Zwycięstwo Trumpa to narodziny nowej Ameryki. I zapowiedź tego, jak zła może być nasza przyszłość – twierdzi znany geopolityk Dominique Moïsi
Newsweek: To przede wszystkim zwycięstwo Trumpa czy raczej znak, że Ameryka wkracza w zupełnie nową erę?
Dominique Moïsi: Jedno i drugie. Trump wyczuwał różne rzeczy i zrozumiał je wcześniej niż ktokolwiek inny. Bez wątpienia zrobił świetną kampanię – nieraz wbrew swym doradcom. Poszedł za swoim instynktem. Wie, jak przemawiać do zwykłych ludzi, ale też jak korzystać ze wsparcia elit biznesowych. I napędzała go chęć zemsty, jest w nim coś szczególnie niebezpiecznego.
Jednocześnie jego zwycięstwo jest symptomem narodzin nowej Ameryki. Czy raczej bardzo poważnego kryzysu modelu amerykańskiego. Od czasów wojny secesyjnej Ameryka nie była tak podzielona i chora. Dziś na planie politycznym jest wręcz antymodelem. I zapowiedzią tego, jak zła może być nasza przyszłość. To jest nowa faza historii Ameryki i historii świata. Klasyczny model demokracji, propagowany przez Amerykę od 80 lat, został odrzucony przez większość wyborców, których nie interesuje jego przetrwanie.
Tak więc Trump został wybrany, ponieważ był charyzmatycznym Trumpem. Ale także dlatego, ponieważ Ameryka wchodzi w zły czas.
Dlaczego wygrał tak znacząco? Nawet jego zwolennicy byli zaskoczeni.
– Duża w tym zasługa Bidena. O wiele za długo upierał się przy kandydowaniu i Kamala Harris miała stanowczo za mało czasu, żeby do siebie przekonać.
Niemałą rolę odegrały seksizm i rasizm Ameryki, bo większość nie mogła zmusić się do głosowania na kobietę, co więcej, kobietę kolorową.
No i powiedzmy sobie szczerze, że to nie była zbyt dobra kampania. Stanowczo zbyt elitarystyczna. Można było odnieść wrażenie, że demokraci nie potrafią mówić do ludu, a Trump potrafi. Powtórzono te same błędy, co w kampanii Hillary Clinton w 2016 r.: gdy dzieje się źle, celebryci ruszają na pomoc kandydatce.
Inny kandydat byłby lepszy? Charles Kupchan, doradca Obamy i nieformalny doradca Bidena, powiedział mi, że gdyby wskazano kogoś innego niż Harris, zaczęłaby się wojna domowa w Partii Demokratycznej.
– Czy biały mężczyzna wygrałby z Trumpem? Nie wiem. Donald Trump odniósł sukces, przejmując Partię Republikańską, podczas gdy Partia Demokratyczna poddała się swoim demonom i jest głęboko podzielona.
Demokraci muszą siebie wymyślić całkowicie od nowa. W tej kampanii mylili się od początku do końca. Uznali, że Amerykanie nie mogą głosować na człowieka, który tak wulgarnie wypowiada się o kobietach. Który jest skazanym przestępcą. I wystarczy to tylko podkreślać, aby przegrał.
Amerykanie dokonali jednak wyboru na podstawie zupełnie innych argumentów: ceny podstawowych produktów bardzo poszły do góry i bardzo wzrosła liczba nielegalnych imigrantów. Największą demokrację świata z drogi demokracji sprowadziły ceny chleba, masła i jajek oraz niezadowolenie z nieszczelnych granic.
Trump na dodatek zdobył większość w Senacie. Co to oznacza? „Będę rządził według prostej zasady: obietnice złożone, obietnice dotrzymane” – powiedział tuż po wygranej.
– Ma też Sąd Najwyższy. Ma niestety wszystko. I trzeba brać na poważnie to, co mówi. Myślę, że w polityce zagranicznej naprawdę coś zrobi od razu. Obawiam się, że kwestia Ukrainy już została zdecydowana. Wielokrotnie zapowiadał, że doprowadzi do pokoju w 24 godziny. Zwycięstwo Trumpa jest katastrofą dla Ukrainy. Bo jak rozwiązać sprawę Ukrainy od zaraz? Narzucić negocjacje na warunkach Moskwy. Przypomina mi się Sarkozy i Gruzja. Sarkozy chwalił się znalezieniem szybkiego rozwiązania konfliktu w 2008 r. Ale znalazł szybkie rozwiązanie, ponieważ dał Rosjanom wszystko, czego chcieli. Gruzinom nie pozostawił wyboru.
Mamy dbającego wyłącznie od własne dobro, najbardziej ultranacjonalistycznego, najbardziej cynicznego prezydenta Ameryki w najbardziej nieodpowiednim geopolitycznie czasie. Gdy wygrał w 2016 r., nie było wojny w Ukrainie i na Bliskim Wschodzie. Rzeczywistość była nieskończenie mniej dramatyczna niż dzisiaj. Trump 2.0 jest o wiele bardziej pewny siebie i znacznie bardziej radykalny w znacznie bardziej niepewnym świecie.
Największą demokrację świata z drogi demokracji sprowadziły ceny chleba, masła i jajek oraz niezadowolenie z nieszczelnych granic
Peter H. Wehner, były doradca strategiczny prezydenta George’a W. Busha i krytyk Trumpa, stwierdził po tych wyborach: „Donald Trump nie jest już aberracją; jest normą”.
– Też to czytałem i bardzo mnie to zaniepokoiło. Norma? Ta nowa amerykańska normalność – jak już mówiłem – stanowi antymodel demokracji liberalnej. Bardzo dokładnie pamiętam rozmowę ze stycznia 2017 r. w Nowym Jorku z Henrym Kissingerem, tuż po pierwszej wygranej Trumpa. Po lunchu wziął mnie na bok, chwycił za ramię i powiedział: „Wiem, że jesteś bardzo, bardzo zmartwiony. Ale przesadzasz. Ten człowiek jest bardzo nieprzewidywalny, ale nie jest ideologiem”. Pod koniec życia zmienił zdanie i postrzegał Trumpa jako zagrożenie dla Ameryki – widział w nim mafijnego bossa.
W Donaldzie Trumpie straszny jest jego stosunek do wartości, zasad i praworządności. To wszystko nie ma dla niego żadnego znaczenia. Negocjuje z Putinem niezależnie od tego, co robi Putin. Będzie całował Netanjahu bez względu na zachowanie Netanjahu w Gazie czy Libanie i liczbę cywilnych ofiar. Nie ma z tym problemu. Interesuje go jedynie sukces. A jaką ma definicję sukcesu? „To, co jest dobre dla Trumpa, jest dobre dla Ameryki”. W pewnym sensie to, co Trump zamierza zrobić, jest mniej ważne. Ważniejsze jest to, co Trump ujawnia na temat nowej istoty Ameryki. Trump przyspiesza wejście do świata, który nazwałbym nie postamerykańskim, ale postzachodnim. Czy raczej światem postzachodniego postporządku.
Mówienie, że jest faszystą, ma jakikolwiek sens?
– Jestem tego samego zdania, co słynny historyk faszyzmu Robert Paxton. To nie osobowość Trumpa jest najważniejsza, lecz stan społeczeństwa amerykańskiego. Społeczeństwo włoskie po I wojnie światowej utorowało drogę Mussoliniemu. To niemieckie społeczeństwo, w następstwie Wielkiego Kryzysu, dało władzę Hitlerowi. Trump nie jest ani Mussolinim, ani Hitlerem. Ale sytuacja jest niezwykle niebezpieczna, ponieważ kontekst społeczny uległ dramatycznej zmianie. 5 listopada jest absolutnym przeciwieństwem czerwca 1944 r., gdy Amerykanie wylądowali w Europie, aby pokonać Hitlera i pomóc swym sprzymierzeńcom. 5 listopada 2024 r. Ameryka zamyka się w antydemokratycznej wizji.
A co oznacza sojusz Trumpa z Muskiem?
– Musk jest trochę jak sobowtór Trumpa: to rodzaj szalonego geniusza, którego sukcesy są absolutnie fascynujące i który jest bardzo niebezpieczny. Zwykło się mówić, że demokracja jest konieczna dla funkcjonowania kapitalizmu, bo jest gwarancją stabilności i dobrobytu. Nie zawsze to działało, ale z reguły tak. A teraz wkraczamy w świat, w którym stabilność nie jest celem Trumpa czy Muska. Obaj z premedytacją burzą normy i to wydaje mi się bardzo niebezpieczne. Mamy więc nie tylko sojusz pieniędzy i władzy politycznej. Trump i Musk wzmacniają się nawzajem w swoich mrocznych stronach: obalaniu norm i nieustannych prowokacjach.
A czego pan się spodziewa po jego relacjach z Putinem? Michaił Zygar powiedział mi, że na Kremlu nazywają Trumpa „amerykańskim Gorbaczowem” – Gorbaczow doprowadził do rozpadu ZSRR, Trump doprowadzi do upadku Ameryki?
– To dwaj wielcy cynicy. Putin jest zachwycony wygraną Trumpa. Tak zachwycony, że początkowo nie dawał tego po sobie poznać.
Trump jest podwójnym dżokerem Putina. Pod względem geopolitycznym da Putinowi znacznie większą swobodę działania niż Harris. Putin będzie mógł iść do przodu ze swoimi wojskami. A po drugie – i to jest prawdopodobnie nawet ważniejsze – wizerunek Ameryki z Trumpem pozwala Putinowi z przekonaniem głosić: „Patrzcie, Amerykanie właśnie wybrali Trumpa. Czy to nie dowodzi, że model demokratyczny jest skończony?”.
Podkreśla pan, że Europa będzie głównym przegranym tej prezydentury.
– Ponieważ jesteśmy najbliżej Rosji. Jesteśmy na pierwszej linii frontu, jeśli chodzi o bezpieczeństwo. Przez 80 lat Ameryka stanowiła dla nas ostateczną polisę ubezpieczeniową na życie. Od 5 listopada nie zapewnia już takiej ochrony. Jest całkiem możliwe, że w swoim protekcjonizmie nie będzie robiła wielkiej różnicy między Chinami a Europą.
Niektórzy mówią: „To bardzo dobrze. Cesarz jest nagi, Ameryka już nie istnieje. Musimy wejść w postamerykański świat natychmiast, tak szybko, jak to możliwe. A zwycięstwo Trumpa pozwala nam, ponieważ nie mamy innego wyboru, zrobić to”. Tyle że w żadnym momencie Europa nie była tak bardzo nieprzygotowana do tego zdania. Nie potrafimy zająć miejsca Ameryki w Ukrainie. I nawet nie zamierzamy proponować innej niż amerykańska polityki na Bliskim Wschodzie
Nie jesteśmy gotowi w najmniejszym stopniu. Francja i Niemcy – dwie klasyczne potęgi, które budowały Europę – są w paraliżu. A na dodatek w dniu zwycięstwa Trumpa Olaf Scholz zachowuje się jak Macron – doprowadzając do kompletnie niepotrzebnych przyspieszonych wyborów, wywołuje kryzys w najgorszym z możliwych momentów.
Za to Orbán ogłosił na Twitterze: „Właśnie odbyłem pierwszą rozmowę telefoniczną z prezydentem Trumpem od czasu wyborów. Mamy wielkie plany na przyszłość”. To główny wróg Europy w UE ma dziś najlepsze stosunki z nowym prezydentem USA.
– Orbán może powiedzieć: jestem inspiracją Trumpa. Widziałem świat takim, jaki powinien być przed tobą, miałem rację przed innymi. W Europie nadszedł czas na nieliberalną demokrację, którą sam wymyśliłem.
Orbán przeżył szok 15 października 2023 r., wraz z klęską PiS w Polsce. I od tego czasu próbuje odbudować swoją pozycję. Było zwycięstwo radykalnej prawicy w Holandii, potem w Austrii. A teraz ma wielkiego sojusznika w Ameryce. To wszystko jest na jego korzyść.
Innymi słowy, populistyczna Europa konsoliduje się i rozszerza. A „klasyczna” Europa dzieli się i słabnie.
Pan w dzień zwycięstwa Trumpa proponował sojusz czterech państw – w tym Polski – jako swego rodzaju lekarstwo.
– Spektakularne zwycięstwo Trumpa to dla Europy chwila prawdy. Test jej woli i zdolności do kontrolowania własnego przeznaczenia. Jesteśmy teraz w świecie, który nie jest „postamerykański”, a nasze zadanie jest gigantyczne – musimy stawić czoła rosyjskim ambicjom i utrzymać model demokratyczny nad powierzchnią wody.
Moja idea – nieco prowokacyjna – polega na tym, że są cztery kraje, które odczuwają szczególną odpowiedzialność i powinny patrzeć na świat przez te same okulary. Francja i Wielka Brytania, ponieważ mają silną tradycję dyplomatyczną i militarną. Polska, bo jest głównym europejskim graczem w dziedzinie bezpieczeństwa u bram Rosji. No i Niemcy, ponieważ wraz z Francją były jednym z filarów integracji europejskiej, a dziś powoli porzucają swoje tabu, jeśli chodzi o politykę bezpieczeństwa.
Wielka Brytania musi przezwyciężyć sytuację związaną z brexitem, ale chce zbliżyć się do UE. Putin z jednej strony i Trump z drugiej nie pozostawiają jej innego wyboru.
A co zwycięstwo Trumpa oznacza dla tych, którzy twierdzą, że w interesie Europy jest ponowne zbliżenie z Rosją?
– Ta hipoteza dziś może wydawać się znacznie bardziej atrakcyjna dla wszystkich tych, którzy mieli ten pomysł z tyłu głowy. Zwycięstwo Trumpa jest akceleratorem. Wszystko staje się znacznie bardziej niebezpieczne.
Dominique Moïsi (ur. 1946) jest francuskim politologiem i geopolitykiem. Współzałożyciel prestiżowego IFRI (Institut francais des relations internationales), członek Grupy Bilderberg oraz European Council on Foreign Relations. Wykłada w Institut d’Eudes politiques w Paryżu i King’s College w Londynie, wcześniej wykładał również m.in. na Uniwersytecie Harvarda, a w latach 2001-2008 w Kolegium Europejskim w Natolinie. Autor bardzo głośnej „Geopolityki emocji” (wyd. polskie 2012). Jego najnowsza książka to „Le Triomphe des émotions – La géopolitique entre peur colère et espoir”