziś może mieć wrażenie, że ten rynek spowszechniał i nie ma już roślin kolekcjonerskich – mówi Gąstał. Unikaty jednak nie zniknęły. Są, ale dla wtajemniczonych.
Mam listę wymarzonych roślin, ale jeszcze trochę zdrowego rozsądku mi zostało, bo w grupie fanatyków można przeczytać: „oddam nerkę w zamian za roślinę…”
– Kto jest naprawdę wkręcony w temat, szuka na zagranicznych aukcjach, w zagranicznych grupach. Oglądam tak masę roślin, a gdy któraś mi się spodoba, zaczynam starania, żeby ją sprowadzić. Mam grono osób, które o tym wiedzą i raz po raz pytają o nowości, bo chcieliby jakąś ładną sadzonkę – opowiada Małgorzata Wierzbicka. To właśnie wyższy stopień wtajemniczenia. – Kto jedynie śledzi posty w grupie kolekcjonerów, ten nawet nie zobaczy unikatów. One się rozchodzą po znajomych, przez prywatne wiadomości, na aukcjach – dodaje Wierzbicka, która dziś nie tyko kolekcjonuje, ale i sprzedaje rośliny hodowane samodzielnie lub sprowadzane z zagranicy z myślą o handlu.
Dla importujących z Ameryki Południowej i Oceanii, bo stamtąd pochodzi większość niebanalnych eksponatów, to kolejny element hazardowy. Są gatunki, które teoretycznie łatwo rozmnożyć, ale słabo znoszą transport, więc dostarczenie ich do Europy to problem i ryzyko. Wydajesz fortunę na roślinę i przesyłkę w profesjonalnym opakowaniu, a i tak po ocleniu w kraju odbierasz suchy badyl.
Domowa dżungla
W przeciwieństwie do świata kolekcjonerów sztuki czy znaczków u miłośników botaniki w cenie są przede wszystkim nowości. Ale i takie gatunki, które ciężko „skopiować”. Bo nie wszystkie rośliny nadają się do masowej produkcji. Niektóre rozmnażają się niechętnie, rosną powoli i nie poddają się in vitro. Wtedy przemysł się nimi nie zainteresuje, podaż nie wzrośnie, więc chętny na sadzonkę zawsze będzie musiał sporo za nią zapłacić – od kilkuset złotych do kilkudziesięciu tysięcy. Jednak co do zasady nawet w takich przypadkach cena z czasem raczej maleje, niż rośnie.
Marzec 2020 r. Ktoś wszedł do ogrodu botanicznego w San Diego i ukradł jedną z najbardziej pożądanych roślin świata. Musiał być dobrze przygotowany, bo filodendron spiritus sancti wisiał w donicy kilka metrów nad ziemią. Pracownicy ogrodu podejrzewają, że złodziej miał teleskopowy kij zakończony ostrym nożem. Ślady wskazywały, że odnogę ucięto na szybko, w barbarzyński sposób uszkadzając roślinę wartą wówczas ponad 7 tys. dolarów. Dzisiaj podobny okaz kosztowałby 3-4 razy mniej, ale nadal jest trudnym do zdobycia obiektem pożądania kolekcjonerów. Powodem są właśnie trudności w tworzeniu nowych sadzonek, ale i kłopotliwe utrzymanie. Spiritus sancti wymaga odpowiedniej gleby, światła, stałej temperatury między 19 a 24 st. Celsjusza i wilgotności powietrza na poziomie 80 proc. Na parapecie w polskim mieszkaniu raczej szybko padnie. Trzeba zbudować mu specjalny boks wyposażony w wiele urządzeń bez przerwy utrzymujących odpowiednie warunki.
Izabela Krywiczanin jest w drodze na wakacje. Zawsze ciężko jej się wyjeżdża, bo ciągle myśli, że powinna jednak dbać o rośliny. – Mam zamontowaną kamerkę i urządzenia do pomiaru temperatury i wilgotności, więc na bieżąco podglądam parametry w aplikacji. Ale gdyby doszło do awarii i na dłuższy czas zabrakłoby prądu, zwłaszcza zimą, to byłby problem – mówi warszawianka, która specjalizuje się w roślinach z rodziny Araceae. Większość z jej okazów potrzebuje dużych temperatur, wysokiej wilgotności powietrza i wentylacji. – Chociaż zostawiam rośliny w dobrych rękach, bo moja mama ma klucz i chodzi się nimi opiekować, a sama też jest miłośniczką zieleni, to zawsze z tyłu głowy mam obawy – deklaruje Krywiczanin.
Cisza nad cennikiem
Kolekcjonerka ma 600 roślin. Zaczęła je rozmnażać, by wymienić się lub sprzedać. Żeby to robić legalnie, skończyła kurs, zdała państwowy egzamin. Jest zarejestrowana jako podmiot profesjonalny i do każdej sadzonki wystawia paszport opisując jej rodzaj oraz pochodzenie. Dwa razy do roku przechodzi oficjalne kontrole. Sprawdzany jest stan roślin, by nie roznosiły chorób i szkodników. Wszystko musi być klarowne dla wszystkich.
Trochę inaczej jest z cenami. Zdarza się, że klienci przyjeżdżają do niej z kimś z rodziny i na wstępie puszczają oczko lub szepczą, by nie mówić otwarcie, ile to kosztuje. – Wiele razy zdarzyło się, że ktoś udawał przed mężem lub żoną, że płaci 80 złotych za sadzonkę, kiedy de facto kosztowała dziesięć razy więcej. Albo w tytule przelewu pisał „zwrot”, żeby w rodzinie się nie zorientowali, co to za wydatek – mówi Izabela. Dla kolekcjonerów emocje płynące z posiadania wymarzonego egzemplarza są bezcenne.
– Czy można mieć emocjonalny stosunek do rośliny? – pytam.
– Jeśli się pisze w grupie fanatyków: „oddam nerkę w zamian za roślinę taką i taką”, to chyba można. A widuję takie posty. Ja na szczęście jeszcze trochę zdrowego rozsądku mam, ale mam też listę wymarzonych roślin, za które dałabym dużo. Czekam i szukam, w końcu trafią w moje ręce – odpowiada Krywiczanin.
Małgorzata Wierzbicka też przyznaje, że rośliny dają jej ogromne emocje. – Pierwszą kupiłam po tym, jak koleżanka pokazała mi jeden unikatowy i koszmarnie drogi, przynajmniej tak wtedy myślałam, liść. Ale tak bardzo mi się spodobał, że też się zdecydowałam. Potem już poleciało. To było jak nałóg. Chciałam mieć więcej i więcej, i to i tamto, bo tego nikt nie ma. Najbardziej emocjonujące były te okazy, które najtrudniej zdobyć. Nagle masz coś, o czym wszyscy marzą i możesz się tym pochwalić, wzbudzając szczerą zazdrość – opowiada, dodając, że to nie musi być nic wielkiego. Niektóre cenne okazy kolekcjonerskie to małe rośliny z liśćmi wielkości paznokcia.
Foto: @tropicalplantsparadise / NIEZAREJESTROWANY
Na ekwadorskim zboczu
W ich opisach równie często co o niedostępności mówi się o wyjątkowości. – Wyobraźmy sobie bardzo popularną monsterę. Ktoś widzi w szklarni, że jedna z sadzonek zmutowała, pojawiły się na niej białe czy żółte plamy, które wyglądają ciekawie. Kolekcjonerów to interesuje, ale na 10 tysięcy sadzonek jest tylko jedna taka. Jej wartość od razu idzie w górę, ale na razie takiego unikatu się nie sprzedaje. Fachowiec oddzieli tę jedną i zacznie pracę nad powieleniem jej niezwykłej cechy. Tak się tworzy nowe obiekty pożądania – opowiada Michał Gąstał, bo przypadek „variegaty” jest w środowisku powszechnie znany. Czasami nowość nie jest efektem mutacji ani poszukiwań w egzotycznych zakątkach internetu, tylko prawdziwych pionierskich wypraw w dziewicze tereny.
Nad stromą górą gdzieś w Ekwadorze zawisa śmigłowiec. Kilka osób zjeżdża po linie do gęstego, niedostępnego inną drogą lasu. To najczęściej pasjonaci nastawieni na poszukiwania. Większość z nich specjalizuje się w konkretnych rodzinach roślin. Szukają nowych gatunków. Znajdują dość często, bo – wbrew pozorom – ludzkość nie odkryła znacznej większości roślin i zwierząt żyjących na świecie. Naukowcy szacują, że niepoznane jest nawet 86 proc. flory Ziemi – podaje serwis Crazy Nauka. Jeśli rośliny, które znajdzie ekspedycja, nie mają cech szczególnych, pewnie zostaną opisane i trafią tylko do specjalistycznych opracowań dla botaników. Ale jeśli będzie to roślina ciekawa, to ma szansę trafić do sprzedaży. – Kolekcjonerzy pożądają nietypowych rozmiarów liści, niezwykłych kształtów, wybarwień czy owłosienia łodygi. Jeśli eksploratorzy znajdą coś takiego i wprowadzą na rynek, to tanio nie będzie. Okazów mało, a cena musi zrównoważyć wydatki poniesione na wyprawę – podkreśla Gąstał.
Ratować, co się da i kochać jak psa
Izabela i Małgorzata mają w swoich domach specjalne pomieszczenia przeznaczone tylko dla ich kolekcji. Podobno do roślin łatwiej się przywiązać niż do znaczków czy butów. Bo trzeba o nie dbać każdego dnia i widać tego efekty – rośnie, zmienia się, odżywa i kwitnie albo obumiera. Z rośliną nawiązuje się kontakt jak z psem czy kotem. Jeśli się o coś dba, to pojawiają się emocje. Kolekcjonerki tłumaczą, że to tak samo jak z psem, którego mamy od szczeniaka, bawimy się z nim, leczymy, spacerujemy, przyjaźnimy. Pozbyć się go przecież nie sposób. A przy okazji wiele z tych okazów to gatunki zagrożone. Być może przetrwają wyłącznie dzięki zaangażowaniu i konewkom kolekcjonerów.