Za krótkie szkolenie, okrojone badania psychologiczne, zalewanie stresu alkoholem, niedziałające procedury. To wszystko mogło złożyć się na to, że w Mielniku żołnierz Wojska Polskiego ostrzelał cywilny samochód z dwójką niewinnych osób w środku.
O tym dlaczego operacja Bezpieczne Podlasie przynosi co i rusz nowe problemy rozmawiamy z dr. Michałem Piekarskim, ekspertem z zakresu studiów nad bezpieczeństwem Uniwersytetu Wrocławskiego.
Miało być Bezpiecznie Podlasie, a są ludzie bojący się wyjść z domów ze strachu przed żołnierzami. Coś ewidentnie poszło nie tak…
Coś poszło nie tak zwłaszcza jeśli chodzi o relacje z miejscową ludnością. To nie tylko ostatnia sprawa strzałów oddanych przez pijanego żołnierza w kierunku jadącego samochodem ojca i jego córki. To są też wcześniejsze incydenty, między innymi te związane z pracą dziennikarzy. To są zdarzenia związane z nieprzestrzeganiem przepisów ruchu drogowego przez wojskowych, pamiętamy przecież choćby informacje o zderzeniach z żubrami. Do tego dochodzą kwestie związane ze środowiskiem naturalnym.
Jakie jest źródło tych problemów?
Prawdopodobnie wtedy, gdy podjęto decyzję o tym, że do kryzysu na wschodzie trzeba wysłać wojsko, to nie dopatrzono czegoś, co nazywany relacjami cywilno-wojskowymi. Żeby było ciekawiej: wiedza w tej dziedzinie w polskim wojsku jest, ale była ona budowana przede wszystkim pod kątem misji zagranicznych i zachowania się w zupełnie innym środowisku społeczno-kulturowym, na przykład w Iraku czy Afganistanie, gdzie normy są zupełnie inne niż u nas. Zapewne komuś wydawało się, że jeżeli operacja będzie prowadzona na terenie Polski, to problemu nie będzie, bo w końcu jesteśmy u siebie i wszyscy wiemy, jak mamy się zachować. Niestety widzimy, że to tak nie działa.
To, co widać czarno na białym w przypadku sytuacji z Mielnika, to że mamy do czynienia z człowiekiem dopiero co przyjętym do służby, który po bardzo krótkim przeszkoleniu od razu trafił do najgorętszego terenu w Polsce. Rodzi to pytania o to czy my już naprawdę nie mamy kogo tam wysyłać, skoro trafiają tam ludzie z praktycznie zerowym doświadczeniem?
Proszę zwrócić uwagę na jedną rzecz: jednym z prawdopodobnych celów operacji hybrydowej Putina i Łukaszenki było zmuszenie nas do wykorzystania wojska w roli de facto policyjnej. Dziś wysyłamy tam żołnierzy niewyszkolonych do zadań policyjnych czy granicznych, bo oni przecież nie od tego są. Ten żołnierz należał do 21. Brygady Strzelców Podhalańskich, nie znamy jego specjalności, mógł być żołnierzem piechoty czy obsługującym broń wsparcia. Natomiast odbył on prawdopodobnie relatywnie krótkie przeszkolenie w porównaniu z wielomiesięcznym przeszkoleniem funkcjonariusza Straży Granicznej, nie mówiąc już o dalszym szkoleniu specjalistycznym czy nabywaniem umiejętności pod okiem starszych służbą. Dziś mamy sytuację, w której wojsko wysyła na granicę ludzi do wykonywania zadań, do których nie są oni przeznaczeni.
A historia pokazuje nam, że z reguły takie rzeczy zawsze kończyły się problemami. Dla przykładu przypomnę Brytyjczyków, którzy przez dekady używali swoich wojsk w Irlandii Północnej. Swoje skuteczne i bardziej adekwatne metody zaczęli oni wypracowywać dopiero po tym jak w pierwszych latach byli podatni na prowokacje i zachowywali się w sposób zupełnie nieadekwatny, co skończyło się między innymi krwawą niedzielą. Ale wracając do Polski: ta operacja trwa już kilka lat, wysyłani są na nią żołnierze z kolejnych jednostek wojsk operacyjnych, natomiast nie ma tam specjalnie do tego przygotowanych sił i środków. Od kilku lat mówi się o tym, że będzie tworzony komponent ochrony pogranicza w Wojskach Obrony Terytorialnej, ale na razie nie wiadomo co z tych planów się zmaterializowało.
Sprawca usiłowania zabójstwa w Mielniku nie przeszedł kompleksowych badań psychologiczno-psychiatrycznych z uwagi na przyspieszony, dobrowolny tryb przyjęcia do wojska. A przecież na tych badaniach mogłoby wyjść jego skłonności do alkoholu czy przemocy. Wygląda na to, że lekką ręką przyjmujemy do wojska tykające bomby.
Jedną rzeczą jest to, że ten proces był w poprzednich latach jednak uproszczony i sygnalizowano w mediach, że ten próg wejścia jest bardzo niski i chodzi przede wszystkim o wypełnienie odpowiedniej liczby osób przyjętych. I to jest jedna strona medalu: kogo do wojska przyjmujemy, w jaki sposób odbywa się rekrutacja i jak odbywa się szkolenie. To był incydent alkoholowy, ale nie wiemy, czy była to osoba, która już miała rozwinięty problem alkoholowy, czy też był to ktoś nieradzący sobie ze stresami służby, który wybrał odstresowanie przez butelkę. Jednak jest też inny problem. Przy tak dużej rozbudowie liczebnej wojska pojawia się pytanie o to, jaka jest jakość wyszkolenia kadry podoficerskiej, młodszej kadry oficerskiej, w tym ludzi rekrutowanych na te stanowiska przez ostatnie kilka lat. Przecież ten żołnierz miał swoich przełożonych. Nie wiemy, czy on został wysłany tam wraz ze swoją całą kompanią, drużyną czy plutonem, w którym służył, czy też był to oddział sklecony doraźnie. Niezależnie od tego przecież jacyś przełożeni tam byli.
I mimo obecności przełożonych ten człowiek dostał do ręki alkohol, wypił go na terenie jednostki, uzyskał dostęp do broni mimo swojego stanu i jeszcze swobodnie opuścił jednostkę. To wygląda, jakby procedury były dziurawe jak szwajcarski ser!
A procedury i zasady przecież są. I jedna z podstawowych mówi: broń i alkohol się nie łączą. Wątpię, żeby ten żołnierz przebywał w pomieszczeniu jednoosobowym, prędzej w baraku czy kontenerze mieszkalnym wraz z innymi. Wciąż wiele nie wiemy, na przykład, czy pił z innymi. czy robił to samotnie. Fakt jest taki, że podczas takiej operacji jak Bezpieczne Podlasie żołnierze z reguły mają przy sobie broń cały czas, co powinno automatycznie wykluczyć jakiekolwiek spożywanie alkoholu. I tu wracamy do pytań o postępowanie przełożonych, kolegów tego żołnierza. To wszystko po prostu nie powinno się wydarzyć.
Jak dużym problemem jest alkohol w wojsku? Opisywaliśmy w „Newsweeku”, że wojskowi dość często odwiedzają lokalne sklepy na Podlasiu i bardzo często zakupują w nich właśnie napoje wyskokowe.
Odpowiem cytatem z „07 zgłoś się”: „Oficer milicji na wódkę w godzinach pracy? Z największą przyjemnością”. Polskie społeczeństwo jest przesiąknięte alkoholem, on jest łatwo dostępny, jest traktowany kulturowo jako środek do odstresowania się, a w służbach mundurowych od zawsze istniało zjawisko ucieczki od stresów służby w butelkę. Zasadniczym problemem dzisiaj jest to, że osoby, które doświadczyły stresujących sytuacji na służbie, według podręcznika postępowania powinny przepracować to na przykład z psychologiem czy chociaż przełożonym, a wiemy, że często tak nie jest.
Psychologa często zastępuje flaszka…
Bo pomimo tego, że od lat mówi się, że wizyta u psychiatry to żaden wstyd, że to lekarz jak każdy inny, że oni są od tego, by pomagać, to wciąż utrwalona jest świadomość, że „facet musi sam sobie z tym poradzić, a nie iść na kozetkę”.
Czy wojsko wyciągnie wnioski z historii z Mielnika? Na wschodzie dobre zdanie o żołnierzach wśród lokalnej społeczności jest czymś absolutnie kluczowym.
Wierzę w to i mam nadzieję na wprowadzenie realnej polityki zero tolerancji dla alkoholu na służbie. Ale niech to będzie też kolejny asumpt do tego, żeby doprowadzić do zmiany mentalnej w całym społeczeństwie odnośnie spożywania alkoholu. Bo problem z alkoholem w wojsku jest odbiciem tego, jakim problemem jest alkohol w całej naszej społeczności.