Biorąc pod uwagę to, jak wygląda polska polityka w ostatnich latach, nietrudno wyobrazić sobie, że tragiczna śmierć żołnierza stanie się punktem wyjścia do festiwalu wzajemnych oskarżeń, o to która ze stron politycznego sporu ponosi odpowiedzialność za tragedię.
Sytuacja na granicy wyrasta pomału na najpoważniejszy wizerunkowy kryzys rządu koalicji 15 października. Problematyczne były już ujawnione w środę przez Onet informacje o zatrzymaniu w marcu przez żandarmerię i postawieniu prokuratorskich zarzutów żołnierzom, którzy oddali strzały ostrzegawcze w kierunku migrantów, nielegalnie próbujących przekroczyć granicę z Białorusią. Problem nabrzmiał, gdy w czwartek okazało się, że żołnierz zraniony niedawno nożem przez próbującego przekroczyć granicę migranta zmarł w szpitalu.
Oba wydarzenia nie są ze sobą co prawda bezpośrednio powiązane, tragicznie zmarły żołnierz nie brał udziału w epizodzie, który stał się przedmiotem interwencji żandarmerii i prokuratury.
Opozycja z PiS zyskała wymarzoną amunicję do ataku na rząd: żołnierze giną na granicy, a gdy próbują się bronić przed agresywnymi migrantami, spotykają ich za to prokuratorskie zarzuty. Cała sprawa jest szczególnie politycznie bolesna dla dwóch rządzących partii: PSL, które odpowiada za resort obrony, oraz Platformy Obywatelskiej, która europejską kampanię zbudowała niemal wyłącznie na temacie bezpieczeństwa.
Biorąc pod uwagę to, jak wygląda polska polityka w ostatnich latach, nietrudno wyobrazić sobie, że tragiczna śmierć żołnierza stanie się punktem wyjścia do festiwalu wzajemnych oskarżeń, o to która ze stron politycznego sporu ponosi odpowiedzialność za tragedię.
Choć winny jest jej przede wszystkim prowadzący hybrydowe działania wymierzone w Polskę reżim Łukaszenki i jego rosyjscy sponsorzy, to jednocześnie trudno oprzeć się wrażeniu, że za to, co obecnie dzieje się wokół granicy można mieć pretensje do wielu osób i instytucji w Polsce.
Czy żołnierze mają odpowiednie narzędzia, by nas bronić?
Pierwsze pytanie, jakie nasuwa się patrząc na obie sytuacje, brzmi: czy żołnierze mają wszystkie konieczne narzędzia do tego, by nas bronić? Rząd PiS rzucił żołnierzy na granicę zupełnie nie przygotowując ich do tego logistycznie – jak wynikało z wcześniejszych ustaleń dziennikarzy Onetu, z jesieni 2023 r. Materiał, który pojawił się w portalu w czwartek, wskazuje, że choć od tego czasu sytuacja zaczęła się poprawiać, to ciągle jest daleka od ideału.
Problemem jest nie tylko brak zaopatrzenia żołnierzy w odpowiedni sprzęt, odzież czy obuwie, ale także braki w przygotowaniu do radzenia sobie z często agresywnymi osobami forsującymi granicę. Pojawia się też pytanie, czy prawo regulujące postępowanie żołnierzy w takich sytuacjach jest dostosowane do realiów konfliktu hybrydowego, czy nie należałoby go zmienić, tak, by nie wytwarzało „efektu mrożącego”, uniemożliwiającego żołnierzom i strażnikom granicznym efektywną obronę już nawet nie granicy, ale samych siebie.
Bo nie można wykluczyć, że żołnierze faktycznie złamali prawo – tak przedstawia to zresztą komunikat prokuratury krajowej – i prokurator, niezależnie od politycznych intencji, jakimi się mógł kierować, miał podstawy do postawienia zarzutów. A jednocześnie obowiązujące przepisy mogły być radykalnie niedostosowane do sytuacji, podobnie jak przygotowanie żołnierzy. Za to drugie odpowiada MON, za to pierwsze cała klasa polityczna, która zamiast rozgrywać konflikt na granicy dla własnych politycznych korzyści, powinna dostosować prawo do wyzwań, przed jakimi stoimy.
Komunikacja rządu wyraźnie szwankuje
Po drugie, widać wyraźnie, że komunikacja wewnątrz rządu i na linii rząd–społeczeństwo wyraźnie szwankuje. Minister Kosiniak-Kamysz przyznał, że wiedział o postawieniu zarzutów żołnierzom, ale jak twierdzi, nie wiedział nic o zakuciu ich w kajdanki i działaniu żandarmerii, które określił jako „nadgorliwe”. Nie tak powinien wyglądać obieg informacji w jednym z kluczowych resortów w państwie.
Informacja o sprawie tak potencjalnie politycznie wrażliwej powinna trafić też od razu z MON do prokuratury i do premiera. Nie chodzi tu już nawet o kwestie wizerunkowe i komunikację, ale o to, by szef rządu miał informację, czy prawo regulujące ochronę granicy jest dostosowane do realiów, czy jego stosowanie przez prokuraturę nie prowadzi do sytuacji uniemożliwiających żołnierzom albo strażnikom granicznym wykonywanie ich obowiązków. Trzeba też przyznać rację prezydentowi Dudzie, że jako zwierzchnik sił zbrojnych, mógł oczekiwać, że będzie poinformowany o sprawie.
W wymiarze komunikacyjnym rząd o wiele lepiej poradziłby sobie z kryzysem wokół działań prokuratury, gdyby o całej sprawie opinia publiczna dowiedziała się nie z mediów, ale od MON albo Ministerstwa Sprawiedliwości. Gdyby władza zachowywał się w tej sprawie od początku przejrzyście i pokazała opinii publicznej, że widzi problem i stara się go rozwiązać, partie tworzące rząd byłyby w znacznie lepszej sytuacji niż dziś, gdy dwa dni przed ciszą wyborczą w rękach wybucha mu wizerunkowy granat.
Suwerenna Polska bezwstydna jak zwykle
Pojawiają się też pytania o rolę zastępcy prokuratora krajowego Tomasza Janeczka, odpowiadającego za sprawy wojskowe. Janeczek, jeden z najbliższych współpracowników Zbigniewa Ziobry, oświadczył w środę, że sprawie zatrzymania dowiaduje się z mediów, Ministerstwo Sprawiedliwości uniemożliwia mu bowiem wykonywanie funkcji. Jak jednak szybko ustaliły media, w maju objął sprawę swoim służbowym nadzorem.
Janeczek wydaje wprowadzać opinię publiczną w błąd, jego zachowanie będzie sprzyjać teoriom, że cała akcja prokuratury, to mające zaszkodzić obecnemu rządowi działanie prokuratorów lojalnych wobec Ziobry. Nawet jeśli tak nie jest, to zachowania Janeczka w całym kryzysie pokazuje, że Ministerstwo Sprawiedliwości nie może mieć do niego minimalnego zaufania. Janeczka nie da się z kolei odwołać, bo wymagałoby to zgody Dudy, który broni ziobrowskich prokuratorów.
Z pewnością polityczny kapitał na całej sprawie próbuje zbić partia Ziobry. Najbardziej bezwstydny jest w tym walczący o mandat z Mazowsza Jacek Ozdoba. Poseł, w swoim stylu, przerwał konferencję ministra Kosiniaka-Kamysza, domagając się od szefa MON, by przeprosił za film „Zielona granica” – którego Kosiak-Kamysz bynajmniej nie reżyserował. Poseł jako reprezentant obozu, który wysłał nieprzygotowanych żołnierzy na granicę, zbudował łatwą do sforsowania zaporę i nie dokonał zmian prawie, jakich wydaje się wymagać sytuacja na granicy, naprawdę powinien zachować milczenie.
Ostatnie czego potrzebujemy to awantury
Tym bardziej, że wywołanie podobnych, podkręcających polaryzację awantur jest tym, na czym zależy reżimom w Miński i w Moskwie. Nie potrzebujemy dziś politycznych przepychanek wokół granicy, nie potrzebujemy paniki moralnej i rzucania na wschód „ciężkiej artylerii”, potrzebujemy rozwiązań pozwalających efektywnie chronić zarówno granicę, jak i humanitarne wartości. Trudno tu liczyć na obecną opozycję, pozostaje więc pytanie, czy rząd wyciągnie wnioski ze swoich błędów.