Agnieszka Niesłuchowska, „Wprost”: Nie milkną echa dyplomatycznego skandalu w Białym Domu. Donald Trump i jego zastępca J.D. Vance obcesowo potraktowali prezydenta Ukrainy na oczach całego świata. Zrobili to z premedytacją?
Andrzej Olechowski: Jesteśmy na niebezpiecznym zakręcie w historii świata. Prezydent USA chciałby powrócić do dziewiętnastowiecznego systemu koncertu mocarstw (system powstał po kongresie wiedeńskim w 1815 r. Jego ideą było porozumienie pomiędzy Wielką Brytanią, Austrią, Prusami i Rosją, które miały decydować o losach świata – red.). Każde z mocarstw odpowiadało wówczas za swoją strefę wpływów i teraz, w rozumieniu Trumpa, jest podobnie.
Amerykański przywódca ewidentnie uznaje, że Ukraina leży w rosyjskiej orbicie wpływów i przyjmuje postawę neutralnego mediatora.
Chce doprowadzić do zawieszenia broni za wszelką cenę. Czym się kieruje?
Przyszłość Ukrainy nie ma – według niego – znaczenia dla bezpieczeństwa i interesów Stanów Zjednoczonych. Chce zatem pozbyć się wydatków oraz kłopotów związanych z tym krajem. Czy wytrwa w tym zamiarze, będzie zależeć będzie od amerykańskiej wewnętrznej polityki i nacisków Europejczyków. Niestety, my nie jesteśmy w stanie przejąć natychmiast odpowiedzialności za Ukrainę.
Czego nam brakuje?
Mamy pieniądze i rosnącą wolę polityczną, ale amerykańskich środków wojskowych nie da się zastąpić z dnia na dzień.