Izrael nie wygrał wojny z Hamasem – zawieszenie broni to w najlepszym razie odłożenie problemów na później. Hamas mimo starty przywódców wychodzi ze starcia obronną ręką. Zginęły dziesiątki tysięcy ludzi. Czy jest się z czego się cieszyć?
Nie każda wojna kończy się trwałym pokojem. Nie każdy pokój jest dobry, niektóre prowadzą do jeszcze bardziej krwawej wojny. W przypadku wojny w Strefie Gazy nawet najgorsze zawieszenie broni jest jednak lepsze od dalszego rozlewu krwi. Kilkaset tysięcy Palestyńczyków, w tym kobiety i dzieci, stało się zakładnikami starcia na śmierć i życie, które nie mogło zakończyć się zwycięstwem którejkolwiek ze stron. Izrael nie był bowiem w stanie zniszczyć Hamasu, bo Hamas to nie tylko organizacja zbrojna, ale idea. Hamas nie mógł zniszczyć Izraela, bo państwo żydowskie jest w regionie potęgą, poza tym ma poparcie USA i większości krajów Zachodu. Na mocy porozumienia wynegocjowanego w Katarze na wolność wyjdą setki osób – Palestyńczyków i Izraelczyków, z których część mogłaby zginąć, gdyby nie doszło do rozejmu. To niewątpliwie powód do radości. Reszta to wielka niewiadoma.
350 lat odbudowy?
Zawieszenie broni, które weszło w życie w niedzielę na sześć tygodni, nie oznacza końca wojny między Izraelem a Hamasem. Pokój jest oddalony o lata świetlne, tym bardziej że wzajemny rachunek krzywd jest teraz jeszcze wyższy. Po 15 miesiącach ciężkich walk, w których śmierć poniosło ponad 1,7 tys. Izraelczyków i blisko 46 tys. Palestyńczyków (dane Hamasu) strony uzgodniły dość skomplikowane, wieloetapowe porozumienie, które w każdej chwili może zostać zerwane. Premier Izraela zastrzegł sobie do tego prawo jeszcze przed podpisaniem rozejmu, bo paradoksalnie sukces zawieszenia broni może oznaczać koniec jego rządów, proces i więzienie.
Rozejm nie rozwiązuje też żadnego z istotnych problemów w relacjach dwóch narodów żyjących na tej samej ziemi. O powstaniu państwa palestyńskiego wciąż nie ma mowy. Hamas nie został zniszczony. Owszem jego wojskowe struktury wytrzebiono, przywódców, w tym tych odpowiedzialnych za atak na Izrael 7 października 2023 r. zabito, ale organizacja zyskała legitymację wśród Palestyńczyków jako jedyna palestyńskiego siła oporu. W najbliższych latach nie zabraknie więc nowych rekrutów. Nie wiadomo kto, kiedy i jak będzie rządził w Strefie Gazy. Nie jest jasne czy będzie w ogóle czym rządzić – bo zrównaną z ziemią enklawę trzeba będzie odbudować. Biorąc pod uwagę fakt, że izraelska religijna prawica chce tam zakładać żydowskie osiedla, proces odbudowy nie będzie łatwy, nawet jeśli znajdą się kraje i organizacje gotowe wyłożyć ponad 18 mld dol., bo tyle według ONZ kosztować będzie rekonstrukcja. Jest jeszcze jedna niewiadoma – czy Izrael zasłaniając się względami bezpieczeństwa, utrzyma blokadę Strefy Gazy. Jeśli tak, to według ekspertów ONZ jej odbudowa potrwać może … 350 lat.
Pierwszy etap umowy oznacza stopniowe wycofywanie się izraelskiej armii (IDF) z Gazy i wymianę części z izraelskich zakładników przetrzymywanych jeszcze przez Hamas (33 z 94) na kilkuset Palestyńczyków (na razie kobiet i nieletnich). Dobrą wiadomością jest też uruchomienie pomocy humanitarnej dla uwięzionych przez działania wojenne Palestyńczyków, którzy według obrońców praw człowieka byli głodzeni przez izraelską armię. Do Strefy Gazy wjedzie 600 ciężarówek z żywnością, lekami i środkami medycznymi. Kilkaset tysięcy Palestyńczyków było o krok od śmierci głodowej.
Netanjahu wiele ryzykuje
Nie wiadomo, dlaczego Benjamin Netanjahu zgodził się na rozejm na mniej więcej takich samych warunkach, których przyjęcia konsekwentnie odmawiał od maja ub.r., kiedy administracja Joe Bidena zaczęła pracować nad rozejmem. To, że ustąpił na dzień przed zaprzysiężeniem Donalda Trumpa, nie jest dziełem przypadku. Nowy prezydent USA zaczyna kadencję z jedną wojną na świecie mniej (przynajmniej na razie), co przedstawi jako sukces. Izraelska skrajna prawica liczy w zamian na poparcie nowej administracji, kiedy w drugim i trzecim etapie rozejmu trzeba będzie przycisnąć Palestyńczyków do muru. Większość ekspertów przestrzega przed nadmiernym optymizmem, gdyż nie jest wcale pewne czy dojdzie do trzeciego etapu, w którym — po uwolnieniu wszystkich izraelskich zakładników z tuneli Hamasu i wypuszczeniu z izraelskich więzień wszystkich wskazanych przez Hamas Palestyńczyków (w tym także terrorystów) pod nadzorem Egiptu, Kataru i ONZ — strony mogłyby zająć się przyszłością i odbudową Strefy Gazy.
Pesymiści nie wierzą, że strony zdołają przejść do drugiego etapu. Uzgodniono, że najpóźniej 16. dnia od wejścia w życie rozejmu Izrael i Hamas miałyby zacząć rozmawiać o uwolnieniu pozostałych zakładników, stałym zawieszeniu broni i całkowite wycofaniu armii izraelskiej z enklawy.
Izraelski rząd aż siedem godzin potrzebował na ostatecznie przyjęcie warunków rozejmu, zaś rozmowy przeciągnęły się aż do wczesnych godzin szabatu. Netanjahu wiele ryzykuje, gdyż przyszłość jego rządu – a tym samym jego samego – zawisła na włosku. Jeden ze skrajnie prawicowych koalicjantów zapowiedział, że wyjdzie z rządu, bo nie jest w stanie zaakceptować warunków rozejmu. — Kocham premiera Benjamina Netanjahu i zadbam o to, aby dalej był premierem, ale opuszczę rząd, ponieważ podpisana umowa jest katastrofalna – oświadczył minister bezpieczeństwa ben Gwir, lider Żydowskiej Siły.
Bibi może jednak przynajmniej na razie liczyć na dalsze poparcie drugiego ze skrajnie prawicowych koalicjantów. — Dostałem zapewnienie, że Izrael nie zakończy wojny w Strefie Gazy — oświadczył Becalel Smotricz, minister finansów. Lider ugrupowania Religijny Syjonizm zastrzegł jednak, że jeśli wojna się skończy, wyjdzie z koalicji, co może oznaczać upadek rządu. Nawet zakładając, że Netanjahu uratuje jeden z liderów opozycji Ja’ir Lapid, to nie zrobi tego bezinteresownie. Przywódca Likudu stanie się zakładnikiem lidera ugrupowania Jest Przyszłość, bo to Lapid zdecyduje, kiedy przestanie wspierać rząd Netanjahu.
Hamas górą?
Kiedy patrzy się na telewizyjne migawki z regionu, nie sposób odnieść wrażenia, że z rozejmu bardziej cieszą się Palestyńczycy. Rozejm jeszcze bardziej podzielił i tak spolaryzowane społeczeństwo izraelskie. Paradoksalnie, wojna ze śmiertelnym wrogiem, za jakiego uchodzi Hamas, była czymś w rodzaju spoiwa. Kiedy w czerwcu ub.r. rozmawiałem Rają Shehadehem, ów znany na świecie palestyński pisarz i obrońca praw człowieka mówił mi: „Społeczeństwo izraelskie jest bardzo podzielone, ale łączy je wspólny wróg i strach. Żydzi boją się Palestyny z powodu samego jej istnienia”. Uri Avneri, izraelski polityk, myśliciel i publicysta idzie jeszcze dalej, twierdząc, że w Izraelu istnieją „dwa społeczeństwa żydowskie” albo „dwa żydowskie ludy”, które łączy konflikt, okupacja, permanentny stan wojny. Shehadeh mowił mi, że to nie jest prawda, iż konflikt izraelsko-arabski został Izraelowi narzucony. Przeciwnie: jest on raczej przez niego podtrzymywany, gdyż Izrael potrzebuje go, żeby istnieć.
— Nikt tak naprawdę nie świętuje rozejmu – mówił katarskiej telewizji Al-Dżazira izraelski politolog Ori Goldberg. — Wszyscy wiedzieli, że to musi nastąpić. Przez ostatnie 15 miesięcy Izraelczycy żyli w stanie pewnego oszołomienia. Dla wielu z nich życie stało się trudne, oczywiście nie tak trudne jak dla Palestyńczyków, ale jednak. Przez 15 miesięcy mówiono nam, że jesteśmy na skraju absolutnego zwycięstwa, ale nie osiągnęliśmy nic poza zniszczeniem i zabijaniem – tłumaczył. Izraelczycy są rozczarowani i zmęczeni wojną. Mimo ogromnego wysiłku armii i wysokiej ceny, jaką zapłacił Izrael jako państwo za brutalną, a według niektórych ludobójczą, wojnę, nikt w Izraelu nie może czuć się bezpieczny.
Wojnę sprowokował Hamas, dopuszczając się czegoś, co w historii Izraela zapisze się jako mały Holokaust. Obie strony popełniały zbrodnie wojenne, tyle że przywódcy mieli mniej do stracenia, bo jeszcze przed atakiem na Izrael byli uznawani na świecie za terrorystów. Netanjhu nie uchodził może za gołąbka, ale dopuszczając do mordowania cywilów w Strefie Gazy, przekroczył cienką, czerwoną linię. Koniec końców w połowie ub.r. stało się coś niewyobrażalnego — prokurator Międzynarodowego Trybunału Karnego wniósł o nakaz aresztowania dla Benjamina Netanjahu i Joawa Galata, zarzucając premierowi i ministrowi obrony Izraela m.in. zbrodnie wojenne, w tym używanie głodu jako metody prowadzenia wojny.
Pod koniec listopada 2024 r. Izba Przygotowawcza MTK wydała nakaz aresztowania Netanjahu i Galanta, zrównując ich niejako z innymi zbrodniarzami wojennymi, np. z Putinem. W wymiarze moralnym i geopolitycznym wojnę wygrał Hamas. Reputacja Izraela została zszargana. Wojna w Strefie Gazy zwróciła uwagę zachodniej opinii publicznej na tzw. problem palestyński, o którym na Zachodzie praktycznie zapomniano. Co więcej, w pierwszej połowie 2024 r. setki tysięcy ludzi wzięło udział w propalestyńskich demonstracjach w Europie i USA. Ludzie wznosili na nich okrzyki „Od rzeki do morza, Palestyna będzie wolna”, które odczytać można było jako groźbę, że nie ma tam miejsca dla Izraela. Izraelscy komentatorzy uznali to za przejaw groźnego wojującego antysemityzmu, ale sprawa jest nieco bardziej skomplikowana.
Kilka miesięcy temu Salman Rushdie powiedział, że gdyby istniało państwo palestyńskie, byłoby zarządzane przez Hamas, co uczyniłoby je tworem podobnym do państwa talibów. Nie jestem aż tak wielkim pesymistą, ale trudno sobie wyobrazić przyszłą Palestynę bez Hamasu.