Jest jakaś ironia w tym, że Zbigniew Ziobro, który od dziecka był zafascynowany Eliotem Nessem, legendarnym amerykańskim agentem, który wsadził za kratki Ala Capone, może skończyć polityczny żywot jako przywódca zorganizowanej grupy przestępczej.

Gdy Ziobro zaczynał polityczną karierę, chciał być jak Ness, czyli tropić mafie i wsadzać ich członków na długie lata do więzienia. To u Nessa podpatrzył charakterystyczny szeroki chód, który miał pomóc mu budować wizerunek twardego szeryfa.

Gdy Ziobro doszedł na szczyt, sam stworzył grupę przypominającą charakterem mafijne struktury.

Co poszło nie tak, Panie Zbyszku? Czy jednego z najbardziej ambitnych polityków na polskiej prawicy zgubiła pycha albo chciwość i nieumiarkowanie w czerpaniu z państwowego mieszka? A może to Jarosław Kaczyński pchnął Ziobrę do skoku na kasę z Funduszu Sprawiedliwości, bo nie podzielił się z koalicjantami pieniędzmi z partyjnej subwencji? W PiS od 2016 r. nie było tajemnicą, że ludzie Ziobry drenują Fundusz Sprawiedliwości, robiąc z niego partyjną skarbonkę Solidarnej, a później Suwerennej Polski. Było na to ciche przyzwolenie.

Czy jednego z najbardziej ambitnych polityków na polskiej prawicy zgubiła pycha albo chciwość i nieumiarkowanie w czerpaniu z państwowego mieszka?

Z dzisiejszej perspektywy można powiedzieć, że Ziobro od początku zachowywał się jak capo di tutti capi. Dobrał sobie ludzi, którzy wszystko zawdzięczali tylko jemu. Wyciągnął ich z politycznego niebytu, jak Michała Wosia, który zostając wiceministrem sprawiedliwości, miał zaledwie 26 lat i był najmłodszym członkiem rządu. To Woś wziął na siebie przekazanie milionów z Funduszu Sprawiedliwości na zakup Pegasusa, co było niezgodne z prawem. To on podpisywał wszystkie kwity. W zamian w czasie kampanii do jego regionu szły miliony z Funduszu Sprawiedliwości. Podobnie było z innym wiceministrem sprawiedliwości Marcinem Warchołem. To on wziął na siebie przygotowanie ustaw łamiących praworządność. Kiedy Warchoł ubiegał się o prezydenturę Rzeszowa, Ziobro sypnął groszem z Funduszu na szpital w tym mieście.

Takie przykłady można mnożyć. Młodzi posłowie bywali u Ziobry i jego żony Patrycji w domu na kolacjach. Wszystko po to, by zacieśniać więzy i budować rodzinną atmosferę. W zamian jak w mafijnej rodzinie miała obowiązywać omerta, czyli zmowa milczenia. Jeśli przyjąć, że Tomasz Mraz, były dyrektor w ministerstwie Ziobry, który sam zgłosił się do organów ścigania i zaczął sypać, mówi prawdę, to obraz, jaki się wyłania z jego zeznań, jest przerażający. Otóż, jak w mafii, żeby wejść do zaufanego kręgu, trzeba było dać się umoczyć. W przypadku Mraza było to sfałszowanie wyników konkursu i doliczenie punktów dla księdza egzorcysty, który dostał z Funduszu Sprawiedliwości 66 mln zł. Pieniądze miały pójść na „nowe rydzykowo”, czyli centrum medialne, które miało być konkurencją dla mediów Tadeusza Rydzyka. Gdyby Ziobrze udało się doprowadzić do jego powstania, byłby gościem na prawicy. Nie musiałby liczyć się z kapryśnym redemptorystą, który koniec końców zawsze jednak stawia na Kaczyńskiego. Gdy Mraz dał się złamać, został dyrektorem od Funduszu Sprawiedliwości. Czy nie tak działa mafia? Dziś Mraz zeznaje, że wszystkim sterował Ziobro, to on ustawiał konkursy i decydował o tym, kto ma wygrać.

W PiS zeznania Mraza wywołały popłoch, już trwają kalkulacje, ile to partię może kosztować w eurowyborach. Ale najbardziej przestraszył się sam Ziobro, który mimo ciężkiej choroby przystąpił do kontrataku. Na platformie X napisał: „Polska ma prawdziwą rodzinę Soprano” – to Tusk i jego koledzy, podejrzani o łapówki, m.in. Sławomir Nowak, Stanisław Gawłowski i Włodzimierz Karpiński. Tyle że jakoś trudno mi uwierzyć w tę wytropioną przez Ziobrę „rodzinę Soprano”. Przecież gdyby coś było na Tuska, ziobrowa prokuratura przez osiem lat by to wykopała, choćby spod ziemi.

Kłopoty ziobrystów nie martwią zbytnio koalicjantów z PiS. W partii krąży nawet dowcip, że wiadomo już, dlaczego Ziobro zmienił nazwę Solidarnej Polski na Suwerenną Polskę. Bo solidarność skończyła się wraz z utratą władzy, a teraz zaczęła się suwerenna odpowiedzialność za przekręty i zapanowała zasada ratuj się, kto może. Zdaje się, że Jarosław Kaczyński spisał już Ziobrę na straty. Gdy dziennikarze wytknęli prezesowi, że to on był ojcem chrzestnym Ziobry, ten jął nerwowo zapewniać, że „nie jest żadnym ojcem”, a już na pewno nie ojcem chrzestnym Ziobry. W końcu prezes marzył o tym, żeby być emerytowanym zbawcą narodu, a nie ojcem chrzestnym politycznej mafii.

Autorka jest dziennikarką Programu Trzeciego Polskiego Radia

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version