Argumenty gospodarcze okazały się istotniejsze niż rasistowskie wypowiedzi. Ludzie najwyraźniej uznali, że ważniejsze jest to, żeby koszty życia były niższe — mówi Mateusz Piotrowski, amerykanista i analityk z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM).
„Newsweek”: Dlaczego większość Amerykanów uznała, że warto po raz drugi postawić na Donalda Trumpa?
Mateusz Piotrowski: — Zdecydowały kwestie ekonomiczne i przede wszystkim sentyment do prezydentury Trumpa. Amerykanie po prostu zapamiętali ją jako ekonomicznie dobry czas. Donald Trump pytał na wiecach: „Czy żyje wam się teraz lepiej niż cztery lata temu?” Słyszał gromkie: „nie”. I zbiorcze buczenie jego zwolenników.
Pomogła mu też polityka migracyjna. Trump zapowiedział, że wprowadzi program masowej deportacji, który wydaje się skrajny, ale popiera go ponad połowa Amerykanów. Wydaje się, że propozycje Partii Demokratycznej w kwestii imigracji są niewystarczające.
Powinni przesunąć się w prawo?
— Tak. Powinni też porzucić próby ugłaskania elektoratu progresywnego, co zresztą już zaczęli robić. Jeszcze w 2020 r. Demokraci nie widzieli problemu w tym, że nielegalni imigranci masowo przekraczają granicę. A w tej kampanii Harris sama mówiła o konieczności zaostrzenia przepisów, ale bardziej humanitarnego niż propozycje Trumpa. Dalej w odpowiedziach na pytanie o to, kto sobie lepiej poradzi z imigracją, Trump miał przewagę 10 punktów procentowych.
Kampania Trumpa nie była wybitna. Przegrał debatę, na finiszu obraził ważną grupę wyborców, na wiecach puszczał muzykę i do niej tańczył. Dlaczego on jest taki teflonowy?
— Nie mam odpowiedzi na to pytanie. Ale to prawda, ciężko jest mu zaszkodzić. Wypowiedź komika z jego wiecu o „wyspie śmieci” Portoryko to mogło być dobre paliwo, żeby osłabić jego poparcie wśród Latynosów, które mocno rozbudował w stosunku do 2020 r.
Foto: Mike Blake/Reuters / Forum
Tymczasem nawet w Nowym Jorku głosowali na niego chętniej niż cztery lata temu.
— Argumenty gospodarcze okazały się istotniejsze niż rasistowskie wypowiedzi. Ludzie najwyraźniej uznali, że ważniejsze jest to, żeby koszty życia były niższe. Wielu Latynosów postrzega też kwestię nielegalnej imigracji przez pryzmat uczciwości. Oni przeszli przez wieloletnią procedurę, by dostać zatrudnienie, legalnie płacić podatki, dążyć do zielonej karty i ostatecznie obywatelstwa. A ci nieudokumentowani nie tylko idą na skróty, ale i drenują amerykańskie środki, które idą na ochronę granicy, służby mundurowe i emigracyjne, sądy, wreszcie system opieki społecznej. A Trump obiecał, że to ukróci.
Kamala Harris reprezentowała Amerykę liberalną, różnorodną, broniącą praw kobiet i demokracji. Trump białą, męską, patriarchalną, odwołującą się do przeszłości. Druga wizja zdecydowanie wygrała. Czego liberałowie nie rozumieją?
— Zastanowiłbym się, czy kwestie, które dla liberałów są tak ważne, faktycznie są głównymi tematami, czy może nie powinni postawić na więcej zdrowego rozsądku. Nie chodzi o to, żeby porzucili wszystkie swoje postulaty, ale dziś spora część elektoratu uważa, że liberałowie reprezentują tylko bardzo wąskie grupy.
Jestem ciekaw, jakie wyciągną wnioski, bo mogą oczywiście pójść w dwie strony. Można powiedzieć, że ta kampania była za mało centrowa i trzeba było walczyć o głosy tych, których można było odciągnąć od Trumpa. Ale znajdą się też głosy, które powiedzą, że Trump poszedł bardziej na prawo, otoczył się radykałami czy osobami takimi jak Elon Musk i tylko na tym zyskał. Być może my też powinniśmy pójść bardziej w lewo? Zobaczymy, jak się te siły rozłożą w Kongresie, jak licznie będzie reprezentowane skrzydło progresywne.
Trump zrobił parę błędów w kampanii, które mu absolutnie nie zaszkodziły. A Harris? Czy po prostu te wybory były dla niej nie do wygrania?
— Nie wydaje mi się. Harris miała szansę je wygrać, na pewno większą niż Joe Biden. Ale też dostała tylko trzy miesiące, a to mało czasu, żeby rozwinąć skrzydła. Z drugiej jednak strony to też mało czasu, żeby popełnić liczne gafy i raczej wystarczająco, żeby się dobrze sprzedać i pokazać spójny obraz. Tego się nie udało zrobić. Nie udało się wyjaśnić Amerykanom, kim naprawdę jest Kamala Harris, poza tym, że jest byłą prokuratorką, byłą senatorką i obecną wiceprezydentką, którą obarcza się za niepowodzenia administracji Bidena. Błędem na pewno była wstrzemięźliwość wobec obecności w mediach. Amerykanie uznali, że boi konfrontacji z dziennikarzami.
Trump też nie chodził na wywiady do mediów, które są wobec niego krytyczne.
— Tak, ale tu pojawia się problem stworzenia percepcji. Wszyscy mówili o tym, że Kamala Harris unika mediów, a to, że Donald Trump to robi, nikogo już nie dziwi. Poza tym wszyscy go już znają. A głód wiedzy o Harris nie został zaspokojony na czas. Pozostało też wrażenie, że nie chce wyjść ze swojej bezpiecznej bańki.
Mamy republikańskiego prezydenta, republikański Senat, niewykluczone, że jeszcze większość republikańską w Izbie Reprezentantów. Co to oznacza dla Stanów Zjednoczonych? Jakich zmian możemy się spodziewać od stycznia?
— Wiele zależy od tego, czy Demokratom uda się odbić Izbę Reprezentantów. Bo to wymusi na Trumpie szukanie kompromisów i nie pozwoli zrealizować wszystkich kampanijnych zapowiedzi. Natomiast gdyby się okazało, że faktycznie obie izby Kongresu są kontrolowane przez Republikanów, to otworzy się ścieżka, żeby Stany Zjednoczone zmieniać na modłę Trumpa, czyli realizować zapowiedzi reformy administracji, zalewać nowymi, ideologicznymi kadrami sektory aparatu państwowego i wykorzystać wymiar sprawiedliwości do rozliczania przeciwników politycznych. To wszystko byłoby wówczas absolutnie możliwe, bo nie byłoby hamulca ze strony partii opozycyjnej.
Senat jest kluczowy dla realizacji polityki kadrowej, bo zatwierdza nominacje, ale bez Izby Reprezentantów też jest ciężko rządzić, bo każda ustawa musi być przez nią przyjęta. Byłby to zdroworozsądkowy hamulec nałożony na politykę administracji Trumpa.
Foto: Forum
„The Atlantic” miał przed wyborami serię tekstów o tym, co będzie, jak zwycięży Trump: autorytaryzm, koniec praw reprodukcyjnych, koniec NATO. Przesadzili?
— Trochę przesadzili, ale też nie jest tak, że w ogóle nie ma problemu z zapowiedziami Trumpa, np. dotyczącymi pomocy sojusznikom, którzy nie wydają wystarczająco dużo na zbrojenie. Rozumiem, że trzeba wywierać presję, nawet brutalną, żeby państwa NATO zaczęły wydawać więcej, skoro rosyjska inwazja w Europie Wschodniej nie jest wystarczająco silnym argumentem, żeby to zrobić. Ale niepokój budzi to, jak Rosja będzie na takie sygnały reagować i czy taka groźba może zostać zrealizowana.
Amerykańskie instytucje wytrzymały pierwszą kadencję Trumpa. Czy wytrzymają drugą? Zwłaszcza że tym razem nie będzie już miał wokół siebie osób, które mogłyby mu powiedzieć: „nie”, bo się ich pozbył.
— To prawda. Trump otoczył się radykałami i można się spodziewać, że ta prezydentura będzie bardziej radykalna, ale niekoniecznie autorytarna. Trump przecież zwyciężył w demokratycznych wyborach.
Viktor Orban na początku również tak wygrał.
— Tak, ale amerykański system ma lepsze zabezpieczenia. Nie wszyscy republikanie pójdą za prezydentem.
Europa jest gotowa na Trumpa?
— Po części tak, bo już pierwszą kadencję przetrwała i wie, jak sobie z nim racjonalnie radzić. Ale mimo tego, że od pół roku było wiadomo, że Trump ma szansę wrócić do władzy, nie przygotowano się dostatecznie dobrze w takich kwestiach jak relacje gospodarcze UE-USA, czy zbrojenia i wsparcia dla Ukrainy. Nie jesteśmy gotowi na zupełne wyjście Ameryki z Europy.
Mateusz Piotrowski — amerykanista i analityk PISM, zajmuje się polityką wewnętrzną, zagraniczną oraz bezpieczeństwa USA.