Tolik szepcze: „Bożeńku, ulecz od nerwów, stresów, złych oczu. Od choroby kręgosłupa, jelit, płuc”. Wznosi ręce do ikon i nakazuje: „Weź do ust święconą wodę, ale nie przełykaj. Połkniesz, kiedy skończę modlitwę.

Ktoś przyjechał do podlaskiej Orli po uzdrowienie z raka piersi. Ktoś inny po sukces w walce z depresją. Kolejnemu zależy na uzdrowieniu z chorób skórnych.

– Bądźmy cicho – szepcze kobieta z początku kolejki. – Babka Wala potrafi wygonić tych, którzy głośno gadają albo się śmieją. Znaczy: nie wierzą w Boga i w to, że ona jest pośredniczką między chorym a płynącą z nieba boską energią.

– No i uważajmy na słowa – dodaje kobieta ze środka kolejki. – Broń Boże nie mówmy „szeptucha”. To tak samo obraźliwe, jakbyś na księdza prawosławnego powiedziała pop. Prawidłowo mówi się babka i batiuszka.

– Ciiicho – strofuje wszystkich kobieta z końca kolejki. – Babka Wala już wie, kto o niej gada i jakich słów używa. Słyszy to wszystko duszą, a nie uchem.

Stoimy więc w ciszy. Tylko co chwilę ktoś urywa się z kolejki, żeby ogrzać się w ciepłym aucie. W zamian przychodzi ktoś inny, bo do babki Wali przyjeżdżają całe rodziny.

– Lecząc jedną osobę, potrafi uleczyć wszystkich. Wystarczy w nią uwierzyć – mówi mężczyzna z samochodu z łódzką rejestracją. – Córka miała problemy skórne. Wysypało ją kurzajkami. Przyjechaliśmy do babki i nie wiadomo kiedy kurzajki znikły, a razem z nimi przeszły żonie częste migreny.

– Palec mnie bolał – opowiada kobieta z auta na białostockich blachach. – Lekarze powiedzieli: zanokcica, konieczna operacja. Babka poleciła, jak mam się leczyć i po zanokcicy nie został nawet malusi ślad.

– Koleżanka, grubo po czterdziestce, zaszła w ciążę. Zagrożoną, bo miała torbiele na macicy. Bała się tej ciąży i martwiła, żeby torbiele nie pękły. Babka na nią spojrzała i powiedziała: nie martw się, będzie trudno, ale na koniec będziesz zadowolona – dodaje kobieta z samochodu z warszawską rejestracją. – Ciążę niestety straciła, ale po torbielach nie został nawet ślad. Aż lekarze łapali się za głowę.

– Ciiicho – znów ktoś nas dyscyplinuje. – Babka Wala słyszy nawet z oddali.

Takie same zdolności mają babka z Rutki i babka Gienia z położonej tuż przy granicy z Białorusią Opaki Górnej. Na razie jednak nie przyjmują, więc lepiej nie stracić przynajmniej tej szansy na cud.

– Cuda się zdarzają, bo żyjemy w świecie magii – mówi Renata, która reklamuje się, mimo złych skojarzeń, jako Szeptucha z Podlasia. Spotykamy się w warszawskim centrum handlowym, bo Renata jest szeptuchą mobilną. Do wynajęcia w nagłych, ciężkich przypadkach. Ale zanim o nich opowie, zdradzi, skąd w niej zdolność do zabierania jajkiem chorób i zdejmowania klątw, pecha czy złego spojrzenia dzięki wypalaniu lnu oraz przelewaniu wosku.

– Babka była podlaską szeptuchą, matka też – mówi Renata. – Jako najstarsza córka zostałam przez nie namaszczona do trwającej nadal posługi ludziom i Bogu. Do inicjacji wystarczyła modlitwa w specjalnej intencji. Wszystkiego jednak nie mogę zdradzić. To musi pozostać tajemnicą.

To, o czym Renata może mówić, to przykłady swoich sukcesów. Jest z wykształcenia ekonomistką, ale od lat nie pracuje zawodowo, tylko jako szeptucha mobilna jeździ po całym kraju. Przyjmuje też zlecenia w domu. Wystarczy jej przesyłane przez klienta SMS-em zdjęcie, które potem drukuje w formacie A4, i pracuje nad nim przez kilka godzin. Jedno czyszczenie klienta kosztuje ją trzy do czterech godzin. Robi to nocą, bo wtedy – jak mówi – najlepiej czyści się pole energetyczne i zdejmuje uroki. W ten sposób udało jej się uleczyć z niepłodności kilkanaście kobiet z okolic Leszna. W podobny sposób, czyli pracując nad zdjęciem, udaje jej się oczyścić ze złej energii domy i pola. No i leczyć chore zwierzęta.

– Najlepiej jednak pracuje mi się na miejscu – mówi. – Taki przykład: odzywają się klienci z Wrocławia. Mieszkają w bloku, w którym w okolicach północy po piętrach niesie się jęk i zawodzenie. Zebrali się i ustalili, że jedyne, co mogą zrobić, to wezwać szeptuchę. Pojechałam i zawołałam duszę do siebie. Powiedziała, że róg bloku stoi na miejscu pochówku. I faktycznie, ludzie sprawdzili w starych archiwach, że dom stoi na starym cmentarzu. Udało mi się odprowadzić duszę i w bloku zapanował spokój. Albo dzwoni do mnie para prawników. W domu nic się nie układa: syn miał wypadek, matka po ciężkiej chorobie nie wstaje z łóżka. Obchodzę dom, patrzę, a w holu wisi obraz. Czuję złą energię. Pytam, skąd ten obraz, a oni mówią, że od zmarłej ciotki. Okazało się, że życie prawników i życie ciotki to odbicia lustrzane. Syn ciotki też miał wypadek, a ciotka długo przed śmiercią nie wstawała z łóżka. Zaleciłam, żeby pozbyli się obrazu, i w domu zapanował spokój.

Najbardziej spektakularne jest jednak czyszczenie pól. Wystarczy, że szeptucha Renata przejdzie po nich z kadzielnicą, w której żarzą się specjalne zioła, pomodli się, a plony nie mają sobie równych.

Kolejka do babki Wali drepcze na mrozie. Średnio co pół godziny kolejny z nas wchodzi z „co łaska” (zazwyczaj 20 zł, rzadziej 50, ale są i tacy, którzy dają 100) i wychodzi z białym zawiniątkiem. Bywalcy wiedzą, że babka nakazuje wyrzucić ten pakiecik na rozstajnych drogach. Nowicjuszy interesuje, co takiego babka mówi, skoro niektórzy, wychodząc od niej, płaczą. Bywalcy wiedzą, że oczy babki są czarne jak smoła i przeszywają człowieka na wylot. Nowicjusze boją się tego spojrzenia i nerwowo szepcząc, niczym mantrę powtarzają swoje problemy: mocno bolące stawy, kłucie w sercu, coś nie tak z krążeniem, pech w biznesach, wypadające włosy – prawdopodobnie skutek bolesnego rozstania z narzeczonym.

– Niedaleko przyjmuje Tolik, uczeń babki Wali – mówi jeden ze starych bywalców. – Nie zaszkodzi poprosić i jego o pomoc.

Zaklepujemy kolejkę i idziemy do Tolika. Pod wskazanym numerem stoi stary, ponadstuletni dom. W sieni, na nierównej podłodze ustawione dwa krzesła. Zza drzwi dobiega tubalny głos, który monotonnie powtarza męskie imię i słowa: „Boże, Bożeńku, zdejmij wszystkie choroby’. Po chwili drzwi się otwierają i wychodzi starszy, siwy pan. Tuż za nim Tolik, sześćdziesięcioparoletni mężczyzna w szarej koszuli w kratę i wyświeconych na kolanach spodniach. Szepcząc pod nosem: „Boże, Bożeńku”, zaprasza do środka. Wchodzimy do pokoju. Na ścianach ikony. Na stole stos karteczek z imionami, biała szmatka, pakuły lniane, zbita szklanka, świeczka, stosik soli i plastikowy kubeczek z wodą.

– Co dolega? – pyta Tolik, a potem zaczyna obrzęd. Rozsypuje na stole sól. Jeździ po moim ciele dłońmi. Zaczyna od głowy i szepcze: – Bożeńku, ulecz od nerwów, stresów, złych oczu. Delikatnie dotyka plecy, brzuch, klatkę piersiową. Powtarza: – Boże, Bożeńku, ulecz od choroby kręgosłupa, jelit, płuc. Szybko strzepuje dłonie, potem podnosi je w stronę ikon. Modli się i nakazuje: – Weź do ust święconą wodę z kubeczka, ale nie przełykaj. Połkniesz, kiedy skończę modlitwę.

Potem narzuca mi na głowę białą szmatkę. Najpierw delikatnie ostukuje przykryte szmatką skronie, potem zapala nad moją głową len. Czuję ciepło i to, jak delikatnie jeździ po moim ciele nożem. Słyszę, jak powtarza: – Ulecz, Bożeńku, ulecz.

Na zakończenie kładzie na stole ciastko. Dzieli je na trzy części i nakazuje przez kolejne trzy dni zjeść po jednym kawałku. Do tego modlitwa i czyszczenie ciała – niczym skrobanie nożem – zawiniątkiem z kilkoma nasionami zbóż. Po trzech dniach zawiniątko trzeba wyrzucić albo spalić.

Wracamy do kolejki. Niewiele się posunęła i popłoch, bo babka właśnie je obiad i nie wiadomo, czy nas przyjmie. Tym bardziej że w drzwiach staje opiekunka Wali i krzyczy w naszą stronę: – Serca nie macie! Babka ma 97 lat, chore serce! Idźcie stąd.

Stoimy. Tylko niektórzy nerwowo sprawdzają coś w telefonach.

Renata korzysta tylko z telefonu. Inne szeptuchy z Podlasia, leczące wyłącznie za pośrednictwem internetu, udzielają się w grupie na FB Zielarki, Szeptuchy, Wiedźmy. Można do nich napisać i niemal od razu dostać odpowiedź. Ludzie więc piszą:

„Jak pozbyć się wampira energetycznego?”.

„Kupić kaktus, postawić w miejscu, gdzie przebywacie razem. Do tego czerwona nitka na lewej ręce”.

„Hej, co na raka płuc?”.

„Odgrzybienie organizmu i zero cukru. Rak to grzyb, a chemia zabija wszystko, tylko nie raka. Do tego dużo czarnuszki. Po trzech dniach zażywania zaczniesz kaszleć, bo organizm zacznie wyrzucać raka”.

„Hej, macie jakieś sposoby na odbijanie złej energii, mocy i uroków?”.

„Wyrzuć z domu stare kalendarze i wszystkie zepsute zegarki. Zatrzymują wszystko, co złe się wydarzyło w danym roku”.

Karolina Morawska z Mierzwic Starych na Podlasiu (z wykształcenia psycholożka, na co dzień pracuje w domu samopomocy środowiskowej) słyszała o forach dla szeptuch, ale sama korzysta tylko z Instagramu. Na swojej stronie wsiwesola31 reklamuje się jako zielarka. Nie szeptucha, bo nie stosuje zaklęć czy modlitw, ale magię ziół. Z sukcesem, bo ludzie, którzy piją robione przez nią syropy i napary (np. z czarnego bzu i dzikiej róży), nie muszą korzystać z antybiotyków. Ciężką grypę leczy kąpielą w słomie owsianej z gałązką sosny, a słabo gojące się rany widłakiem nazywanym w Mierzwicach Starych swarybabą.

– Kolega spadł ze schodów i zdarł sobie skórę z twarzy, wystarczyły okłady ze swarybaby – mówi Karolina. – Inny miał kłopoty z prostatą, na którą świetnym lekiem jest tzw. iwan czaj, czyli napar z kwiatów wierzbówki. Ale największym hitem jest syrop ze skrzypu i pokrzywy – idealny dla poprawienia wyglądu skóry, paznokci i włosów.

Po syropy i rozgrzewające maście robione przez Karolinę na bazie sadła przyjeżdżają do Mierzwic aktorki, piosenkarki. Bywają lekarze i fizjoterapeuci, którzy chętnie kupują (idealne na bóle mięśniowe) maści z sadła wieprzowego z żywokostem i propolisem. Ale przede wszystkim z jej usług korzystają mieszkańcy okolicznych wiosek. Niektórzy – Karolina również – łączą ziołolecznictwo ze starymi sposobami babki Wali i Tolika.

Wreszcie, po czterech godzinach czekania, przychodzi pora i na mnie. Wchodzę do przedsionka chałupy babki Wali. W środku dwa krzesła i stojak z suszącą się bielizną. Przez lekko uchylone drzwi słyszę, jak para z Warszawy prosi o pomoc w odegnaniu pecha, który nie pozwala im rozruszać biznesu. Wychodzą – jak wszyscy – z białym pakunkiem.

Wchodzę.

Babka Wala, w chustce i czarnym fartuchu, siedzi tyłem do drzwi. Jest drobna, niska, ma jasne, lekko zmącone oczy. Przed nią na stole leżą herbatniki Apetitki. Na ścianach wiszą ikony.

– Co dolega? – pyta i nie czekając na odpowiedź, rzuca: – Widać, że dusza ją boli. Ma męża, dzieci? Niech poda imiona.

Podaję. Babka Wala coś szepcze. Podnosi oczy do góry, spogląda w stronę ikon.

– Niech zje te herbatniki i pomyśli, że ma wszystko, bo ma rodzinę. Powinno pomóc – mówi i zawija w białą serwetkę trzy Apetitki. I tyle.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version