Książka Marty Byczkowskiej-Nowak to studium przypadku wybitnego pisarza i poety zdruzgotanego przez dwa totalitaryzmy. Człowieka zbyt wrażliwego na czasy, w jakich przyszło mu żyć. Nie takiego Tadeusza Borowskiego do tej pory znaliśmy.
Pierwsza strona „Sztandaru Młodych” z piątku 6 lipca 1951 r. przynosiła sensacyjne wieści dla młodzieżowych przodowników pracy. Zbliżał się 22 lipca, nowe święto upamiętniające powstanie Polski Ludowej. Cały kraj przygotowywał się do wzmożonego wysiłku w ramach czynu lipcowego. „Sztandar” obwieszczał: „Pracujący chłopi i robotnicy rolni przyspieszają sprzęt zbóż w nadchodzących żniwach i wykonają przed terminem inne prace polowe” i zapowiadał oddanie przez załogę wrocławskiego Pafawagu pół tysiąca wagonów do przewozu wapna pięć dni przed terminem. Obok budowlańcy z Nowej Huty wzywali innych murarzy do współzawodnictwa, a młodzi metalowcy z zakładów imienia Stalina w Poznania zobowiązywali się do podniesienia wydajności do 155 proc. normy.
Na stronie drugiej uwagę przykuwały nekrologi – pierwszy od Zarządu Głównego Związku Literatów Polskich, drugi zamieszczony przez komórkę partyjną stowarzyszenia pisarzy, trzeci od Zarządu Głównego Związku Młodzieży Polskiej. „Dnia 3 lipca 1951 r. zmarł tragicznie Tadeusz Borowski (…), utalentowany pisarz i publicysta (…), bojownik o nową polską literaturę, o pokój, o socjalizm. Odszedł od nas w pełni rozkwitu Swego wielkiego talentu. Śmierć wyrwała z naszych szeregów czynnego organizatora życia związkowego, opiekuna najmłodszej kadry pisarskiej, szczerego i kochanego Przyjaciela” – wymieniał związek literatów. W kolejnych nekrologach przed nazwiskiem pisarza dodawano partyjny tytuł „towarzysz” i podkreślano, że był „płomiennym bojownikiem o pokój i socjalizm”.
Czesław Miłosz znał Borowskiego i tak bardzo cenił, jak bardzo się z nim nie zgadzał. Uczynił go negatywnym bohaterem „Zniewolonego umysłu”. W jego kroku widział sposób na ucieczkę z komunizmu. „Tragiczna śmierć”, o której donosiły gazety, była starannie zaplanowana. Co sprawiło, że Borowski – pogodny, często uśmiechający się na fotografiach młody pisarz – zdecydował się na taki czyn? Czy miały wpływ na to jego wojenne przeżycia, okrutne doświadczenia z Auschwitz i dojmujące poczucie winy, że udało mu się przeżyć? Czy kierowała nim empatyczna wrażliwość zdruzgotana rozczarowaniem socjalizmem, w który uwierzył mimo swoich antylewicowych przekonań? Dlaczego od samobójstwa nie odwiódł go fakt, że dopiero co na świat przyszła jego córka? Odpowiedzi na te pytania szuka Marta Byczkowska-Nowak w biografii Tadeusza Borowskiego „Nieocalony”.
Żona Borowskiego Maria nie mogła przeczytać nekrologów, bo lekarze zabronili dostarczać jej gazety do szpitala, w którym leżała po porodzie. Oficjalnie słowo „samobójstwo” padło wiele lat później – zauważa Byczkowska-Nowak. „Komunista nie popełnia samobójstwa. Komunista jest ofiarny i oddany partii. Komunista nie ma spraw osobistych, które mogłyby być ważniejsze od spraw partyjnych. Nie: marksista, działacz, rewolucjonista, towarzysz nie odbiera sobie życia. Co by to miało znaczyć? Że zwątpił w rewolucję? Że wypisał się z kolektywu? Porzucił plan?” – pyta nieco przewrotnie.
Wypadek. Taka była wersja oficjalna. Dziś moglibyśmy się zastanawiać, z jakimi wewnętrznymi demonami zmagał się wybitny pisarz i poeta. Czy cierpiał na długotrwałą, głęboką depresję? Czy zniszczył go syndrom stresu pourazowego, tak oczywisty u byłych więźniów obozów koncentracyjnych, choć wtedy jeszcze niediagnozowany? W tamtym czasie nie można było zadawać zbyt dociekliwych pytań.
Wydana w latach 70. książka prof. Tadeusza Drewnowskiego „Ucieczka z kamiennego świata”, poświęcona Borowskiemu, była przez dziesięciolecia podstawą rozważań o jego twórczości i osobowości, ale jednocześnie wyraźnie podkreślała jego zaangażowanie po stronie powojennej władzy. Tymczasem Borowski u Byczkowskiej-Nowak jest inny, bardziej złożony i skomplikowany, targany sprzecznościami, ale jednocześnie pełen pasji i zaangażowania, często ponad własne siły. Witold Wirpsza, który redagował z nim gazetę „W Obronie Pokoju”, wspominał: „Pewnej nocy, gdy skończyliśmy właśnie korektę, Borowski, który miał za sobą cztery nieprzespane noce, będąc jednocześnie odpowiedzialnym za każdy błąd w obcojęzycznych tekstach, nałożył trzy kolumny jedną na drugą i chwytając wraz ze mną ten ciężar, zakomenderował: – No, a teraz biegiem! Pobiegliśmy, potykając się o rumowiska. Numer wyszedł na czas”.
Myślał prędko, chodził prędko, mówił prędko, po schodach biegł, przeskakując po dwa, trzy stopnie. Gdy wpadał na zebrania „Nowej Kultury”, od razu robiło się wesoło, redakcję wypełniał głośny, urzekający, zaraźliwy śmiech – zauważa autorka „Nieocalonego”. Jak dodaje, Borowski był gwałtowny, bezkompromisowo szczery, potrafił ochrzanić kolegów bez mrugnięcia okiem. Ta bezkompromisowa szczerość bije też z jego twórczości. Pisał o przeżyciach wojennych, obozowych bez patosu i martyrologii. Stawiał pytania o rolę kata i ofiary, zmuszał do myślenia, wywoływał oburzenie, prowokował do dyskusji. Płonął jasnym płomieniem i ten żar wypalał od środka.
Książka „Nieocalony” to studium przypadku wybitnego twórcy, szeroko poprowadzone i bogato udokumentowane. Pokazuje Tadeusza Borowskiego, jakiego do tej pory nie mieliśmy okazji poznać. Zbyt wrażliwego na czasy, w jakich przyszło mu żyć. Bo jak podsumowuje Marta Byczkowska-Nowak, „ocalał z sowieckiego terroru, z okupowanej Warszawy, z nazistowskiego obozu zagłady, ale nie zdołał ocaleć z XX w.”.