„Jeśli nie będziemy mieli granicy, to nie będziemy mieli kraju” – lubi powtarzać 47. prezydent Stanów Zjednoczonych, a gdy tylko objął urząd, zaczął zmieniać imigracyjne przepisy i wprowadzać nowe zasady na granicy z Meksykiem, na którą wysyła wojsko.
Na razie to 1500 żołnierzy, którzy mają pomagać między innymi w budowaniu umocnień. Niewykluczone jednak, że wkrótce zaczną działać jak policja i zaczną aresztować oraz wyłapywać przekraczających nielegalnie granicę.
Stać się tak może dopiero, gdy zostanie uruchomiony Insurrection Act z 1807 roku, który pozwala na szerokie działania wojska na terenie USA, ale tylko wtedy, gdy Ameryka jest atakowana. Według Donalda Trumpa tak właśnie się dzieje. Prezydent mówi o inwazji nielegalnych imigrantów na USA.
Ostatni raz Insurrection Act był aktywowany w 1992 roku w czasie bardzo gwałtownych zamieszek w Los Angeles. Teraz, w ciągu trzech miesięcy, Donald Trump i jego współpracownicy mają zdecydować, czy chcą zastosować to prawo.
Aresztowania w szkołach, kościołach i szpitalach
Od ponad 10 lat obowiązywały wytyczne dla służb imigracyjnych, które zajmują się zatrzymywaniem nielegalnych imigrantów, że w szkołach, kościołach, szpitalach nie będą przeprowadzać aresztowań. Już nie obowiązują. Nowa administracja pozwoliła służbom działać na szerszym terenie. W oświadczeniu wydanym przez Departament Bezpieczeństwa Krajowego czytamy:
„Te decyzje wzmocnią egzekwowanie naszego prawa imigracyjnego przez nasze służby, które mają wyłapywać kryminalistów, w tym morderców i gwałcicieli, którzy są w naszym kraju nielegalnie. Kryminaliści nie będą mogli już dłużej ukrywać się przed aresztowaniem w amerykańskich szkołach i kościołach”.
Jednak organizacje pomagające imigrantom biją na alarm, że nowe przepisy doprowadzą do tego, że nagle niektórzy uczniowie znikną z klas, niektórzy chorzy nie będą szukać pomocy, a rodzice bez prawa pobytu będą bali się zwrócić po pomoc medyczną dla dziecka, które ma amerykańskie obywatelstwo, a wszystko przez strach przed aresztowaniem i deportowaniem. Często nielegalni imigranci żyją w USA dziesiątki lat i z krajem, z którego pochodzą, łączy ich już bardzo niewiele.
Niektóre szkolne dystrykty przygotowywały się na zmianę przepisów. Wiele z nich stoi na stanowisku, że funkcjonariusze służb imigracyjnych nie będą wpuszczani na teren ich placówek, chyba że będą mieli odpowiedni nakaz sądowy.
Już mieli bilety do USA, gdy loty zostały odwołane
Donald Trump, chociaż zapowiada, że najpierw zajmie się nielegalnymi imigrantami, którzy na terenie USA dopuścili się przestępstw, to także zamyka drzwi do Ameryki przed tymi, którzy zamierzali legalnie się do niej dostać. Prezydent nakazał zawieszenie programu dla uchodźców.
Wypełniając założenia jednego z prezydenckich postanowień, Departament Stanu odwołał loty do USA dla uchodźców, którzy przeszli długą, skomplikowaną i żmudną procedurę sprawdzającą, która potrafi trwać latami. Niektórzy o tym, że do Ameryki nie pojadą, dowiedzieli się na kilka dni przed planowanym wylotem, a nawet na zaledwie kilka godzin przed nim.
Wśród tych, którzy nie wiedzą, jaki będzie ich los, jest także ponad 1500 Afgańczyków, którzy współpracowali z amerykańską armią i którzy do USA mieli przyjechać w ramach programu stworzonego przez administrację Bidena po wycofaniu się Amerykanów z Afganistanu.
Przeciwnicy działań 47. prezydenta przypominają, że uchodźcy, zanim dostaną pozwolenie na wjazd do Ameryki, są szczegółowo sprawdzani – ich dokumenty i świadectwa są weryfikowane, więc ryzyko, że w ten sposób przedostanie się do Stanów Zjednoczonych ktoś, kto nigdy nie powinien się w nich znaleźć, jest znikome. Jednak obóz Donalda Trumpa twierdzi, że w procedurach sprawdzających uchodźców, prowadzonych przez poprzednią administrację, były niedociągnięcia.
Spotkania nie będzie
Kolejnym przykładem na to, że administracja Donalda Trumpa, przynajmniej na razie, eliminuje legalne możliwości dostania się do USA, jest wyłączenie, już kilka godzin po zaprzysiężeniu Trumpa na prezydenta, aplikacji CBP One.
Zaczęła ona działać za prezydentury Joe Bidena i umożliwiała chcącym ubiegać się o azyl w Stanach Zjednoczonych możliwość złożenia wniosku o spotkanie z amerykańskimi służbami imigracyjnymi, zanim pojawili się na południowej granicy Stanów Zjednoczonych.
Administracja Bidena chciała w ten sposób z jednej strony zniechęcać do nielegalnego przekraczania granicy, z drugiej – rozładować tłok na przejściach granicznych, bo każdy, kto skorzystał z aplikacji, miał konkretny dzień i godzinę wyznaczoną na spotkanie w sprawie azylu. W ten sposób około miliona osób, po złożeniu wniosku o azyl, dostało się do USA.
Ci, którzy na 20 stycznia popołudniu mieli wyznaczone spotkanie, którzy czekali na nie kilka miesięcy, nagle zostali poinformowani, że spotkań nie będzie, a aplikacja CBP One przestała działać.
Donald Trump zawiesił także programy humanitarnego przyjmowania imigrantów z Haiti, Kuby i Wenezueli, dzięki którym obywatele tych krajów, po spełnieniu określonych wymagań, mogli legalnie wjechać do Stanów Zjednoczonych i przebywać na ich terenie.
Koniec z obywatelstwem dla noworodków? Nie tak szybko
Stany Zjednoczone są jednym z tych państw, które przy przyznawaniu obywatelstwa uznają prawo ziemi, a nie prawo krwi. Oznacza to, że każde dziecko urodzone w USA automatycznie otrzymuje amerykańskie obywatelstwo. W przypadku prawa krwi ważna jest narodowość rodziców.
Nierzadkie są w USA sytuacje, że tylko dziecko ma amerykańskie obywatelstwo i dlatego jako jedyne z rodziny ma pełne i nieograniczone prawo pobytu w Ameryce. Często w takich rodzinach rodzice i starsze rodzeństwo są nielegalnymi imigrantami, czyli mogą być z USA w każdej chwili deportowani.
Prawo ziemi w przyznawaniu amerykańskiego obywatelstwa wynika z 14. poprawki do konstytucji, a dokładnie z początku pierwszego paragrafu tej poprawki, który brzmi: „Każdy, kto urodził się lub naturalizował w Stanach Zjednoczonych i podlega ich zwierzchnictwu, jest obywatelem Stanów Zjednoczonych i tego stanu, w którym zamieszkuje”.
I tym zapisom pierwszego dnia swojego urzędowania Donald Trump powiedział „nie”. Podpisał rozporządzenie zawieszające nadawanie obywatelstwa wszystkim dzieciom urodzonym w USA. Obywatelstwo dostaną dzieci tych matek, które albo są amerykańskimi obywatelkami, albo mają zieloną kartę, albo mają dziecko z amerykańskim obywatelem lub posiadaczem zielonej karty.
Takie przepisy obywatelstwa pozbawiają też dzieci, których matki są legalnie w Stanach Zjednoczonych, ale na wizach czasowych. I już internauci wyśledzili, że zgodnie z tak skonstruowanym prawem Kamala Harris nie miałaby obywatelstwa USA, bo jej rodzice, gdy się urodziła, mieli wizy czasowe.
Według prezydenta Trumpa automatyczne przyznawanie obywatelstwa jest szaleństwem, bo zachęca nielegalnych imigrantów do przyjazdu do USA i zachęca do turystyki porodowej, która co prawda nie odbywa się z naruszeniem prawa, ale prezydentowi się nie podoba.
Donald Trump twierdzi, że USA są jedynym krajem, który ma tak liberalne zasady przyznawania obywatelstwa. To nie jest prawda. Stany Zjednoczone są jednym z kilkudziesięciu państw kierujących się prawem ziemi przy przyznawaniu obywatelstwa. Inne kraje to Kanada, Meksyk i niemal wszystkie państwa Ameryki Południowej.
W 2022 roku około 255 tysięcy dzieci urodzonych w USA otrzymało obywatelstwo, choć matki były nielegalnymi imigrantkami. Dodatkowo 153 tysiące dzieci urodzonych w USA dostało obywatelstwo, choć oboje rodzice nie mieli prawa pobytu na terenie Stanów Zjednoczonych.
Donald Trump rozporządzenie w sprawie obywatelstwa podpisał szybko, ale wprowadzenie zmian potrwa znacznie dłużej i wszystko na to wskazuje, że sprawa trafi do Sądu Najwyższego. Na razie trafiła do sądów niższej instancji.
Decyzję prezydenta zaskarżyło w sumie ponad 20 stanów i Dystrykt Kolumbii. Sędzia sądu federalnego w Seattle już podjął decyzję o zawieszeniu rozporządzenia na dwa tygodnie. To jednak dopiero początek batalii, a Donald Trump nie zamierza się wycofać.
Dla Interii Magda Sakowska, Polsat News, Waszyngton