Na niespełna dwa miesiące przed pierwszą turą ósmych w dziejach Polski powszechnych wyborów prezydenckich sondaże wyraźnie pokazują trzech głównych kandydatów do roli ich zwycięzcy.
Udział Rafała Trzaskowskiego w drugiej turze wydaje się niezagrożony, natomiast z każdym dniem widać coraz wyraźniej, że między Karolem Nawrockim i Sławomirem Mentzenem rozegra się zacięta walka o drugie miejsce. Walka, która najprawdopodobniej będzie trwała aż do 18 maja. Od kiedy bowiem sondażowy dystans między kandydatami PiS i Konfederacji zmniejszył się do poziomu oscylującego wokół pięciu proc., jest jasne, że badania socjologiczne nie są już w stanie wskazać jednoznacznego faworyta.
W zależności od tego, który z wymienionej trójki odniesie zwycięstwo, proces polityczny nabierze zupełnie innego kierunku i dynamiki. Optymistycznie zakładam w tym miejscu, że uda się tego zwycięzcę wyłonić w sposób, który nie będzie kwestionowany przez obozy polityczne stojące za przegranymi konkurentami. Zastrzeżenie to jest o tyle istotne, że obecne wybory odbywają się w sytuacji w której nie ma zgody, co do tego, kto ma orzekać o ważności wyniku tegorocznych igrzysk prezydenckich.
Marszałkowi Hołowni, który skądinąd wydaje się być pretendentem do roli największego przegranego obecnej elekcji, nie udało się wypracować w parlamencie na tyle kompromisowego kształtu tzw. ustawy incydentalnej, aby podpisał ją prezydent.
W tej sytuacji pozostaje tylko nadzieja, że wynik drugiej tury będzie na tyle jednoznaczny, iż nie uznawana przez obecny rząd Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego nie będzie miała pretekstu do podważenia rezultatu ogłoszonego przez PKW.
W przeciwnym razie, w narracji głównej partii opozycyjnej na listę organów i instytucji uznawanych przez nią za nielegalne trafi też kolejny prezydent RP.
Scenariusz 1: Prezydent Trzaskowski
Jeśli Karol Nawrocki nie znajdzie się w drugiej turze, wówczas zwycięstwo odniesione przez Trzaskowskiego, a tym bardziej Mentzena, może doprowadzić do sytuacji, w której przed kolejnymi wyborami parlamentarnymi to już nie PiS, ale Konfederacja stanie się główną siłą opozycyjną.
Trudno dziś w ogóle ocenić głębokość kryzysu wewnętrznego, jaki wywoła w PiS zdobycie trzeciego miejsca przez Karola Nawrockiego. Jednak jego potencjalną skalę najlepiej ilustruje fakt, że kandydaci tej formacji od chwili jej powstania w 2001 r. tylko raz przegrali wybory prezydenckie. Było to udziałem Jarosława Kaczyńskiego w 2010 r., który jednak przegrał z Bronisławem Komorowskim dopiero w drugiej turze.
Politycy PiS nieustannie przestrzegają, że ewentualne zwycięstwo Trzaskowskiego będzie oznaczało katastroficzne „domknięcie systemu”. Nie ulega wątpliwości, że wprowadzenie się kandydata KO do pałacu prezydenckiego wzmocni obecną koalicję rządową. Przede wszystkim umożliwi jej uchwalenie wielu ustaw dziś blokowanych przez prezydenta Dudę, a także rozwiąże kompromitujący Polskę na arenie międzynarodowej spór o obsadę stanowisk ambasadorów.
W istocie rzeczy owe „domknięcie systemu” będzie oznaczać powrót do bardziej spójnej władzy wykonawczej, jaką Polska miała w latach 2015-23, gdy pisowski rząd uzupełniał wywodzący się z tej formacji prezydent. W obecnej, niestabilnej sytuacji geopolitycznej ma to sporą wartość, znacznie większą niż przed pięcioma laty, gdy politycy PiS przekonywali, że reelekcja Dudy jest konieczna dla zapewnienia stabilności rządów w kraju ogarniętym pandemią.
Zwiększenie spójności egzekutywy nie oznacza jednak – jak dowodzą politycy PiS – że Trzaskowski będzie bezwolnym narzędziem w rękach premiera. Każdy, kto zna skomplikowane dzieje relacji Trzaskowskiego i Tuska, ma świadomość, że ten pierwszy ma liczne powody, aby po latach marginalizowania odegrać się wreszcie na liderze PO, którego powrót do polskiej polityki skutecznie zablokował prezydentowi Warszawy sięgnięcie po przywództwo w partii.
Kolejna „szorstka przyjaźń” wydaje się zatem bardzo prawdopodobna, co z kolei potwierdzi po raz kolejny wadliwą konstrukcję władzy wykonawczej, z jaką zmagamy się od narodzin III RP.
Scenariusz 2: Prezydent Nawrocki
Jeśli Nawrockiemu i jego sztabowcom uda się przełamać impas w jakim znalazła się kampania prezesa IPN, a z jego wielkiej biograficznej szafy przestaną wypadać kolejni trójmiejscy gangsterzy, naprzemiennie występujący w roli jego znajomych bądź bohaterów dzieł kandydata, wówczas ma on spore szanse na wejście do drugiej tury.
Być może zresztą Nawrocki nie będzie musiał w ogóle wychodzić z impasu. Wystarczy, aby spełniły się nadzieje jego zwolenników, że przedwiosenny wzlot sondażowy Mentzena przypomina ten, jakiego latem 2023 r. doświadczyła Konfederacja. Gdy zaś nadszedł czas głosowania w październiku, wówczas konfederaccy kandydaci stracili sporo ze swej popularności.
Po wejściu Nawrockiego do drugiej tury politycy PiS przystąpią do realizacji planu, który ich kandydat ogłosił podczas swojej „konwencji programowej” w Szeligach. Polegać on będzie na przekonywaniu Polaków, że głosowanie 1 czerwca jest w istocie rzeczy referendum na temat dalszego istnienia rządu Tuska.
Oczywiście na gruncie konstytucji RP takie rozumowanie jest absurdalne, bo dla funkcjonowania rządu wystarczającym warunkiem jest brak alternatywnej większości w Sejmie umożliwiającej sformowanie innego gabinetu, ale formuła referendalna pozwala znakomicie przesłonić biograficzne problemy Nawrockiego i jego intelektualne ograniczenia, dostrzegalne w większości nielicznych skądinąd wywiadów, jakich dotąd udzielił dziennikarzom niezwiązanym z PiS.
Jeśli politykom PiS uda się zamienić wybory prezydenckie w referendum na temat tracącego popularność rządu Tuska, to kampania przed drugą turą może mieć już drugorzędne znaczenie. W tym także przebieg debaty między kandydatami, o ile w ogóle do niej dojdzie.
Nie można bowiem wykluczyć, że sztabowcy Nawrockiego uznają, iż ryzyko autokompromitacji ich kandydata jest zbyt duże, aby narazić go na bezpośrednie starcie z Trzaskowskim. Jedno wydaje się pewne: jeśli Nawrocki zajmie miejsce Dudy, wówczas zrobi wszystko, aby doprowadzić do upadku rządu Tuska. Strach polityków PiS przed kolejnymi aresztowaniami jest tu całkowicie wystarczającym motywem.
Jeśli nie uda się im zmontować w obecnym Sejmie – w oparciu o posłów Konfederacji i PSL – nowej większości, wówczas zacznie się wyrywanie z koalicji rządowej poszczególnych posłów, tak, aby z końcem roku zabrakło większości zdolnej do uchwalenia budżetu na 2026 r. Jego brak umożliwi prezydentowi Nawrockiemu rozwiązanie parlamentu, co mogłoby oznaczać, że już za rok znajdziemy się w ogniu kolejnej kampanii wyborczej.
Scenariusz 3: Prezydent Mentzen
Podzielam pogląd tych, którzy uważają, że Mentzen byłby w drugiej turze trudniejszym przeciwnikiem dla Trzaskowskiego niż Nawrocki. Wynika to z odmiennej struktury jego elektoratu. O ile wyborcy PiS są w zdecydowanej większości zdeterminowani, by „zastępca Tuska” nie został prezydentem, to już zwolennicy Mentzena są znacznie bardziej zróżnicowani.
Część z nich zostanie w domu, nie chcąc wybierać po raz kolejny między kandydatami znienawidzonego duopolu, a znajdą się wśród nich i tacy, którzy poprą Trzaskowskiego. Mentzenowi w pogoni za Nawrockim udało się bowiem pozyskać część dawnych zwolenników Hołowni, który nie wykorzystał pierwszych miesięcy urzędowania na stanowisku marszałka Sejmu na odróżnienie od Tuska i KO w stopniu pozwalającym na utrzymanie wizerunku lidera „trzeciej drogi”.
Menzten może też być z racji swoich cech osobistych bardziej kłopotliwym uczestnikiem debaty z Trzaskowskim. Także i dlatego, że z całą pewnością nie będzie jej unikał, doskonale rozumiejąc, że może w jej trakcie zdobyć głosy rozstrzygające o wyniku drugiej tury. A jego w niej zwycięstwo stałoby się największym trzęsieniem politycznej ziemi w Polsce od początku obecnego stulecia. Czyli od chwili, gdy kryzys AWS i UW zrodził PiS i PO, a następnie załamanie rządów SLD otworzyło popisowemu duopolowi drogę do obecnej dominacji.
Trudno dziś przewidywać, jak mogłaby wyglądać ewentualna prezydentura Mentzena. Z jednej strony jego koncepcja zmiany systemu politycznego Polski poprzez uczynienie z rad gabinetowych (czyli rządu obradującego pod przewodnictwem prezydenta) rzeczywistego centrum władzy musiałaby natychmiast doprowadzić do totalnej konfrontacji z premierem Tuskiem. Konfrontacji w skali, jakiej dotąd jeszcze w burzliwych dziejach polskiej kohabitacji nie oglądaliśmy.
Z drugiej zaś strony, inaczej niż w przypadku Nawrockiego i PiS, w interesie nowego prezydenta i stojącej za nim Konfederacji nie leżałoby nadmierne przyspieszanie wyborów parlamentarnych. Po pierwsze dlatego, że klęska Nawrockiego nieuchronnie doprowadzi do kryzysu w lokalnych strukturach PiS i przechodzenia części działaczy do „obozu prezydenckiego”, co wzmocniłoby słabą w terenie Konfederację. Po drugie zaś, wyjaśnienia będzie wymagała sytuacja w kierownictwie tej ostatniej.
Po odejściu partyjki Brauna, w czym upatruję jednej z przyczyn wzrostu poparcia dla Mentzena, który pozbył się alianta odstraszającego swym ekstremizmem umiarkowanych wyborców, Konfederacja pozostaje nadal hybrydą. Współtworzą ją narodowcy Bosaka oraz wolnościowcy, którym dziś przewodzi potencjalny prezydent.
Aby stać się główną siłą na polskiej prawicy – czego w przypadku prezydentury Mentzena wykluczać nie można – partia musiałaby przejść głęboką restrukturyzację. Ponad dwa lata jakie dzielą, przy zachowaniu normalnego wyborczego kalendarza, tegoroczne igrzyska prezydenckie od przewidywanej obecnie na jesień 2027 r. elekcji parlamentu, wydają się optymalnym horyzontem czasowym dla tego celu.