Politycy lewicy zdają sobie sprawę, że coś trzeba zmienić. Że potrzebny jest jakiś wstrząs, bo inaczej ich projekt polityczny ma wkrótce zatonie. Mają dwie konkurencyjne diagnozy i rozwiązania. Tyle że nie są one odpowiedzią na podstawowy problem ugrupowania.

W wieczór wyborczy w sztabie lewicy gratulując zwycięskiej Koalicji Obywatelskiej, Robert Biedroń mówił: „wynik [KO] zsumowany razem z Trzecią Drogą i lewicą potwierdza po raz kolejny zwycięstwo demokratycznych sił w Polsce. I to jest dobra wiadomość, która po raz kolejny popłynie do Europy i świata. Siły demokratyczne mają w Polsce się dobrze, w przeciwieństwie do wielu innych krajów. […] Potwierdza to nasz mandat, jeśli chodzi o wzięcie odpowiedzialności nie tylko za Polskę, ale całą [europejską] wspólnotę. Oczywiście, wynik mógłby być lepszy. Ale […] daliśmy odpór antyeuropejskim, antydemokratycznym populistom”.

Słuchając tych słów, którym towarzyszyły niemrawe, jakby wymuszone brawa, można było odnieść wrażenie, że w niedzielę wieczorem nie było lidera partyjnego bardziej oderwanego od nastrojów swojego aktywu i wyborców.

Naprawdę trudno dziś na lewicy znaleźć kogokolwiek, kto w wynikach z 9 czerwca byłby w stanie znaleźć jakąkolwiek „dobrą wiadomość” dla tej formacji. W lewicowej koalicji dominują grobowe nastroje, w mediach społecznościowych, ze wszelkich możliwych stron i frakcji słychać oskarżycielskie i rozliczeniowe głosy. Pojawiają się też kolejne propozycje, co lewica musi zrobić, by przestało jej spadać. Jak słuszne częściowo by nie były, to żadna z nich nie stanowi cudownej recepty na problemy lewicy – po w połowie 2024 r. takiej recepty po prostu strukturalnie nie ma.

Cofnijmy się do wyborów parlamentarnych z 2019 roku. Wówczas lewicę poparło 12,56 proc. głosujących. I od tego czasu poparcie z wyborów na wybory spada. Teraz zatrzymało się na 6,3 proc. W liczbach bezwzględnych na lewicę padło 9 czerwca ponad trzykrotnie mniej głosów niż w 2019 r. W porównaniu z wyborami sejmikowymi z kwietnia lewicy ubyło 170 tys. głosów.

Wynik z niedzieli jest przy tym politycznie gorszy dla lewicy, niż wskazywałyby na to same liczby. W przypadku wyborów lokalnych lewica mogła pocieszać się, że to nie była rozgrywka, w której jest najmocniejsza. Że lewica ma słabe struktury lokalne, że na jej niekorzyść działają małe okręgi wyborcze, premiujące duże komitety. Wreszcie, że wybory lokalne nie sprzyjają mobilizacji młodych – gdzie lewica ma, a przynajmniej jeszcze w wyborach w październiku 2019 r. miała ponadprzeciętne poparcie. Powody są proste, np. studenci sami nie wiedzą, czy mają wracać na wybory na miasta, gdzie faktycznie nie mieszkają już od dłuższego czasu, czy mają głosować w miejscu, gdzie studiują.

Wybory europejskie miały jednak sprzyjać lewicy. Miały mobilizować jej wyraźnie proeuropejski elektorat. Wyborcy i wyborczynie lewicy mogli tu na nią „bezpiecznie” zagłosować, bez ryzyka, że to wzmocni PiS, nie musieli wybierać „mniejszego zła”. Dalszy spadek poparcia w tych właśnie wyborach powinien więc szczególnie niepokoić lewicę.

Można co prawda wskazywać, że według exit poll w tych wyborach dominowali starsi wyborcy, inaczej niż 15 października frekwencja w grupach 18-39 była najniższa, co znów sprzyjało partiom o starszym elektoracie, jak PiS i KO. W tych warunkach Konfederacja potrafiła jednak jakoś zmobilizować swój młody elektorat – wygrywając według exit poll wśród wyborców przed 30. rokiem życia i zapewniając sobie ponad 12 proc. głosów – a lewica nie. Można też przypuszczać, że gdyby frekwencja na obszarach wiejskich była większa, lewica znalazłaby się nad progiem wyborczym z jeszcze mniejszym zapasem albo nawet by go nie pokonała.

Skąd to spadające poparcie? Wśród wzajemnych oskarżeń ze strony lewicy padają dwie odpowiedzi. Pierwsza mówi, że to cena za trwanie w koalicji z KO, w której lewica nie ma żadnej sprawczości, nie jest w stanie przeforsować postulatów kluczowych dla swojego elektoratu, takich jak liberalizacja ustawy aborcyjnej, związki partnerskie, inwestycje w transport publiczny czy tanie budownictwo społeczne na wynajem. Brak widocznych postępów w tych obszarach pół roku po powstaniu współtworzonego przez lewicę rządu demobilizuje jej wyborców, a zwłaszcza – jak wskazuje badanie Instytutu Krytyki Politycznej z końca maja – młode kobiety. Według tego badania, aż co piąty wyborca lewicy z października nie planował udziału w eurowyborach, co wynikać może nie tylko z niskiego znaczenia przypisywanego eurowyborom, ale też rozczarowaniu do współtworzonych przez lewicę rządów.

Drugie wyjaśnienie mówi, że winny jest nie udział w rządzie, a podziały w klubie, głównie ten między tworzącą rząd Nową Lewicę a pozostającą poza nim Lewicę Razem Biejat i Zandberga. Wyborcy – głosi dalej to wyjaśnienie – mają być zdezorientowani niezrozumiałym szpagatem lewicy, zniechęceni krytyką rządu ze strony Razem oraz wyższościowo-szyderczą postawą, jaka partia ta przyjmuje wobec „uśmiechniętej Polski” – potencjalnego elektoratu, o który lewica mogłaby powalczyć z Platformą, gdyby nie ustawiała go sobie jako wroga.

Problem w tym, że oba te wyjaśnienia są prawdziwe. Lewica płaci cenę za obecność w rządzie, brak wyraźnych postępów w kwestiach kluczowych dla jej wyborców oraz nieumiejętność komunikowania tego, co udało się jej w rządzie osiągnąć. Problemem jest jednak także trwanie klubu w szpagacie, coraz bardziej widoczny podziały i spory na lewicy, czy komunikacja odstraszająca w punkcie wyjścia potencjalny elektorat.

Z jednej strony lewica ma problem z politykami, którzy sprawiają wrażenie, jakby lepiej się czuli, gdyby ich formacja roztopiła się w wielkim obozie demokratycznym kierowanym przez Tuska czy Trzaskowskiego. Z drugiej, ci – którzy słusznie mówią o konieczności odróżniania się od KO – często zupełnie nie mają pomysłu jak to skutecznie zrobić. Dobrym przykładem może być włączenie się niektórych polityków Razem w poparcie dla CPK, które – abstrahując od tego, czy CPK należy budować czy nie – nic lewicy politycznie nie daje. Wzmacnia tylko postulaty „posiadane” dziś na polskiej scenie politycznej przez prawicę, a nie buduje poparcie dla tych, które byłyby kojarzone przez wyborców z którąś z lewicowych formacji.

Z tych dwóch odmiennych diagnoz biorą się różne pomysły co dalej robić. Bo także politycy lewicy zdają sobie sprawę, że coś trzeba zmienić, że ich koalicja potrzebuje jakiegoś wstrząsu, jeśli nie ma wkrótce zatonąć.

Adrian Zandberg stwierdził w rozmowie po wyborach, że Nowa Lewica powinna wyjść z koalicji, jeśli jej postulaty nie będą realizowane. Nic dziś jednak nie wskazuje na to, by liderzy Nowej Lewicy byli gotowi na taki ruch i by elektorat go w tym momencie zrozumiał.

Z drugiej strony słabe wyniki nasilą głosy tej części Nowej Lewicy, która już od jakiegoś czasu wzywa do wyrzucenia z klubu przedstawicieli Lewicy Razem. W Nowej Lewicy nietrudno spotkać się bowiem z opinią, że na dłuższą metę trudno rządzić, gdy jest się pod ostrzałem części własnego klubu. Można się spodziewać, że im bardziej Koalicja Obywatelska będzie próbowała hegemonicznie zachowywać się w rządzie, tym większymi napięciami będzie to skutkowało w klubie parlamentarnymi lewicy – i te napięcia mogą ostatecznie doprowadzić do jego rozpadu.

Jak po każdym rozczarowującym wyniku wracają też głosy, że przywództwo Biedronia, Czarzastego i Zandberga się nie sprawdza, że lewica musi postawić w ich miejsca na młodą, dynamiczną liderkę, że jeśli ktoś taki nie wystartuje w wyborach prezydenckich, to nie będzie już czego zbierać. W Nowej Lewicy widać narastającą świadomość, że zmiana przywództwa to konieczność, podobnie jak postawienia na młodą kobietę w wyborach prezydenckich. Te zmiany – choć warto je przeprowadzić – nie są jednak żadnym cudownym rozwiązaniem problemów lewicy. Także młodej lewicowej kobiecie, reprezentującej partię z odnowionym przywództwem ciężko za rok będzie konkurować z Rafałem Trzaskowskim – choć już wystawienie przez KO Radka Sikorskiego albo start Tuska dawałoby takiej kandydatce większe szanse.

Podstawowy problem z lewicą polega dziś w Polsce na tym, że ani ona sama, ani tym bardziej wyborcy nie do końca wiedzą komu ma ona właściwie służyć. Jak odpowiada na to pytanie lewica? Najczęściej tak: „wyborcom deklarującym lewicowe poglądy i uważającym, że w Polsce potrzebna jest lewicowa partia, bo jakaś jest w każdym normalnym kraju”. Przy tym Nowa Lewica taką partię widzi na wzór centrowego skrzydła dużych europejskich formacji socjaldemokratycznych, z kolei Razem jako formację na lewo od nich. Jest to jakiś punkt wyjścia, problem w tym, że to bardzo wąska baza. Tym bardziej, że jak pokazują badania CBOS największa grupa wyborców deklarujących lewicowe poglądy (ponad 30 proc.), uważa, że ich interesy i wartości najlepiej reprezentuje… Koalicja Obywatelska.

Jak to rozwiązać? Najmniej zdolny polityk lewicy musi być w stanie wyrwany ze snu prosto wyrecytować – tak by zrozumiał nawet niespecjalnie zainteresowany polityką wyborca – dla kogo i po co ma być lewica. Bez tego wszystkie inne recepty – zmiana lidera, odcinanie się od PO, wyrzucanie Razem itd. – będą trochę jak próby osłodzenia herbaty przez mieszanie.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version