Dla wielu osób czterdzieste urodziny działają motywująco. Robimy bilans i okazuje się, że w wielu sferach nie jesteśmy zadowoleni. Rozbieżności między tym, co jest, a tym, co chcielibyśmy, aby było, motywują nas do zmiany.

43-letnia Małgosia skończyła filologię angielską i przez wiele lat zajmowała stanowiska menedżerskie w korporacjach, związane głównie z komunikacją. Równolegle rozwijała karierę dziennikarsko-pisarską. Przygotowywała recenzje książek, publikowała opowiadania w prasie, napisała też powieść obyczajową, nad którą pracowała przez kilka lat. Wysłała ją do siedmiu wydawnictw, w odpowiedzi najczęściej słyszała: „Niech pani nie przestaje pisać, ale tym razem podziękujemy”.

— Któregoś razu na wieczorze autorskim spotkałam jednego z wydawców. Gratulował mi książki, mimo że jego firma wcześniej ją odrzuciła. Poczułam wtedy, że tu już nie chodzi o powieść, tylko o moją godność — mówi. — Wróciłam do swojego rozsądku. Wiem, jak wygląda w Polsce rynek wydawniczy i nikt mi nie powie, że moja książka jest gorsza niż 30 tys. innych wydawanych każdego roku tytułów. Stwierdziłam, że moje pisarskie dziecko nie zasługuje na takie traktowanie i zakończyłam starania o publikację — dodaje.

Kilka miesięcy wcześniej trafiła do branży IT. Znajomy zadzwonił z pytaniem, czy nie poleciłaby kogoś do pracy przy nowatorskim projekcie technologicznym. Poleciła siebie. — Okazało się, że to branża, w której na stanowiskach menedżerskich brakuje ludzi, posiadających rozwiniętą inteligencję emocjonalną — twierdzi. — Podejmując decyzję, przez dwie noce nie spałam. Zastanawiałam się, czy sobie poradzę, ale postanowiłam spróbować.

Pracuje zdalnie, co bardzo jej odpowiada, m.in. ze względu na syna. Po raz pierwszy walczyli o jego życie, gdy urodził się w 27. tygodniu ciąży. Potem gdy miał 8 lat. Był początek pandemii, Wiktor nagle przestał oddychać. Szczęśliwie mieli w domu sterydy. — To był czas, kiedy pracowałam w fundacji. Z dnia na dzień musiałam zrezygnować, bo zatrudnienie opiekunki nie wchodziło w grę. Ważyliśmy z mężem decyzję, które z nas powinno zostać w domu, ale zarabiałam mniej, więc wybór wydawał się oczywisty — zaznacza Małgosia. Gdy syn doszedł do siebie, mogła wrócić do życia zawodowego. Najpierw pracowała przy tworzeniu polskiej marki, potem pojawiło się IT, które otworzyło okno na nowe możliwości.

— Nabieraliśmy poczucia, że coraz mniej jest rzeczy, które trzymają nas w Warszawie. Mąż po 16 latach w jednej firmie i osiągnięciu wysokiego stanowiska, czuł wypalenie zawodowe i też był w trakcie zmiany kariery. Trybunał Konstytucyjny wprowadził całkowity zakaz aborcji, a mamy jeszcze córkę i nie wyobrażam sobie, żeby wychowywała się w kraju, w którym jej prawa nie są respektowane. Choroba Wiktora sprawiła, że całe życie stanęło nam przed oczami. W którymś momencie stwierdziliśmy, że jest cięższe niż mogłoby być — mówi Małgosia.

Po raz pierwszy w miejscowości Vejer w Hiszpanii byli w 2019 r. Wtedy błysnęła im myśl, że fajnie byłoby zostać tam na dłużej. Wrócili w to samo miejsce rok temu w ferie. Poznali polską parę z czwórką dzieci, która rozwiała ich wszystkie wątpliwości co do przeprowadzki. To był punkt zwrotny. — Po tej rozmowie poszłam do sklepu spożywczego. Pamiętam, że stojąc na chodniku, poczułam pewność, że Vejer to miejsce, do którego należę — wyznaje Małgosia. Po powrocie do Polski zaczęli na poważnie myśleć o zmianie kraju.

— Dwoje menedżerów, potrafiliśmy przygotować ten projekt — śmieje się. Część rzeczy wyprzedali, inne oddali, pozbyli się też samochodu, a mieszkanie wynajęli. Do Hiszpanii wyruszyli z czterema walizkami i założeniem, że zostaną tam rok. Po dziewięciu miesiącach wiedzieli, że będzie to o wiele dłużej. — Największym sprawdzianem było dla nas to, jak poradzą sobie dzieci. A one rozkwitły pod każdym względem: fizycznym, emocjonalnym, intelektualnym i poznawczym. Uczą się w hiszpańskiej szkole, mają nowe koleżanki i kolegów. Nie możemy po roku zafundować im kolejnej zmiany — twierdzi Małgosia. W Hiszpanii żyje im się lepiej. Słońce mają 300 dni w roku, w pobliżu wynajmowanego mieszkania — ocean i plażę, a wokół — życzliwych, uśmiechniętych ludzi.

Małgosia w styczniu, wspólnie z dwiema koleżankami, założyła start-up technologiczny, którego misją jest profilaktyka zdrowia psychicznego. — Kreatywnie spełniam się bardzo. To, co chciałam przekazać w książce, realizuję teraz, tworząc aplikację — mówi. — Jak mamy 40 lat, to wiele dróg już sprawdziliśmy, wiemy, co na nas działa, a czego nie chcemy. Mimo że cały czas czuję się pisarką, w obszarze IT mam większe sukcesy i dużo szybciej widzę efekty swojej pracy. Nie chcę już tracić czasu.

Jak zaznacza dr Ewa Jarczewska-Gerc z Wydziału Psychologii Uniwersytetu SWPS w Warszawie, obecnie średnia oczekiwana długość życia w Polsce wynosi około 78-80 lat. — Zatem czterdzieste urodziny stanowią niejako punkt w życiu człowieka, kiedy spodziewany czas istnienia w świecie materialnym zaczyna się kurczyć. Uświadomienie sobie tego faktu często działa motywująco – robimy bilans i okazuje się, że w wielu sferach nie jesteśmy zadowoleni. Rozbieżności między tym, co jest, a tym, co chcielibyśmy, aby było, motywują nas do zmiany — mówi.

— Zajmując się problematyką motywacji człowieka od 20 lat, wiem, że każdy moment jest dobry na dokonanie zmiany, nawet jak mamy 70 lat. Jednak warto powalczyć o siebie wcześniej. — Ekspertka dodaje, że wielkie zmiany zaczynają się zwykle od drobnych kroków. — Często mówię ludziom, których wspieram: „Zacznij od jednej zmiany, a kolejne będzie zdecydowanie łatwiej wdrażać.”

Paweł ma za sobą 11 lat szczęśliwego związku. Z Anitą byli po zaręczynach, planowali budowę domu. Na walentynki w 2020 r. dostał od niej duże czerwone serce i miły liścik, we wrześniu wszystko skończyło się jednego dnia i od tej pory się nie widzieli ani nie utrzymują kontaktu.

Najpierw z anonimowego konta na Facebooku dostał zdjęcie Anity z jakimś mężczyzną. Nie pamięta dokładnie, co przedstawiało. „Ich w sytuacji osobistej”, opisuje. Pomyślał, że może to żart albo kadr wyrwany z kontekstu i zbytnio się tym nie przejął. Potem Anita oznajmiła, że chciałaby wyjechać z ich wspólnym przyjacielem — Maciejem, świętować zdobycie przez niego drugiego tytułu magistra. Paweł od wielu lat pracował już wtedy za granicą. Zaproponował, że przyjedzie w tym terminie do Polski i do nich dołączy, ale Anita nie była chętna. Twierdziła, że wszystko już wykupione i nie ma co zmieniać planów. Odpuścił.

Dowiedział się we wrześniu, właśnie od Macieja. Przyznał, że Anita kogoś ma i że na tamtym wyjeździe była z nowym facetem. — Popełniłem wtedy wielki błąd, bo wysłałem jej sms. Napisałem, że o wszystkim wiem i że musimy porozmawiać. Wzięła urlop w pracy, przyjechała natychmiast do domu, zabrała laptop, ubrania i uciekła. Byłem akurat na działce — opowiada Paweł.

Próbował walczyć, dzwonił, wysyłał wiadomości. Nie odpowiadała. Zablokowała go też w mediach społecznościowych. — Jesteśmy dorośli, można to było spokojnie załatwić. Nikt nikogo na siłę nie musi zatrzymywać, ale u osoby zdradzonej rodzą się pytania: „dlaczego tak się stało?”, „co źle zrobiłem?”. Rozmowa byłaby korzystniejsza dla obu stron — twierdzi.

Anita odeszła we wrześniu, a Paweł na trzy miesiące zarzucił wszystkie swoje aktywności. Firmę, którą prowadził w Holandii, zostawił do zarządzania współpracownikom, nie chodził na siłownię, nie spotykał się ze znajomymi. Noce pomagały mu przespać tabletki, zaczął się też leczyć na depresję. Ocknął się w grudniu, w swoje pięćdziesiąte urodziny. Planowali z Anitą huczną imprezę, teraz spędził ten dzień w gronie mamy, niedoszłej teściowej i swojej córki z chłopakiem. Podczas wspólnego obiadu postanowił, że musi wyjechać i się odciąć. Nie widział innej drogi, bo w rodzinnym mieście za dużo kojarzyło mu się z byłą partnerką.

Od ponad 3 lat mieszka na stałe w Holandii, ale zmiana otoczenia nie od razu przyniosła ulgę. Nadal wspomagał się lekami, zdarzały się bezsenne noce, bywało, że nie miał siły wstać z łóżka. Rok po rozstaniu z Anitą wylądował w szpitalu z wysokim ciśnieniem, okazało się też, że ma arytmię. — Lekarze mówili, że może to powikłania po covidzie, ale robiłem testy na przeciwciała i wyszło, że nie chorowałem. Wiążę to ze stresem — mówi.

Sposobem Pawła na radzenie sobie ze stratą stała się praca. W firmie spędza po 10 godzin dziennie, zagląda do niej również w weekendy. Twierdzi, że najlepsze, co można zrobić w trudnej sytuacji, to znaleźć sobie absorbujące zajęcie. — Wpadłem w pracoholizm i wtedy wszystko zaczęło się wyciszać. Jak człowiek wchodzi na wysokie obroty, myśli się odwracają — podkreśla.

Kiedy potrzebuje odpocząć, wyjeżdża. Był m.in. w Kenii czy Indonezji, teraz planuje Japonię. — Uciekam zawsze na święta. To dla mnie trudny czas, bo spędzaliśmy go rodzinnie i wtedy wracają wspomnienia. Na co dzień już coraz rzadziej są momenty, kiedy mi ciężko. Wróciłem do życia, jestem zadowolony z siebie, zacząłem się doceniać. W mojej obecnej rzeczywistości nie ma nic, co sprawiałoby, że pomyślę o Anicie — mówi. Do dziś jest sam i nie szuka nowego związku. — Zaufanie jest jak kartka papieru. Gdy się ją zgniecie, już nigdy nie będzie taka sama. Nie mam teraz nawet czasu, żeby kogoś poznać. Ale chyba też nie chcę zrobić na to przestrzeni — dodaje.

Żaklina skończyła architekturę na Politechnice Krakowskiej i przez 17 lat zajmowała się projektowaniem wnętrz. — Moja praca to była ciągła kreacja. Dużo podróżowałam, poznawałam nowych ludzi, lubiłam ich słuchać i z nimi rozmawiać. Nie wyobrażałam sobie, że mogę robić cokolwiek innego — wyznaje. W 2016 r. usłyszała od jednego z inwestorów o książce Jamesa Redfielda „Niebiańska przepowiednia”. — Przeczytałam w niej, że w życiu każdego z nas pojawiają się tajemnicze zbiegi okoliczności, nagłe i niewytłumaczalne zdarzenia, które, prawidłowo zinterpretowane, mogą wskazać nam właściwą drogę w życiu. Coś już wtedy we mnie drgnęło, ale po lekturze wróciłam do swojej codzienności — opowiada.

Projektowała, a w czasie wolnym intensywnie ćwiczyła w siłowni. Któregoś dnia trenerka zaprosiła ją na nowe zajęcia z elementami jogi. Żaklina poszła, ale w kolejnym tygodniu skłamała, że nie ma czasu, bo nie miała ochoty zostać dłużej po swoim standardowym treningu. Kiedy szykowała się do wyjścia, w szatni otworzył się uszkodzony stalowy pojemnik na mydło i przeciął jej rękę. Na kilka tygodni musiała zrezygnować z aktywności fizycznej. Szukając alternatywy, w internecie trafiła na medytację kundalini. Postanowiła spróbować i zapisała się na czterdziestodniową praktykę. — Już drugiego dnia wiedziałam, że to coś, co chcę robić w życiu — twierdzi.

Po kilku miesiącach intensywnych praktyk zdecydowała, że kolejnym krokiem będzie międzynarodowy kurs nauczycielski jogi kundalini KRI. Do jego opłacenia brakowało jej 9 tys. zł. Zadzwoniła do prowadzącej i poprosiła o rozłożenie płatności na raty. Usłyszała: „Wyślij intencję”. — Pomyślałam, że kobieta oszalała, ale zrobiłam to, co radziła, na zasadzie „co mi szkodzi?” — mówi Żaklina. Kilka dni później odezwały się dwie inwestorki, obie zamówiły projekty. Wynagrodzenie starczyło nie tylko na opłacenie kursu, ale dało jej też utrzymanie na kilka miesięcy.

Gdy w domu oznajmiła, że będzie uczyć jogi, mama była wstrząśnięta. „Dziecko, jak ty chcesz w ten sposób się utrzymać?”, pytała. — Ale ja nigdy się nie bałam. Czułam, że to jest moja droga, z której już nie chcę zawracać — twierdzi Żaklina. Cały czas poszerza wiedzę i podnosi kwalifikacje. Skończyła kurs Reiki, trzy poziomy Totalnej Biologi na IWW, kurs Theta Healing, teraz jest w trakcie drugiego stopnia kursu nauczycielskiego Jogi Kundalini KRI.

Z architektury zrezygnowała kompletnie, bo joga wypełnia całe jej życie. — Czasem mam poczucie, jakbym przypominała sobie coś, co już umiem — wyznaje. Jeszcze zanim trafiła na jogę, przestała pić alkohol i jeść mięso, zrezygnowała też z przetworzonych produktów. — Zdrowe odżywianie zawsze było wpisane w moje życie. Teraz pracuję również z innymi w temacie kompulsywnych zachowań, organizuję detoksy sokowe czy odrobaczania — mówi.

Zmiany zaczęły się u niej w roku, w którym obchodziła czterdzieste urodziny. Na fitness nigdy nie wróciła. — Poczułam, że to nie moje, że takie ostre treningi to nadużywanie własnego ciała. Dzisiaj wiem, że intensywnie ćwicząc, uciekałam od problemów, ale wtedy był to dla mnie najlepszy sposób, jaki znałam, żeby radzić sobie z emocjami — dodaje Żaklina. Zmiana stylu życia pociągnęła za sobą prawie całkowitą wymianę grona znajomych. Czuła jednak, że to naturalna kolej rzeczy i że czas zrobić przestrzeń na nowe.

Nie narzekała na swoje życie architektki, ale dopiero teraz czuje się szczęśliwa i spełniona. — Niczego nie udaję, żyję w prawdzie i na swoich zasadach. Energia kundalini, z którą pracuję, to energia życiowa, którą każdy ma w sobie, ale z różnych powodów ją blokuje. Myślę, że regularna praktyka dała mi moc i obudziła we mnie coś, co pozwoliło mi rozwinąć skrzydła. To właśnie te tajemnicze zbiegi okoliczności i niewytłumaczalne zdarzenia, o których przeczytałam w książce Redfielda, doprowadziły mnie w miejsce, w którym jestem. Czuję, że to dopiero początek niezwykłej przygody, którą chcę się dzielić z innymi — mówi.

Czy to, co zbudujemy po czterdziestce, ma większą szansę powodzenia, bo robimy to bardziej świadomie, już na bazie wcześniejszych doświadczeń?

— Zdecydowanie tak. Nie jest to jednak automatyczne ani oczywiste. Wiele zależy od tego, jaką pracę włożyliśmy w analizę i interpretację sukcesów i porażek, jakich doświadczyliśmy. Zgodnie z koncepcją kryzysów rozwojowych Eriksona, na każdym etapie rozwoju przechodzimy przez kryzys, podczas którego mamy zadanie wypracować pewną wartość, w tej koncepcji zwaną cnotą. Na etapie późnej dojrzałości możemy wykształcić mądrość albo – niestety – desperację. Na starość czujemy desperację zazwyczaj z tego powodu, że nie wyciągaliśmy konstruktywnych wniosków z doświadczeń, szliśmy łatwą drogą, skupialiśmy się bardziej na przyjemnościach albo nadmiernej pracy zawodowej, a nie na poszukiwaniu sensu czy relacjach. Ale mamy także szansę iść właśnie w kierunku mądrości. Dzięki niej możemy na drugą połowę życia zbudować coś stabilnego, bezpiecznego, dającego poczucie satysfakcji i sensu — mówi dr Ewa Jarczewska-Gerc.

Marcin wraz z żoną wychowywał dwóch synów: swojego biologicznego i starszego — z Magdy pierwszego małżeństwa. Dużo się kłócili, najczęściej o sprawy związane z chłopakami albo o pieniądze. Ona chciała, żeby zarabiał więcej, on w duchu przyznawał, że mogłoby tak być, ale nie czuł sił, żeby to zmienić. — Byłem zatrudniony w prywatnej firmie, sprzedawałem kserokopiarki i komputery. Jak źle się dzieje w domu, człowiek nie ma motywacji, żeby zabrać się za swoje życie zawodowe — twierdzi. Byli z Magdą przez 12 lat. Pod koniec zniknęła między nimi fizyczna bliskość, a Marcina coraz bardziej drażniło, że żona w każdej sprawie musi postawić na swoim.

14 lutego oznajmiła, że składa pozew rozwodowy. Bił się z myślami, czy zgodzić się na rozstanie, bo chciał, żeby chłopcy mieli pełną rodzinę. Kiedy po kilku tygodniach podpisał papiery, teściowie kazali mu się wynieść — do nich należał dom, w którym mieszkali. Przeprowadził się do taty. — Miałem poczucie krzywdy i niesprawiedliwości, ale to, co się wydarzyło, nie było dla mnie paraliżujące. Wręcz przeciwnie — nakręciło mnie do działania. Odcięcie się od tamtej relacji pozwoliło mi inaczej myśleć — wyznaje.

Po kilku miesiącach poznał przez internet Kasię — swoją obecną żonę. Mieszkała 50 km dalej. Szybko stwierdzili, że chcą razem zamieszkać i wynajęli mieszkanie. Marcin dojeżdżał do pracy, ale pokonywanie dziennie 100 km stawało się coraz bardziej męczące. Któregoś dnia jeden z dużych klientów powiedział Marcinowi, że chciałby wynająć komputery. Nie mieli w ofercie takiej usługi, więc stwierdził, że to idealna okazja, żeby pójść na swoje i otworzył własną działalność. Niedługo potem znalazł drugiego chętnego, co już dawało niezłe dochody. Firma Marcina działa z powodzeniem od czterech lat, a on nie wyobraża sobie powrotu na etat.

— Pamiętam, że w poprzedniej pracy wyszedłem kiedyś po śniadanie i zobaczyłem zaparkowane niedaleko piękne audi. Pomyślałem: „w tej firmie do śmierci sobie takiego nie kupisz”. Teraz mogę wziąć samochód w leasing. Jeżdżę nowym volvo, wcześniej miałem hyundaia — opowiada. Z Kasią kupili też mieszkanie — w nowym budownictwie, z tarasem na dachu.

Powiedzenie, że życie zaczyna się po czterdziestce, ma swoje odzwierciedlenie w psychologii. — W tym wieku osiągamy już pewien poziom dojrzałości. Większość z nas przeżyła wielkie miłości i rozczarowania, sukcesy i porażki. O ile mamy otwartą głowę na ciągłe uczenie się, możemy wyciągać wiele wniosków i budować coś, co w mowie potocznej nazywamy „mądrością życiową”. Jednak to wcale nie jest oczywiste, że osoba czterdziestoletnia będzie „mądra”. Są osoby tak zamknięte na zmiany, że nie uczą się z doświadczeń — twierdzi dr Ewa Jarczewska-Gerc.

— Rozpoczęcie „nowego życia” po czterdziestce dotyczy też tego, że w tym wieku — paradoksalnie — zaczynamy się bardziej lubić, zaczynamy też bardziej lubić i doceniać życie samo w sobie. Wiele osób ma już wtedy odchowane dzieci i znów więcej czasu dla siebie – na rozwijanie pasji, podróżowanie. Ta druga połowa życia bywa cudowną drugą szansą na odnalezienie sensu istnienia.

Marcin i Kasia są 2 lata po ślubie. Od czasu, gdy się poznali, nie mieli ani jednej kłótni. — Kobiety, które wcześniej poznawałem, z reguły były dominujące, z Kasią jesteśmy na równi, a wszystkie różnice zdań omawiamy. Nie zdarzyło nam się podnieść na siebie głosu — mówi. Syn Marcina ma 17 lat, przyjeżdża do niego raz w miesiącu, spędzają wtedy razem cały weekend. Wyjeżdżają też na wspólne wakacje i inne krótsze wycieczki w ciągu roku.

Marcin miał 43 lata, gdy się rozwodził. — Człowiek nie chce rozstania, boi się zmian, ale jedyne, co w życiu pewne, to właśnie zmiany. Rozwód wniósł w moje życie bardzo dużo — stwierdza.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version