Od pierwszych dni życia człowiekowi towarzyszą różni ulubieńcy: rzeczy, ludzie, zachowania. W gronie nastolatków wszelkich „ulubieńców” bije dzisiaj na głowę tylko jeden z nich – smartfon. Można zaryzykować stwierdzenie, że bez niego współczesne nastolatki nie potrafią żyć.
W przypadku małego dziecka do jego ulubionych towarzyszy należą smoczki, pluszaki czy kolorowe zabawki. Maluchy lubią też dotyk, przytulanie, buziaki i okazywanie czułości. Uspokaja je głos matki, noszenie na rękach czy bujanie w wózku. Z czasem do tej listy ulubieńców dołączyć mogą: pies, kot, rybki lub jakieś inne sympatyczne zwierzę. Rok po roku lista się wydłuża. Dochodzą skomplikowane klocki, gry planszowe lub komputerowe, rower, koło do pływania, narty, kimono albo buty z korkami i piłka. O ile w przypadku dziecka do grona ulubieńców zwykle zaliczają się też rodzice, a czasami nawet rodzeństwo, to w miarę dojrzewania status ten bardziej przejmują rówieśnicy. Wydaje się jednak, że w dobie cyfryzacji towarzyszem wszech czasów, zwłaszcza w przypadku młodzieży, stał się jeden gadżet – smartfon.
Telefon must have
Współcześnie smartfon stał się przedmiotem absolutnie niezbędnym do bycia, życia, funkcjonowania. Wielu nastolatków nie wyobraża sobie nieposiadania go. Smartfon bowiem zaspokaja ich – jeszcze do niedawna nieistniejącą – potrzebę bycia „online”. Niestety, jak wykazuje Nicholas Carr w swojej nominowanej do Nagrody Pulitzera książce „Płytki umysł. Jak internet wpływa na nasz mózg”, nadmiar świata wirtualnego uszkadza neurony w mózgu, zaburza pamięć i proces uczenia się. A dodatkowo stanowi również początek końca realnych relacji towarzyskich.
Telefon z kolorowym wyświetlaczem i dostępem do internetu zasadniczo zastępuje dziś młodzieży dawnych towarzyszy z dzieciństwa. Jest od nich ciekawszy, chociażby z racji swojej dostępności 24 godziny na dobę.
Do jakiego stopnia telefon może stanowić zastępcze towarzystwo, pokazuje przypadek 17-latki odbywającej dwumiesięczny detoks od cyfrowych technologii.
– Nie mam żadnych znajomych w świecie realnym – mówi dziewczyna. – Mieszkam daleko od miasta i nie czuję potrzeby spotykania się z rówieśnikami, przebywania w czyimś towarzystwie. Moim codziennym zajęciem są gry komputerowe. To granie najbardziej mnie cieszy. Poza nim nie mam żadnych zainteresowań, nie wychodzę na basen, na rower. Moi jedyni znajomi pochodzą z sieci i jedynie tam się z nimi spotykam.
Niestety, taki styl życia raczej nie służy 17-latce. Dotąd już kilka razy trafiła do szpitala po nieskutecznych próbach samobójczych. Wciągająca potrzeba grania i podglądania życia innych w internecie wyparła u niej naturalną potrzebę kontaktu na żywo z kimś z otoczenia. Potrzeba posiadania przyjaciółki, przyjaciela, „żywego” ludzkiego towarzysza tu i teraz zastąpiona została nową – potrzebą nieposiadania nikogo.
Newsweek Psychologia
Foto: Newsweek
Młodych ludzi podobnych do opisanego przypadku jest coraz więcej. Jean Marie Twenge, amerykańska psycholożka z Uniwersytetu San Diego, autorka książki „iGen. Dlaczego dzieciaki dorastające w sieci są mniej zbuntowane, bardziej tolerancyjne, mniej szczęśliwe – i zupełnie nieprzygotowane do dorosłości – i co to oznacza dla nas wszystkich”, zauważyła, że istnieje bezpośrednia korelacja pomiędzy czasem spędzonym w sieci a szeroko rozumianym kryzysem psychicznym. Młodzież coraz mniej chętnie umawia się na spotkania w realu, np. w dyskotece, pubie czy w parku. I choć ze społecznego punktu widzenia może to wydawać się wcale nie takie złe, zwłaszcza że dzięki temu spada liczba zabójstw, kradzieży, gwałtów, niechcianych ciąż i wypadków, to jednak inna strona tego samego medalu pokazuje, że wzrasta liczba nastolatków chorych na depresję oraz tych, którzy podejmują skuteczne bądź nie próby samobójcze. „Bezpieczna” izolacja od realnych kontaktów towarzyskich czyni młodych relacyjnie nieodpornymi. Nie dziwią więc wyniki badań, które pokazują, że współczesne nastolatki wolą uznać uczucie miłości, kochanie kogoś za patologiczne i bez sensu, niż narazić się na miłosny zawód, odrzucenie lub ból po rozstaniu.
Bliskość? Nie, dziękuję
Wydaje się, że obecnie wielu młodych ludzi wytwarza w sobie zupełnie nową psychiczną strukturę, którą można by nazwać „niepotrzebą bliskości”. Jak bardzo ta nowa struktura jest destrukcyjna, opisała uzależniona od Tindera (aplikacji randkowej) Joanna Jędrusik. Autorka „50 twarzy Tindera”, będących jej autobiograficznym reportażem, pokazuje, jak Tinder zasysa człowieka i go uzależnia (i to nie mniej zaborczo niż tradycyjne używki). „Tinder to supermarket z ludźmi” – mówi Jędrusik i jak to w supermarkecie bywa, kuszący i ładnie opakowany towar w środku może okazać się zupełnie bez wartości. Autorka „50 twarzy Tindera” poszukiwała poprzez sieć głębokiej relacji, bliskości, tymczasem otrzymywała wydmuszki tychże. Jej poszukiwania zakończyły się fiaskiem. Zamiast towarzysza zyskała nałóg, z którego wychodzenie wymagało od niej wielu miesięcy terapii.
Gdy tablet, komputer bądź smartfon stają się największymi przyjaciółmi człowieka, ten na poważnie powinien pomyśleć o cyfrowym detoksie.
Jeśli 12-latek praktycznie nie funkcjonuje w realnym życiu – czas na przerwach w szkole spędza z telefonem w ręku, za towarzyszy codzienności ma treści z internetu, wirtualne gry i zabawy, a urządzenia cyfrowe stały się jego placem zabaw, sportem, szkołą, gabinetem lekarskim, rozrywką, sposobem na nudę, miejscem spotkań ze znajomymi, zaspokajaczem ciekawości – to z dużym prawdopodobieństwem można przypuszczać, że jest on uzależniony od życia w sieci i korzystania z urządzeń cyfrowych.
Jeszcze do niedawna to drugi człowiek był powiernikiem sekretów, intymnych spraw, kimś, z kim można poruszyć wartościowe, interesujące czy kontrowersyjne tematy na żywo. Jeszcze do niedawna prawdziwy – realny – przyjaciel był niezastąpiony. Tymczasem dziś coraz więcej młodych ludzi zostaje zawłaszczonych przez jakieś urządzenie cyfrowe, wywłaszczając jednocześnie rodziców, wychowawców, przyjaciół z miejsc im dotąd z natury przyporządkowanych. Niestety skutki tego są opłakane, bo bez realnego kontaktu z drugim człowiekiem, bez bliskości, bez rozmowy twarzą w twarz tracimy chęć do życia.
Aby temu zapobiec, tym istotniejsze wydaje się czasowe odcinanie się dziś od sieci i samoograniczanie używania urządzeń cyfrowych. Może z tego płynąć wiele korzyści. Między innymi możemy odzyskać poczucie własnej wartości, odszukać własne talenty i je rozwijać, zbliżyć rodziców z dziećmi, otworzyć się na rozmowy, nabrać chęci do angażowania się w działania na rzecz innych. I choć na samym początku cyfrowy detoks może jawić się szalenie trudnym przedsięwzięciem, to – jak pokazuje doświadczenie 14-letniej Ani – wcale nie musi takie być.
– Po kilku dniach bez ciągłego pisania do znajomych, sprawdzania powiadomień, scrollowania Insta i czytania komentarzy na FB czuję się spokojniejsza, mniej nerwowa – opowiada. – Nie mam telefonu od kilkunastu dni. I owszem, czasami mam ochotę czegoś poszukać w sieci, ale ta ochota szybko mija. To, co wciąż dla mnie trudne, to kontakty z ludźmi na żywo, w realu. Będąc na cyfrowym detoksie, chociażby dlatego, żeby nie umrzeć z nudów, muszę rozmawiać z innymi osobami w moim otoczeniu. Tyle że ja odzwyczaiłam się od normalnej rozmowy – wyznaje. – Mimo wszystko próbuję. Poznaję ludzi w realu, zagaduję. Pomału zauważam, że mniej się boję takich spotkań.
W dobie cyfryzacji nikt nikogo nie namawia do tego, by całkowicie zrezygnował z cyfrowego towarzystwa. W większości przypadków to po prostu nie byłoby możliwe. Warto jednak pamiętać, że cyfrowy towarzysz, choć sprawdza się w wielu sytuacjach, to jednak nie zastąpi drugiego człowieka.