Im szybciej wypłyną wszystkie haki na Karola Nawrockiego, tym lepiej dla PiS. Bo albo Nawrocki przejdzie bojowy chrzest, albo polegnie i będzie można wdrożyć „promilowy scenariusz”, który dopuszcza prezes Jarosław Kaczyński.
Na Nowogrodzkiej spodziewają się, że anonimowy raport ujawniony przez Onet o prezesie IPN Karolu Nawrockim, to wcale nie koniec.
Mieliśmy tu adwokatów diabła
W PiS zresztą krążyły dwie wersje tego raportu — krótka i długa. Politycy partii zaklinają na wszystkie świętości, że to nie Kaczyński zamawiał ten dokument. Według nich raport miał trafić na skrzynki części ludzi z PiS, a prezes partii zapoznał się z jego tezami i potraktował go jako donos. Komitet wykonawczy PiS, 29-osobowe ciało pod wodzą Mariusza Błaszczaka, dyskutował nad tym raportem, ale nie uznał, że może on zatopić Karola Nawrockiego.
Nowogrodzka sprawdzała też Nawrockiego na własną rękę. — Uruchomiliśmy biały wywiad wobec niego. Pytaliśmy osoby z jego otoczenia. Mieliśmy tu adwokatów diabła, którzy szukali na niego haków i ciemnych stron. Nie znaleźliśmy niczego, co by go eliminowało — słyszymy od polityka PiS.
Scenariusz „promilowy”
Scenariuszem bazowym na Nowogrodzkiej jest doczekać do formalnej kampanii, rejestracji kandydatur, a potem do I i II tury wyborów prezydenckich z Karolem Nawrockim jako kandydatem obywatelskim popieranym przez PiS.
Ale nie jest tak, że to wariant jedyny.
Kaczyński przyznał, że brane są pod uwagę różne scenariusze. Publicznie stwierdził, że oczywiście „nie ma żadnego zamysłu odnoszącego się do zmiany kandydata”. Zaraz potem dodał słowa, które wydają się bez znaczenia, ale wagę nadaje im fakt, że padły właśnie z ust Kaczyńskiego. Słowa te brzmiały: „musiałoby się coś stać, jakaś tragedia, coś zupełnie nieprzewidzianego”, żeby PiS zmieniło kandydata. I dalej: „Ale oczywiście nie zakładamy tego. To promilowe szanse na jakieś nieszczęście”.
Jak widać, Kaczyński zakłada, że może istnieć zagrożenie dla kandydatury Nawrockiego. Ryzyko jest minimalne, „promilowe” — ale jednak.
Na początku wieku sekretarz obrony Stanów Zjednoczonych Donald Rumsfeld stwierdził, że istnieją „znane niewiadome”, czyli rzeczy, o których wiemy, że ich nie wiemy, ale też „nieznane niewiadome”, a więc „takie, o których nie wiemy, że ich nie wiemy”. Gdy to mówił, dziennikarze byli zmieszani: o co temu człowiekowi chodzi? Ale myśl była w gruncie rzeczy arcyprosta — czasem nawet nie wiesz, co cię może dopaść.
To, że Nawrocki ma kontakty z ludźmi z półświatka, było „znaną niewiadomą”, przynajmniej w środowisku Trójmiasta. Pierwszym sygnałem na arenie ogólnopolskiej było wypłynięcie zdjęć Nawrockiego z gangusem Wielkim Bu, uczestnikiem patologicznych gal MMA. Środowisko miłośników freak fightów jest duże. — Masa ludzi ogląda te walki. Akurat to, że Nawrocki obraca się w tym środowisku, może mu trochę wyborców przysporzyć — zauważa człowiek z PiS. Tylko że Wielki Bu to niebezpieczny kryminalista, były sutener, który zmuszał kobiety do prostytucji.
W PiS podnoszą głośno, że jako prezes IPN Karol Nawrocki był sprawdzany przez służby, zanim uzyskał dostęp do ściśle tajnych informacji. I niczego twardego na niego nie znaleziono.
Jeśli jednak sięgniemy do anonimowego raportu o Nawrockim, znajdziemy w nim stwierdzenie, że jest on „czysty” pod względem prawnym, ale w oparciu o zdjęcia i jego kolegów ze świata przestępczego bardzo łatwo stworzyć narrację, która będzie Nawrockiego topić.
Ktoś, kto działa w polityce od dawna, jest członkiem partii i był prześwietlany przy okazji różnych kampanii i wyborów, miał okazję odpierać różne ataki, jest kandydatem bezpieczniejszym. Kontakty Nawrockiego z szemranymi ludźmi nigdy dotąd nie były publicznie prześwietlane, ale skoro szef IPN wszedł do gry o najwyższą stawkę, to media i przeciwnicy zaczną to robić.
Po lekturze raportu o Nawrockim w PiS panowało przekonanie, że będzie kłopot, ale nie katastrofa. — Jeśli to miały być wszystkie haki na Nawrockiego i już teraz one wypłynęły, to dla nas to bardzo dobrze — słyszymy od jednego z członków PiS.
Ale optymizm naszego rozmówcy nie jest bezwarunkowy. — Nawrocki nie ma jeszcze zbudowanej rozpoznawalności. Jest ryzyko, że zanim ludzie go w ogóle poznają, to już przez masę publikacji w mediach nabiorą do niego nieufności. Nie do końca więc to jest wygodne, choć z drugiej strony kiedyś to musiało wypłynąć, to może i lepiej, że szybciej — tłumaczy.
Naiwnością byłoby sądzić, że nie będzie ciągu dalszego. Dziennikarze z pewnością dalej będą drążyć temat powiązań i znajomości Nawrockiego z ludźmi z półświatka. A obóz rządzący mając w rękach poprzednie miejsce pracy Nawrockiego, czyli Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, dysponuje dokumentami z jego działalności tam i może dowodzić powiązań ze środowiskami nacjonalistycznymi czy nawet neonazistowskimi.
Oby do stycznia
W partii można było usłyszeć, że „kompromaty” na Nawrockiego powinny powypływać do stycznia. Czy wszystko, czego się o nim dowiemy, zatopi go jako kandydata na prezydenta? A może jednak utrzyma się na powierzchni? Im szybciej to się okaże, tym lepiej dla PiS. Najgorsze, co mogłoby spotkać Nowogrodzką, to trzymanie bomb w ukryciu. Wówczas mogłyby wysadzić kandydaturę już w czasie kampanii.
Styczeń to moment, gdy można jeszcze ogłosić inną kandydaturę, zebrać 100 tys. podpisów i spokojnie zarejestrować nowego kandydata PiS.
Jeśli Nawrocki nie wytrzyma naporu, może zostać zmieniony — to ten „promilowy” scenariusz, który bierze pod uwagę Jarosław Kaczyński. Chętny do startu będzie były premier Mateusz Morawiecki, na pewno nie odmówi Mariusz Błaszczak, Przemysław Czarnek również byłby skory wsiąść na białego konia, by pognać PiS-owi na ratunek.
A jeśli Nawrocki wytrzyma napór, realizowany będzie scenariusz bazowy: „Nawrocki 2025”. W szczycie kampanii fotografie Nawrockiego z gangusami, które dziś robią furorę, będą odgrzewanymi kotletami.
Póki co Nawrocki ustał. Raport go nie powalił, ale do stycznia i wyborów jeszcze wiele rund.