Odwrócone miasto jest oldskulowe. Nie ma w nim nowych osiedli ani eleganckich deptaków. Im mniej miejsc, w których spotykają się normalni ludzie, tym lepiej. Odwrócone miasto to labirynt uliczek, podwórek i klatek schodowych. Jest w nim też heroina.
Przypominamy jeden z najchętniej czytanych materiałów w „Newsweeku” w 2024 r. Tekst pierwotnie został opublikowany w maju.
Pierwszego dnia Fifi poszedł zobaczyć kładkę. Sobota, ciepło, ludzie siedzą, spacerują, zdjęcia robią i się cieszą, że teraz można sobie przejść na nogach Wisłę z Karowej na Okrzei, czyli na rewir. Na początku nawet się Fifiemu podobało. Ładnie ubrany tłum, można się było poczuć jego częścią. Jakby też skończył robotę, wyspał się, najadł, wziął narzeczoną pod pachę, kupił lody i poszedł na nową kładkę. Poczuł się jak człowiek.
Słońce oświetlało mu twarz, a ostatni strzał hulał w żyłach w najlepsze i pozwalał zapomnieć o tym, co wydarzy się już za kilka godzin.
Wtedy Fifi nie będzie człowiekiem. Nie będzie już nawet narkomanem. Będzie wampirem.
1.
Normalny człowiek, mówi Ola, nie zna miasta. Jedzie sobie Okopową w stronę Arkadii, staje na podziemnym parkingu, robi zakupy w centrum handlowym, wsiada do auta i jedzie dalej. Ola nigdy nie była w Arkadii, bo nie ma tam nic do załatwienia. A w okolicach Okopowej na warszawskiej Woli mieszka całe życie. Wie o sprawach, których istnienia gość z Arkadii nie podejrzewa.
Szło się kiedyś w podwórko na rogu Gibalskiego i pukało w parapet. I czekało, aż Robercikowi się zechce wstać z wyra i wyjrzeć zza firanki, ale tak, żeby go nie było widać. Jak pozna twarz, to skinie ręką. Robercik daje ćwiarę, czyli ćwierć grama heroiny zawinięte w folię aluminiową, a Ola daje pięć dych. A czasem Robercik daje grama, a Ola 150. A czasem: „Robercik, pusta jestem, weź poratuj do wieczora”, a dobry Roberto wkładał rękę w gacie i wyciągał malusieńką setę, czyli 0,1 grama i nie odrywając głowy od telefonu mówił: „Ale do wieczora!” i Ola była lekko poratowana.
Seta to tyle co nic, kiedy jest się w ciągu narkotykowym, ale przynajmniej zejdzie gorączka i człowiek będzie miał siłę, żeby coś wykombinować. Potem Ola szła do apteki i prosiła o zestaw insulinowy za 1,5 zł, a w spożywczym pytała, czy jest może kakao firmy takiej, co wiadomo, że go nie było, jednocześnie chowając kwasek cytrynowy w spodnie. Jeszcze tylko parę kropli wody, zmieszać to wszystko na osmolonej łyżeczce i zastrzyk gotowy. Jak była na dużym głodzie, robiła go na klatce schodowej, tam, gdzie mają zepsuty domofon i można normalnie wejść, a jak ktoś będzie przechodził, to się mówi, że do Kasi, tej z ciemnymi włosami.
– Fentanyl? – Ola się uśmiecha marzycielsko. – Pojawia się czasem, ale trzeba bardzo uważać, bo to jakby heroina, ale dużo mocniejsza. Ludzie czekają w kolejce jak po prezenty w święta. Łatwo można przedawkować i po prostu umrzeć, ale jak jedziesz na heroinie, to tylko marzysz, żeby móc jej brać więcej i więcej, mocniej i mocniej. A fentanylu wystarczy parę ziarenek.
Ola wie, że w Ameryce z fentanylem jest problem, bo go sprowadzają z Chin i mieszają z innymi narkotykami. Ludzie umierają przez przypadek.
– Prawie każdy narkoman umiera przez przypadek. Bo za dużo wziął, bo trafił trefny towar. Albo w końcu serce nie wytrzymało. Albo dostał sepsy. Albo cokolwiek.
Benek z Grochowa najdalej był w Markach pod Warszawą. – Może narkotyki mnie zabiją, a może wpadnę pod autobus. I tak każdy umrze – tłumaczył sobie narkomańską dolę. Zmarł w wieku 40 lat
O tych wszystkich rzeczach gość z Arkadii nie ma pojęcia, bo skąd. On żyje w mieście, w którym są zamknięte osiedla, apartamenty, deptaki, hotele, biurowce, muzea, wszystko jest. Ola żyje w tym drugim. Odwróconym. Podziemnym. Trzeba być ogarniętym, żeby wiedzieć, jak znaleźć tajemne wejście. No i totalnie ogarniętym, żeby i wyjście znaleźć, nim się człowiek przekręci.
2.
Fifi zaczyna się przeistaczać w wampira, jeszcze siedząc na kładce nad Wisłą. Objawy odstawienne rozpoznaje w ułamku sekundy: rosnąca temperatura, ból mięśni, panika.
– Szybciej, niż sobie policzyłem – uśmiecha się nieszczęśliwie. Leci więc do domu, zamyka drzwi, otwiera piwo, kładzie się na łóżku i czeka. Przez dwa tygodnie będzie z nim bardzo źle. Słyszało się nieraz historie o narkomanach, których rodzice zamknęli w mieszkaniu, a oni schodzili po rynnie, byle tylko się dostać do dilera. To właśnie dlatego, że człowiek na głodzie czuje się koszmarnie źle. Fifi liczy godziny, bo nie pierwszy i nie sto pierwszy raz jest na głodzie. Ma policzone, że najgorzej będzie od godziny pięćdziesiątej do sto pięćdziesiątej. Potem człowiek zaczyna mieć siłę, żeby dojść do toalety.
Więc Fifi liczy, a tymczasem jego organizm drze się wniebogłosy, gdzie są narkotyki. I zrzuca na biednego Fifiego kolejne klątwy: wymioty, sraczkę, ból kości, ból głowy, gorączkę, strach. To właśnie dlatego heroiny nie bierze się raz w tygodniu albo przez dwa dni. Heroinę bierze się cały czas.
Tym razem Fifi wytrzymuje 74 godziny.
3.
O Benku opowiada mi jego siostra, która pracuje w sklepie i nigdy nie próbowała narkotyków. Benek nie lubił zatłoczonych ulic, nie lubił stać w kolejkach, w ogóle nie lubił, jak go ludzie widzieli. Mieszkał z bardzo starą i bardzo chorą matką na Grochowie, niedaleko akademika. Najdalej w życiu był w Markach pod Warszawą.
– Może narkotyki mnie zabiją, a może wpadnę pod autobus. A może ktoś, kto nigdy w życiu niczego nie brał, wpadnie pod autobus i też umrze – tak sobie Benek tłumaczył swoją dolę narkomańską. I że nie ma różnicy, czy się daje w żyłę, czy się nie daje, i tak każdy umrze. I tak sobie przemykał między podwórkami po obu stronach Grochowskiej. Szybkim krokiem, jakby go gonili. Ledwo wyszedł na ulicę, rozejrzał się i myk znów w podwórko albo na klatkę schodową. Jakby słońce paliło mu skórę i przed nim uciekał.
Jak mu się noga złamała, to kuśtykał, opierając się na sfatygowanej kuli, którą kolega znalazł na śmietniku. Jak mu stopy popuchły, to człapał jak Flip i Flap. Jak mu zęby powypadały, to ściskał papierosa w pomarszczonych ustach. Jak pieniędzy nie oddał, to mu nos połamali. A potem znów nogi. A raz mu kolano przestrzelili, bo się wysypał na policji. Znaczy zeznawał. I tak sobie Benek nikł.
Mówił, że jak przestanie, to zostanie rybakiem. A jak mama, nie daj Boże, kiedyś umrze, bo chorzy i starzy ludzie kiedyś w końcu umierają, to może jakoś przejmie to mieszkanie na siebie, a potem jakoś je sprzeda i kupi sobie chatkę na wsi, najchętniej w górach, gdzie nikt nie słyszał o heroinie.
Ale nie potrafił przestać. Któregoś dnia, to zeszłe lato było, sąsiadka przykleiła nekrolog na drzwiach klatki schodowej, że Benek zmarł w wieku 40 lat, o czym zawiadamiają pogrążone w bólu mama i siostra.
4.
Mirek stoi przed swoim lombardem i też się nie może nadziwić, że tylu ludzi łazi po kładce. Jakby to była wielka atrakcja turystyczna. Do niedawna praska strona Wisły była spokojna, ulice pustoszały wieczorami, a uliczki jeszcze szybciej. Potem postawili apartamenty, a ostatnio kładkę. Niektórzy klienci się teraz wstydzą nieść do lombardu swoje klamoty na sprzedaż.
Fifi przynosi Mirkowi wszystko, co można sobie wyobrazić. Sprzęt audio, telewizory, DVD, magnetowid nawet kiedyś przyniósł, stary, ale działający. Dostał za niego 50 zł, czyli na ćwierć grama heroiny. Czasem coś komuś wypadnie z dostawczaka, na przykład telefony albo laptopy. Czasem ktoś zgubi jakiś instrument, gitarę lub skrzypce.
Fifi ma 42 lata, w nałogu jest od 20. Czyni to z niego kombatanta, bo według statystyk powinien dawno umrzeć. Narkomani żyją krótko. Ale Fifi robi sobie przerwy: raz przesiedział w więzieniu pół roku, raz dwa. Trzy razy był w ośrodku odwykowym, kilka razy w szpitalu. Raz w psychiatryku. Przerwa to jest dobra rzecz, bo dzięki niej tolerancja człowiekowi spada i znów może zaczynać od małych dawek.
Heroinista jest na samym dnie narkomańskiej hierarchii, co jest zdaniem Fifiego niemądre, bo przecież to jest ten najbardziej niebezpieczny narkotyk, który zabija ludzi. Skoro więc już jest jakaś niepisana hierarchia, to akurat on powinien być na samym szczycie. A na dnie? Fifi uważa, że mefedroniarze, bo chodzą wygrzani z oczami na wierzchu i się ocierają jedni o drugich, a napięci jak po amfetaminie, tej prawdziwej, z lat 90., nie tej, co ją teraz gówniarze ludziom wciskają.
Heroinista, poważnieje Fifi, to jest ten człowiek, co ma non stop do czynienia ze śmiercią. Mówią, że każdy strzał, to znaczy każdy zastrzyk może cię zabić. Jak w takim razie Fifi przetrwał 20 lat, a wyjąwszy przerwy będzie ze 12, czyli grube tysiące zastrzyków i tylko parę razy miał zapaść? Trudno powiedzieć.
5.
Odwrócone miasto jest oldskulowe. Nie ma w nim nowych osiedli ani eleganckich deptaków. Im mniej miejsc, w których spotykają się normalni ludzie, tym lepiej. Odwrócone miasto to labirynt uliczek, podwórek i klatek schodowych. W odwróconym mieście pieniądze pożycza się z lombardu, chwilówki bierze się na słupa i nieustannie kombinuje.
W dobrych czasach Lala żyła z kradzieży. Torebkę miała od środka owiniętą grubymi warstwami folii aluminiowej, żeby bramki w centrach handlowych nie zapiszczały, kiedy wynosiła co się dało: perfumy, sukienki, tablety. Zarabiała po tysiąc złotych dziennie. Większość szła na heroinę.
– A jak już na serio chciałam zabalować, to szliśmy z chłopakiem na Osiecką, gdzie mieszkał gość, co handlował i herą, i crackiem, czyli specjalnie zagotowaną kokainą do palenia. Zostawialiśmy u niego tysiąc albo i dwa od ręki.
Potem wracali do kawalerki z widokiem na cmentarz przy Młynarskiej i odpływali. Crack niósł ich do góry, a heroina w dół, jak dwa diabły. W którymś momencie chłopak Lali dał się ponieść za daleko i umarł, ale to było później, kiedy już nie byli razem. Co Lala o tym myśli? Że tragedia, wiadomo. Ale też – żartuje, żeby przepędzić smutki – ryzyko zawodowe. Nie ma chyba na świecie starych narkomanów. Tak naprawdę starych. Heroinista jest stary, jak ma 40 lat. Jeśli ciągle bierze.
– Z niego się już pod koniec straszne nieszczęście zrobiło. Wszystko mu wysiadło. Wątroba poszła, nerki poszły. Karetka przynajmniej raz w miesiącu parkowała na podwórku. Już mu nawet policja dała spokój. O nic go nie pytali, nie zatrzymywali, chociaż każdy wiedział, że zawsze coś przy sobie ma, że wszystkich zna.
Dobre czasy minęły, kiedy Lala dostała wyrok w zawieszeniu. – Bałam się kryminału strasznie, a mój chłop miał już dwie odsiadki na koncie. Zaczęliśmy gotować w piwnicy u mojej mamy kompot, czyli polską heroinę. Kupowało się mak od gościa, co go hurtem przywoził ze wsi. Śmierdziało na całą klatkę schodową. Jeden gość, który od nas kupował, przesadził z ilością i umarł. Trzeba było wszystko likwidować.
6.
Z odwróconego miasta widok na to drugie, normalne, jest całkiem niezły, ale bolesny. Jak się człowiek przyjrzy, to widzi zakochanych, roześmianych, zapracowanych, snujących różne życiowe plany.
Fifi trzyma się raczej swojego miasta. Zna każdy kąt na Brzeskiej i każde podwórko. I w ogóle każdego, kogo warto znać na Pradze-Północ. Nie zna nowych budynków, tych, co trzeba głowę wysoko podnieść, żeby je zobaczyć. Czy się człowiekowi przykro robi? Czasem się robi, ale co poradzić. Więc się nie patrzy w górę, tylko pod nogi.