Ofiar Pawła M. są dziesiątki. Sprawą zajmuje się prokuratura, ale oszust dalej działa.
Zauważyłem, że w toalecie brakuje osłonki do spłuczki. Mogę ci to naprawić – powiedział. Dodał, że bez problemu zamontuje też półkę pod prysznicem. I jeszcze, że na tarasie lampę powiesi. A. popijała wino i z uśmiechem przytakiwała. Samotnie wychowuje dwójkę dzieci, prowadzi własną firmę, nie miała czasu się tym wszystkim zająć. Idealnie się złożyło, że facet, z którym spotkała się na randkę, okazał się stolarzem. Pawła M. poznała na Tinderze. Na swoim profilu miał zdjęcia biblioteczki z książkami, górskie panoramy. Ale na żadnym go nie było.
– Dobrze nam się rozmawiało. Był elokwentny, zabawny. Gdy się spotkaliśmy, stwierdziłam, że fizycznie to nie jest mój typ. Ale miło spędzaliśmy czas, więc kontynuowałam znajomość – kobieta zamyśla się i poprawia zebrane w koczek ciemne włosy. – I wydawało się, że to profesjonalista, który wie, o czym mówi.
Kilka dni po spotkaniu zadzwonił niespodziewane: – Jestem w hurtowni, mogę kupić rzeczy na balkon, tylko musisz mi przelać 1200 zł – mówił. A. zrobiła przelew. Jeszcze nie budził jej podejrzeń, bo któregoś dnia przyjechał zamontować półkę pod prysznic.
Metoda na syna
W jej głowie nie zapaliła się czerwona lampka także wtedy, gdy podczas jednego ze spotkań odebrał telefon i całkiem się po nim rozkleił. Zapłakany mówił, że ma problemy z 18-letnim synem. Właśnie dowiedział się, że syn miał wypadek. Zapytał A., czy może mu dać 1500 zł w gotówce, bo musi prędko jechać do syna i mu pomóc. Nie miał pieniędzy, bo – jak twierdził – jacyś Ukraińcy okradli go na 40 tys. zł. Przekonywał, że ma nagraną świetną robotę we Włoszech i szybko zwróci jej pożyczkę.
Co prawda mówił chaotycznie, ale – pomyślała – przecież był w emocjach, martwił się o syna.
– Sama mam synów, wiem, jak to jest. Dałam mu te pieniądze – mówi A. Niedługo potem Paweł znów miał problem. Tym razem był uczestnikiem wypadku swoim samochodem dostawczym. Kobieta czuła się winna, bo esemesowali poprzedniego wieczora, gdy prowadził. Zaproponowała, że pożyczy mu samochód. Paweł był przeszczęśliwy. Powiedział, że w podzięce wytapetuje jej salon, bo zauważył, że ma na ścianie tylko kawałek tapety. Będzie tylko potrzebował 1200 zł na jej impregnację. A. zrobiła kolejny przelew.
Przebite opony
Długo nie przeszkadzało jej, że Paweł nie zaczął jeszcze prac na tarasie czy w salonie. Nie chciała, żeby kręcił się po domu, gdy są dzieci, a ona ma nawał pracy W sierpniu miała jednak zaplanowany urlop. – Paweł, wpadnij wtedy to zrobić, klucze do mieszkania będzie miała opiekunka zajmująca się zwierzętami – powiedziała mu przez telefon. Gdy wróciła z wyjazdu, okazało się, że nic nie zrobił. Choć codziennie przychodził do mieszkania. Wtedy zaczęła podejrzewać, że coś jest nie w porządku. Nie chciała jednak robić afery – miał jej auto, które zaraz będzie potrzebne.
– Poprosiłam go o zwrot, chciał mnie jeszcze wkręcić w przesłanie kasy na opony, bo rzekomo je przebił. Wysłał nawet ich zdjęcie, które – jak się potem okazało – wysyłał też innym oszukanym, żeby wyciągać od nich kasę. Tym razem jednak nie dałam się namówić – stwierdza.
A. wie, że są osoby, które wpłaciły mu po kilkadziesiąt tysięcy zaliczki na remont. – Gadałam z innymi dziewczynami, które znalazł na Tinderze. Na przykład z tą Anią, o której kiedyś pisałaś – mówi. Chodzi o jedną z bohaterek mojego tekstu w „Newsweeku” o oszustach z Tindera, której Paweł jest winny ponad 30 tys. zł. Też opowiadał jej bajki o synu i chwalił się stolarskimi zdolnościami. Wtedy nie było jednak wiadomo, że oszust działa na tak szeroką skalę.
– Tych dziewczyn, które wyrwał na Tinderze, jest dużo. Ale wiele z nich nie mówi o sprawie nawet bliskim, bo wstydzą się, że poznały go przez aplikację i jeszcze dały się oszukać. A ja uważam, że jedyną osobą, która powinna się wstydzić, jest on – mówi pewnym głosem A.
Foto: Jacek Gawłowski / Newsweek
Jakiś mafiozo
Zabiera mnie do łazienki i pokazuje półkę, którą zamontował – zwisa teraz smutno na jednej śrubce. – A auto udało się odzyskać? – pytam.
– Tak i dzięki historii z samochodem potwierdziło się, że jest oszustem! – wykrzykuje A. – Paweł odstawił go któregoś dnia pod dom mojego menedżera. I ten menedżer dzwoni do mnie i mówi, że jakiś facet się do niego dobija, krzyczy, że widzi, że samochód stoi, więc wie, że jest w środku. Pierwsza myśl, że to jakiś mafiozo, co ściga Pawła.
Okazało się, że mężczyzną był mąż innej ofiary stolarza, Katarzyny. Śledził Pawła, żeby odzyskać pieniądze, i był przekonany, że to jego dom, gdy zobaczył auto, którym ostatnio jeździł oszust. – Wyjaśniliśmy to sobie i dzięki temu dowiedziałam się, że istnieje grupa na WhatsAppie, którą współtworzyła Katarzyna – opowiada A.
Oszukani zbierają informacje na temat Pawła – mają listę jego 13 numerów telefonów, 15 adresów mailowych i kilkunastu profili w mediach społecznościowych
Od niej oszust wyciągnął ponad 40 tys. zł. Wykonawca jej remontu znalazł go na Oferteo. Bo Paweł działa też na takich stronach, potrafi znajdować ofiary przez Instagram i Facebooka. Gdy Katarzyna dowiedziała się, że są inni oszukani, postanowiła zebrać ich razem. Grupa liczy już 25 osób, chociaż oszukanych jest co najmniej 39. Niektóre sprawy sięgają pięciu lat wstecz. Nie wszyscy chcą z tym jednak coś robić, żal im czasu na składanie zeznań. Albo czują zbyt silny wstyd.
Oszukani zbierają informacje na temat Pawła – wiedzą o jego rodzinie, o sposobach działania, mają listę jego 13 numerów telefonów, 15 adresów mailowych i kilkunastu profili w mediach społecznościowych.
Stolarz z Tindera
– Paweł potrafi zrobić dobre pierwsze wrażenie – mówi Katarzyna. – Miał mi zrobić zabudowę kuchni i od razu podzielił się wizjami projektu, które bardzo mi się spodobały. Kupił mnie też tym, że przyjechał specjalnie dla mnie do Włoch na jeden dzień, żeby zrobić pomiary i wszystko ustalić. To 1600 km w jedną stronę, a nie chciał nawet zostać na noc. Mówił, że ma za dużo roboty w Polsce.
Stolarz zabrał ze sobą na wycieczkę syna. Bo chciał z nim spędzać każdą możliwą chwilę. To też ujęło Katarzynę. Gdy o tym opowiada, sama kręci głową, jakby z niedowierzaniem.
Kilka dni po pierwszym spotkaniu Katarzyna przyjechała do Warszawy – zabrała na wycieczkę swoich teściów, którzy nigdy nie byli w Polsce. Paweł namówił ją na spotkanie, pokazał dwie swoje realizacje – na Mokotowie i w Konstancinie. Nieskończone, ale efektowne. Potem okazało się, że nigdy ich nie skończył, chociaż wziął niebotyczne zaliczki.
Stolarz wziął ją jeszcze do sklepu z blatami i namówił na marmurowy, choć Katarzyna chciała coś tańszego. Przekonywał, że ma zniżki. A że witał się z ludźmi ze sklepu, jakby ich znał, to uwierzyła. Dodał, że jeśli potrzebuje sprzętu AGD, to też może załatwić ze zniżką.
Dużo obietnic
Gdy dostał zaliczki, już nie był tak zaangażowany. Obiecywał, że zaraz przyjedzie z rzeczami, ale psuł mu się samochód. Albo nawalił kolega, z którym miał jechać. Albo coś działo się z synem. Zawsze znajdował wymówkę, trwało to miesiącami. – Gdy raz zasugerowałam, że chyba mnie oszukuje, bardzo się wściekł. Powiedział, że on tyle dla mnie robi, a ja nie okazuję krztyny wdzięczności – mówi Katarzyna.
W końcu się zjawił, zrobił 10 proc. kuchni i wrócił do Polski. Potem znów rzadko kiedy odbierał i nie odpisywał na wiadomości. Kobieta myślała: „Podpisaliśmy umowę, zaczął działać, może rzeczywiście coś mu się w życiu posypało”. Potem dowiedziała się, że to jego stała taktyka: robi trochę, a potem dużo obiecuje, kłamie, by w końcu całkiem zniknąć.
Katarzyna nie doczekała się zwrotu zaliczki. Paweł zamówił jedynie sprzęt AGD, który jej obiecał. I to tylko dlatego, że jej mąż go odszukał i zażądał zwrotu. – Wydaje mi się, że on się boi mężczyzn. Podobno jak zobaczył mojego męża, to się cały trząsł ze strachu, a to przecież wysoki, postawny chłop. Tyle dobrego, że coś odzyskałam – stwierdza kobieta.
Firmy się odcinają
U Marzeny nie wykonał nic, a wziął 29 tys. zł zaliczki. Miał skończyć jej kuchnię do grudnia ubiegłego roku. W styczniu obiecywał, że odda pieniądze. Dalej ich nie zobaczyła. Długo biła się z myślami: to oszust czy nie. Ale sprawdziła firmę, na którą podpisał umowę – miała same pozytywne opinie. Potem okazało się, że nie był z nią formalnie związany. Istniała tylko dżentelmeńska umowa, że Paweł będzie polecał ich ekipę remontową klientom, a oni będą polecać jego, kiedy ktoś będzie szukał stolarza.
Inne firmy i sklepy, w których Paweł rzekomo miał znajomości, też się od niego odżegnują. Mówią, że kontakt z nim był pobieżny albo że sporadycznie coś zamawiał. Przyznają, że zgłaszali się do nich oszukani klienci stolarza.
Marzena mówi, że Paweł miał tyle numerów telefonów, że dopiero w tym roku, gdy wrzuciła do wyszukiwarki ten, przez który się z nią kontaktował, wyskoczyła informacja, że to oszust. – Jakby pani chciała do niego dzwonić, to ten numer już całkiem wyłączył – mówi i dyktuje mi cyfry z pamięci. Gdy zauważa moje zdziwienie, wyjaśnia: – Byłam tak zdesperowana, że jednego dnia to nawet sto razy do niego dzwoniłam, chyba nigdy nie zapomnę tego numeru.
Stracona nadzieja
Podkreśla, że na Pawła nie działało nic, jakby był bez serca. Tłumaczyła, że wydała ostatnie oszczędności, żeby mu zapłacić, że bez kuchni nie może nic sobie ugotować. A on cały czas obiecywał, że przyjedzie, i się nie zjawiał. – Wychudłam przez te kilka miesięcy. Nie byłam w stanie nic przełknąć. Byłam świeżo po pogrzebie bliskiego mi kuzyna. Tak się cieszyłam, że ktoś kompetentny się trafił, a tu tylko dodatkowy stres – mówi.
W końcu straciła nadzieję na odzyskanie pieniędzy i poszła na policję. Początkowo zderzyła się ze ścianą – policjanci odradzali składanie zeznań, bo i tak sprawa pewnie skończy się umorzeniem. Marzena się jednak uparła. Liczy, że jej sprawa zaraz trafi do Prokuratury Rejonowej Warszawa-Ursynów. Tam toczy się postępowanie zbiorcze, docierają zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa z całej Polski – Paweł M. nie ograniczał się tylko do stolicy.
Dalej się ogłasza
– Dziwi mnie, że nie dostał aresztu do czasu rozprawy. Policja go zatrzymała, ale prokurator oddalił wniosek o areszt i Paweł dostał nadzór. Musi się zgłaszać regularnie na policję. Z informacji na naszej grupie wynika, że nic sobie z tego nie robi. Dalej się ogłasza. Przestawia tylko litery w nazwisku albo zmienia jedną z nich dla niepoznaki – mówi Marzena.
Wysyłam do prokuratury pytania m.in. o decyzję w sprawie wniosku o areszt, o to, czy Paweł M. ma prawo wykonywać usługi w trakcie postępowania, jaka kara mu grozi. Do czasu oddania tekstu do druku nie otrzymałam odpowiedzi.
Paweł M. nie odbiera telefonu, mimo wielokrotnych prób – z 13 jego numerów tylko jeden jest jeszcze aktywny.