W krytycznym momencie ich waga była tak wysoka, że uniemożliwiła codzienne funkcjonowanie. Trudność sprawiały im podstawowe czynności, a wszystkie próby chudnięcia kończyły się fiaskiem. Doszli do momentu, w którym postawili wszystko na jedną kartę i ten ostatni raz spróbowali zawalczyć o siebie i zacząć życie na nowo. Wiktor schudł 83 kg, Edyta i Piotr ponad 50.
— W apogeum otyłości przy 162 cm wzrostu ważyłam ponad 120 kg. Byłam przekonana, że umrę gruba i będą mi robić trumnę na kółkach. Miałam 46 lat — wspomina Edyta. Problemy z wagą zaczęła mieć po pierwszej ciąży.
Edyta: odzyskałam siebie, czuję się swobodnie
— Próbowałam wszystkich możliwych sposobów, żeby schudnąć. Jestem pokoleniem X, dlatego dostęp do poradników i wiedzy dietetycznej miałam ograniczony. Łapałam się tego, co mówili i polecali znajomi — opowiada. A polecali „diety cud”, które żadnego cudu nie przynosiły. — Wypróbowałam chyba wszystkie, a kilogramy i tak wracały — wspomina. Osiem lat temu Edyta, przeglądając Facebooka, trafiła na grupę, która zrzeszała pacjentów bariatrycznych.
— W pierwszej chwili bardzo się przestraszyłam i zamknęłam laptopa. Do tematu wróciłam po kilku miesiącach — tłumaczy. Najpierw zgłosiła się do lekarza rodzinnego, potem ze skierowaniem na operację bariatryczną do szpitala. Wyznaczyli termin, a Edyta zaczęła przygotowywać się do operacji psychicznie i merytorycznie. — Musiałam zrobić szereg badań, pójść na konsultacje do psychiatry i psychodietetyka. Zapisałam się na psychoterapię. Byłam nastawiona bojowo, bo w operacji pokładałam ostatnią szansę. Zawsze powtarzam, że otyłość to choroba głowy. Jeżeli nie zrobimy porządku w głowie, to możemy sobie wszystko wyciąć, a problem i tak nie zniknie — mówi. Przed operacją pojawił się lęk. Zastanawiała się, jak będzie wyglądało jej życie, jak będzie funkcjonowała.
— Po tygodniu wyszłam ze szpitala. Kontynuowałam psychoterapię, a na pierwszy spacer poszłam po dwóch tygodniach. Po dwóch miesiącach na aerobik, a po pięciu na zumbę i siłownię. Do tego regularnie jeździłam na rowerze — tłumaczy. Waga spadała stopniowo, ale Edyta cieszyła się z efektów. — Cieszyłam się, że mogę umyć sobie stopy pod prysznicem, że jak siedzę, to mogę założyć nogę na nogę, że idąc na spacer z psem, nie muszę zatrzymywać się co 100 metrów, że mogę zawiązać sznurówki. Jestem kobietą, oczywiście, że zależało mi też na tym, żeby wyglądać atrakcyjnie — zaznacza.
W ciągu dwóch lat schudła 50 kg, chociaż jak tłumaczy, do nowej wagi musiała przyzwyczajać się kilka miesięcy. — W lustrze cały czas widziałam siebie grubą, kupowałam za duże ubrania. Zmiana postrzegania była procesem, bardzo pomogła mi sesja zdjęciowa, którą zrobiła mi znajoma fotografka. Chociaż czasami nadal muszę sobie przypominać, jak wyglądam — opowiada. Edyta stopniowo odzyskiwała pewność siebie. Przed operacją bariatryczną unikała spotkań towarzyskich, izolowała się. — Wstydziłam się, że nie nadążam, że sapię, że źle wyglądam. Miło znów spotykać się z ludźmi — uśmiecha się.
Zmiana stylu życia sprawiła, że Edyta zapisała się na zaoczne studia z dietetyki. — Chciałam się doedukować, żeby zmienić swoje nawyki. To musi być zmiana na stałe i ona nie może męczyć. Jem to, co lubię. Ćwiczę tak, jak lubię. Ale mam nad tym kontrolę. Odzyskałam siebie, czuję się swobodnie, nic mnie nie ogranicza. Mogę jeździć na rowerze, chodzić na długie spacery, tańczyć. Psychicznie czuję się dużo lepiej, cały czas pracuję nad tym, żeby było jak najlepiej. O swojej zmianie opowiadam w mediach społecznościowych, staram się wspierać inne osoby i pokazywać, że otyłość nie musi być końcem.
Piotr: na wadze pokazał się komunikat „error”
— Zawsze byłem gruby, zawsze byłem tym, który stał na bramce — uśmiecha się Piotr. Nie unikał ruchu, często jeździł na rowerze. Jak wspomina, miał nawet dobrą kondycję. — Tylko kilogramy nie spadały. Pracowałem w korporacji, potem założyłem swoją firmę. Próbowałem schudnąć, ale waga zawsze oscylowała między 110 a 130 kg — tłumaczy.
W swoim życiu spróbował kilkunastu różnych diet. Każdorazowo bezskutecznie. — Z bycia na diecie mógłbym napisać doktorat — śmieje się. W 2022 r. z powodu problemów rodzinnych w dwa miesiące przytył 30 kg. Kiedy stanął na wadze, pokazał się komunikat „error”. — Takie standardowe wagi są do 150 kg. Ja ważyłem 155. Miałem poczucie, że dojeżdżam do końca i jak czegoś nie zrobię, to będzie dramat — tłumaczy. To był czas, w którym zachorował na depresję.
Foto: Archiwum prywatne
Po kilku trudnych miesiącach zainterweniowały siostry Piotra. — Powiedziały mi, że powinienem coś ze sobą zrobić. Poszedłem na spacer, zrobiłem wtedy 7 tys. kroków. Dla porównania w szczycie depresji robiłem tysiąc dziennie — mówi. Kolejnego dnia też wybrał się na spacer i tak chodzi od prawie dwóch lat. Ale, żeby schudnąć, musiał zmienić swoje nawyki żywieniowe. — Żadnych głodówek, żadnego objadania się — zaznacza. Postawił sobie cel, obliczył, jaki powinien mieć deficyt kaloryczny i zamówił dietę pudełkową. — Mam umysł analityczny, wszystko sobie wyliczyłem. Zależało mi na regularności i zdrowiu. Nie wierzę już w cudowne diety. Po tygodniu nowego stylu życia schudłem 2 kg — wspomina. Codzienne długie spacery przynosiły efekty. Po pięciu miesiącach na wadze było 50 kg mniej. — Chodzenie stało się nawykiem, tak samo zdrowe jedzenie. Najtrudniejsze do wprowadzenia było dla mnie picie odpowiedniej ilości wody. Do dzisiaj mam specjalną aplikację, która przypomina mi o nawadnianiu — mówi.
Piotr skorzystał z pomocy psychiatry. Farmakoterapia pomogła. Czuł się lepiej psychicznie i fizycznie. — Rok temu zacząłem chodzić na siłownię, bo przy tak dużej utracie wagi zostało dużo skóry. Mógłbym zrobić operację, ale szukałem alternatywy — zaznacza. I dosłownie, chodzi na siłownie. 6 km w jedną stronę, codziennie rano. — Na siłowni ćwiczę godzinę, potem wracam spacerem do domu, jem śniadanie i siadam do pracy. W ciągu dnia wychodzę na lunch, idę 3 km w jedną i 3 w drugą stronę. Wykonuję wtedy wszystkie telefony, których nie zdążyłem wcześniej. I wieczorem idę jeszcze na godzinny, czasami dwugodzinny spacer — opowiada. Zawsze ze słuchawkami. — To taki czas dla mnie, słucham książek fantasy po angielsku: „Gra o Tron”, „Władca Pierścieni”, „Harry Potter”.
Nie mam okazji do codziennych rozmów po angielsku, a to świetny pomysł na naukę, a przy okazji ogromna przyjemność dla mnie — zaznacza. Piotr, stosując dietę i chodząc, schudł w sumie ponad 60 kg. Teraz nie wyobraża sobie życia bez spacerów. — Czuję, że mogę wszystko. W maju lecę do Grecji. Planuję przejść 31 maratonów w 31 dni. To łącznie półtora miliona kroków. Będzie towarzyszył mi przyjaciel, który też miał epizody depresyjne w życiu. Otworzyliśmy zbiórkę, marzy nam się za każdy krok uzbierać złotówkę. Zebrane środki przekażemy na Antydepresyjny Telefon Zaufania 22 484 88 01. Chcemy zachęcić osoby do korzystania z pomocy. Chcemy pokazać, że z depresji można wyjść, tak jak nam się to udało.
Wiktor: strach dodał mi odwagi
— Waga pokazała 174,5 kg. Przestraszyłem się. W tamtym momencie zdałem sobie sprawę z konsekwencji, jakie niesie za sobą otyłość — wspomina Wiktor. Trudność sprawiały mu wszystkie podstawowe, codzienne czynności. Po kilku krokach musiał robić przerwę. Wchodzenie po schodach było prawdziwym wyzwaniem, a miał 22 lata. — Wiedziałem, że muszę działać natychmiast, żeby nie było za późno. Poszedłem na siłownię i zacząłem ćwiczyć. Strach dodał mi odwagi — opowiada.
Foto: Archiwum prywatne
W międzyczasie zaczął czytać o tym, jak zdrowo zredukować wagę i co robić, żeby kilogramy nie wracały. — W redukcji najważniejszy jest deficyt kalorii, jeżeli będziemy jedli mniej kalorii niż potrzebuje nasz organizm to zawsze schudniemy. Wiedziałem, co i ile jem, miałem nad tym pełną kontrolę — tłumaczy. Napoje słodzone zamienił na te w wersji zero kalorii, produkty pszenne na pełnoziarniste. — Moja dieta była oparta na podstawowych produktach spożywczych, nie odmawiałem sobie niczego — jak miałem ochotę na omlet z nutellą to go jadłem. Kalorie były policzone, deficyt był, więc traciłem na wadze cały czas, a nie byłem głodny — zaznacza.
W parze z dietą szedł ruch. Najpierw delikatny, dopasowany do ówczesnych możliwości. — Na początku było to wchodzenie po schodach lub jakakolwiek inna forma ruchu, bo zrobiłem dwa kroki i byłem zmęczony, ale nie poddawałem się i z tygodnia na tydzień byłem coraz lepszą wersją siebie. Wiedziałem, że będzie warto — mówi.
Foto: Materiały własne
Chociaż nie było łatwo. Kryzys przyszedł pod koniec redukcji. — Miałem problemy ze snem, libido nie istniało i czułem się jak wrak człowieka. Odchudzanie to maraton, a nie sprint, dlatego też trzeba się nauczyć cierpliwości. Było trudno, czasami bardzo, ale widzę, że było warto — zapewnia.
Wiktor schudł 83 kg. Zmienił się jego wygląd, zmieniło się samopoczucie i zmienił się lifestyle. — Jestem szczęśliwy, pewny siebie, mam energię na cały dzień, uśmiecham się cały czas i napawam optymizmem. Prowadzę teraz tryb sportowca, jem, śpię, trenuję, mniej siedzę przed komputerem, bardziej dbam o siebie — wyjaśnia. Pasja do sportu zamieniła się w pracę. Wiktor został trenerem personalnym.
— Ponad 50 proc. Polaków ma nadmierną masę ciała i liczba cały czas rośnie, ale mam nadzieję, że w zmieni się to na lepsze i ta liczba będzie malała. Chciałbym się do tego przyczynić. Moja metamorfoza była na pewno dużym wydarzeniem i ogromną zmianą w moim życiu, ale jako człowiek nie zmieniłem się — dalej mam w sobie pokorę, szacunek do ludzi, a uśmiech nie schodzi mi z twarzy.