Gitla Borenstein, deportowana do Belsen z Auschwitz, nie była w stanie chodzić. Kiedy zjawili się wyzwoliciele, mogła jedynie pomału czołgać się po ziemi. Dopiero po wielu, wielu dniach odpoczynku znów stanęła na nogi. Publikujemy fragment książki Dana Stone’a pt. „Wyzwolenie obozów. Koniec Holocaustu i jego pokłosie”.
„Przeżyłam, a w powszechnym mniemaniu ktoś, kto przeżył, zaczyna życie od nowa, gdy tylko jego męki dobiegną końca. Jakże dalekie jest to od prawdy, zwłaszcza w moim przypadku”. Trude Levi miała szczególne powody, by stwierdzić, że „wyzwolenie” nie przyniosło jej wolności. Po tym, jak zasłabła podczas marszu śmierci, zdołała ukryć się w stodole. Spotkała tam Charles’a Oreste’a Paroldo z Tulonu, jeńca wojennego. Zaoferował, że zajmie się nią do czasu, gdy będzie na tyle silna, żeby pojechać z nim do Francji. Dotrzymał słowa, potem jednak zostawił ją w placówce Czerwonego Krzyża w Tulonie. Zdołała ściągnąć go z powrotem. Zabrał Levi do mieszkania, które dzielił z matką i siostrą. Obie pracowały jako prostytutki. Próbowały zmusić Levi do nierządu, ale kobieta się zbuntowała. Paroldo obiecał, że zabierze ją z powrotem do Czerwonego Krzyża. Zamiast tego została aresztowana.
Później odkryła, że Paroldo złożył na nią donos: powiedział na policji, że służyła w SS. Przesiedziała cztery miesiące w więzieniu w Marsylii razem z byłymi miliciennes (kobietami, które służyły w Milicji Francuskiej, kolaboracyjnej formacji paramilitarnej), włoskimi faszystkami i niemieckimi nazistkami. Dopiero dzięki przypadkowemu spotkaniu z byłą więźniarką obozu Thekla opodal Lipska, do którego Levi trafiła, zanim zmuszono ją do udziału w marszu śmierci na zachód, zdołała przekonać strażników, że mówi prawdę. Wyszła z więzienia. Pojechała do Paryża, zamieszkała u swojego wujostwa. Nie była jej dana radosna chwila „wyzwolenia”, nie był jej dany „powrót” do normalności. Musiało upłynąć dużo czasu, nim odzyskała normalne życie. To samo dotyczyło wielu innych ocaleńców.
Euforia i strach
Ludzie przebywający w obozach, wyzwalani przez alianckich żołnierzy, czuli radość, ale nie tylko. Věra Hájková-Duxová, Czeszka, która dotarła do Belsen po trwającym miesiąc marszu śmierci z Christianstadt, podobozu Gross-Rosen na Dolnym Śląsku, pisała we wspomnieniach w 1981 roku: „Dzień wyzwolenia pamięta się zazwyczaj jako dzień triumfu, bezgranicznej radości. My jednak czuliśmy tylko coś w rodzaju ulgi, a zarazem bezradność i, nade wszystko, zmęczenie. Napięta sprężyna rozpaczliwie podsycanej nadziei nagle się rozluźniła”. Jacques Stroumsa z Salonik, więzień Auschwitz, Mauthausen i jednego z jego podobozów, podsumował wyzwolenie następująco: „Nasza radość nie mogła przezwyciężyć rozpaczy”. Eva Braun ze Słowacji, więźniarka Auschwitz i Reichenbach, pracowała przymusowo w fabrykach Philipsa i Telefunken. Wyzwolenia doczekała w Salzwedel. Nie posiadała się z radości na widok Amerykanów, choć była wówczas zbyt słaba, by wstać z łóżka. „Entuzjazmowałam się wolnością, lecz towarzyszył mi też okropny strach. Czy uda mi się odnaleźć kogoś z bliskich? […] Była euforia, ale oprócz niej były też ambiwalentne uczucia. Bardzo się baliśmy”.
Dachau czekało na wyzwolenie przez kilka dni, zanim zjawili się Amerykanie. Charles Y. Banfill z Sił Powietrznych Armii Stanów Zjednoczonych, odbywający loty zwiadowcze z generałem brygady Lindenem i żołnierzami 8. Armii, pisał w raporcie:
„Przez wiele godzin w obozie panowało skrajne napięcie. Więźniowie nie wiedzieli, czy zostaną: a) wymordowani przez Niemców; b) wplątani w wymianę ognia między amerykańskimi i niemieckimi jednostkami; c) wyzwoleni. Na widok amerykańskich mundurów […] zapanował entuzjazm, którego niepodobna opisać.”
30 kwietnia, po wizycie w obozie, porucznik Charles Rosenbloom, dowódca Jednostki Dipisowskiej nr 115 wysłanej przez Naczelne Dowództwo Alianckich Sił Ekspedycyjnych, żeby udzielała pomocy ocaleńcom, stwierdził tylko: „Czeka nas sporo roboty”.
Nie mylił się. Siedemnastoletni Haim Rosenfeld, który doczekał wyzwolenia w Dachau, wcześniej zaś przebywał w Auschwitz, zapamiętał niewiele. „Obudziły mnie okropne krzyki. Zobaczyłem, że wszyscy więźniowie stoją przy ogrodzeniu i wrzeszczą. Po drugiej stronie stali amerykańscy żołnierze. Zrozumiałem, że nadeszło wyzwolenie. Że to już koniec”. Wielu, którzy chorowali równie ciężko jak on, umarło krótko po odzyskaniu wolności. Sam był zaskoczony tym, jak szybko doszedł do siebie. „Ważyłem dwadzieścia osiem kilogramów. Nie mogłem ustać na nogach, czołgałem się. Zaledwie miesiąc później w pojedynkę ruszyłem w podróż do domu”. Świadczy to o tym, jak znakomitej opieki medycznej udzielali byłym więźniom Amerykanie. Powrót do zdrowia nie oznaczał jednak, że znikały obawy. „Właśnie wtedy zaczęła się moja druga tragedia”, opowiadał Rosenfeld. „Nie wiedziałem, kto z moich ocalał, a kto nie”. Krótko po wyzwoleniu w podobozie Allach polski Żyd Ephraim Poremba i jego przyjaciel postanowili poeksplorować okolicę. Spotkali Amerykanów. „Patrzyli na nas jak na istoty z Marsa. […] Jak gdybyśmy nie byli normalni”. Faktycznie, w porównaniu z amerykańskimi żołnierzami i niemieckimi cywilami ocaleńcy z obozów nie wyglądali normalnie: byli wychudzeni, wyniszczeni, nosili dziwaczne ubrania. […]
Gdy jedzenie sprawia ból
Gitla Borenstein, deportowana do Belsen z Auschwitz, nie była w stanie chodzić. Kiedy zjawili się wyzwoliciele, mogła jedynie pomału czołgać się po ziemi. Dopiero po wielu, wielu dniach odpoczynku znów stanęła na nogi. Jedzenie sprawiało jej z początku okropny ból – cierpiała tak bardzo, że chwilami chciała umrzeć. Pracownicy Czerwonego Krzyża postanowili odesłać ją do szpitala w Malmö, razem z jej ciężko chorą siostrą, i dopiero tam zaczęła pomału wracać do zdrowia. Fela Lichtheim z Polski czuła, że po kilku miesiącach w Belsen mogłaby opowiadać dłużej niż o poprzednich trzech i pół roku spędzonych w nazistowskiej niewoli, mimo to nie potrafiła mówić o swoich doświadczeniach. „To takie straszne. Nie da się tego opisać słowami. Słowa za bardzo mnie bolą”. Miała dwadzieścia dwa lata, twierdziła jednak, że wygląda jak siedemdziesięcioletnia staruszka. „Nie mogłam się ruszać”, wspominała. „Byłam kompletnie wycieńczona, wychudzona, od wielu tygodni się nie myłam, nie zdejmowałam ubrania. Leżałam na ziemi, cały czas w tej samej sukience i w tym samym płaszczu. Chciałam się napić wody, ale nie miałam skąd jej wziąć. Przez dwa miesiące cierpiałam na biegunkę, potem przyplątał się tyfus”.
Esther Brunstein również cierpiała na tyfus. Kiedy zjawili się Brytyjczycy, była umierająca, zbyt słaba, żeby cieszyć się z odzyskania wolności. Rozumiała, że nie powinna od razu rzucać się na jedzenie, gdyż tylko by jej to zaszkodziło, lecz gniewała się na tę sytuację – wszak od pięciu i pół roku marzyła o tym, żeby się porządnie najeść. „Czułam się też oszukana przez los, bo nie przeżyłam radosnego momentu wyzwolenia”. Pierwsze dni były „wspaniałe, ale i smutne, pełne dezorientacji i niezrozumiałych, sprzecznych uczuć. Po latach bolesnej niewoli nie wiedziałam, jak radzić sobie z wolnością”. Anita Lasker-Wallfisch dobrze podsumowała doświadczenie wielu więźniów Belsen: kiedy usłyszała hałasy w oddali, a ludzie zaczęli mówić, że to alianci, nie uwierzyła. „Bardziej przywykłam do myślenia o śmierci niż o możliwym oswobodzeniu”. W innym fragmencie wspomnień przytacza scenę podobną do tej, którą znajdziemy u Primo Leviego. „Kiedy do obozu wjechał wreszcie pierwszy jeep, patrzyliśmy na naszych wyzwolicieli w milczeniu. Byliśmy bardzo podejrzliwi”. Dodawała: „Najpierw ogarnęła nas wielka radość, że żyjemy. Potem zdaliśmy sobie sprawę, że wszystko straciliśmy. Rodzinę, dom – wszystko. I że trzeba będzie zacząć od nowa”. […]
Inni ocaleńcy wyzwoleni w Belsen mieli szczęście, byli bowiem we względnie dobrej kondycji fizycznej. Hadassah Bimko, która w 1946 roku poślubiła Josefa Rosensafta, trafiła do Belsen w połowie listopada 1944 roku. Przeniesiono ją z Auschwitz; wchodziła w skład dziewięcioosobowego zespołu skierowanego do pracy w obozowym szpitalu. Glyn Hughes i pułkownik James Johnston polecili jej pokierować nowym zespołem medycznym, złożonym z ocaleńców. Wierzyła, że nie uniknęła chorób, które szerzyły się w obozie krótko przed wyzwoleniem, gdyż przeszła je już wcześniej, w Auschwitz. Czerpała dumę ze swojej pracy, chwaliła starania brytyjskich lekarzy i pielęgniarek, którzy „nadludzkim wysiłkiem uratowali tysiące ludzi”, mimo to potrzebowała dużo czasu, by odzyskać odrobinę zdrowia psychicznego. „Oczywiście, kiedy dowiedzieliśmy się o alianckim zwycięstwie w Europie, bardzo się ucieszyliśmy, ale w Belsen nie było świętowania. […] Nikt nie tańczył, nie mieliśmy bowiem ani trochę nadziei. Nikt na nas nie czekał. Byliśmy samotni, porzuceni”.
W innych miejscach zdarzały się wybuchy autentycznej radości. Ernest Landau opisywał swoje wyzwolenie w tekście o sarkastycznym tytule Ludzie kontra nadludzie. Razem z innymi więźniami znajdował się wówczas w pociągu, który stanął gdzieś pośrodku niczego w Bawarii. Strażnicy z SS byli coraz bardziej nerwowi – aż wreszcie więźniowie postanowili ich zaatakować. Udało się i esesmani zostali rozbrojeni. Potem przybyli Amerykanie. „Wszyscy wyskoczyliśmy z pociągu. Otoczyliśmy Amerykanów, ściskaliśmy ich, całowaliśmy, podrzucaliśmy. Nie byliśmy już więźniami. Witaliśmy wyzwolicieli z histeryczną radością, ze łzami w oczach”. Alexander Donat spędził prawie dwa lata na Majdanku i w kilku podobozach Natzweiler-Struthof. Wreszcie trafił do Allach, podobozu Dachau. Podobnie jak Landau został deportowany przed nadejściem aliantów. Załadowano go do otwartego wagonu towarowego. Pociąg przez trzy dni jeździł bez celu po Bawarii, potem przez czterdzieści osiem godzin stał w deszczu na bocznicy, aż w końcu Donat ujrzał Amerykanów.
Mauthausen było piekłem
Żołnierze 3. Armii Pattona wyglądali na wstrząśniętych, kiedy żywe kościotrupy w brudnych pasiakach rzuciły się im w ramiona, płakały, padały na kolana, żeby całować ich w ręce, mamrotały jakieś niezrozumiałe podziękowania. W godzinie wyzwolenia wylewaliśmy łzy, których nie mieliśmy przez wszystkie lata męczeństwa – łzy smutku, a nie radości. Wolność nadeszła za późno, zapłaciliśmy już zbyt wysoką cenę. Tak naprawdę tylko kilku z nas w geście spontanicznej wdzięczności pospieszyło na spotkanie Amerykanom. Ogromna większość ruszyła prosto do ciężarówek z zaopatrzeniem. Wkrótce każdy paradował z bochenkiem chleba, albo i dwoma. […]
Najokrutniejszym obozem wyzwolonym przez zachodnich aliantów był Mauthausen. Utworzono go po anszlusie Austrii. Do 1944 roku trzymano tam głównie przestępców i więźniów politycznych – ich łączna liczba sięgała nawet 80 tysięcy (jeśli uwzględnić trzydzieści podobozów).
W drugiej połowie 1944 roku zaczęto masowo przysyłać tam żydowskich robotników przymusowych i ludzi deportowanych z obozów na wschodzie. Podobnie jak w Belsen, śmiertelność była bardzo wysoka. Od 1 stycznia do 8 maja 1945 roku zmarło 28 080 więźniów, a kolejne trzy tysiące zaraz po wyzwoleniu. W takich okolicznościach nie mogło ono być radosną okazją. Ocalała kobieta, która przebywała w Mauthausen sześć tygodni, zanim zjawili się alianci, stwierdziła:
„Tysiące razy wyobrażałam sobie tę chwilę, sądziłam, że będzie wyjątkowo poruszająca, wręcz ekstatyczna, a przede wszystkim radosna, okazała się jednak zupełnie inna. Nie czułam szczęścia, nie czułam ekscytacji, a jedynie rozpaczliwą pustkę i okropny lęk – lęk przed powrotem do domu, przed tym, kogo tam zastanę, a na kogo będę daremnie czekała. O niczym innym wówczas nie myślałam. […] Nie umiałam się cieszyć.”
Fragment książki „Wyzwolenie obozów. Koniec Holocaustu i jego pokłosie” Dana Stone’a wydanej przez Wydawnictwo Czarna Owca. Tytuł, lead i skróty od redakcji „Newsweeka”. Książkę można kupić tutaj.
Okładka książki „Wyzwolenie obozów. Koniec Holocaustu i jego pokłosie”.