Mówimy o administracji publicznej, która dysponuje ogromną ilością danych osobowych, wrażliwych, które nie mogą nigdzie wyciec. Dlatego potrzebny jest nasz własny, optymalny, wewnętrzny model – mówi Pamela Krzypkowska, dyrektor ds. innowacji w Ministerstwie Cyfryzacji.
Newsweek: Parafrazując Mikołaja Reja, „Polacy nie gęsi, swoją AI mają”. Po roku trenowania jest gotowy polski model językowy (LLM) o nazwie PLLuM. To taki nasz ChatGPT?
Pamela Krzypkowska, Ministerstwo Cyfryzacji: W sensie technologicznym – tak. Ale trenowany na polskich danych dobrej jakości. Najkrócej mówiąc: PLLuM to sztuczna inteligencja dla urzędów. Bo kiedy mówimy o nowych technologiach, to zwykle mówimy o biznesie. A przecież urzędniczki i urzędnicy też potrzebują innowacji, które ułatwią im pracę. Mam nadzieję, że PLLuM sprawi, że będą mogli pracować wydajniej, że będziemy z urzędów dostawać listy, które da się łatwiej czytać.
Fakt, pisma urzędowe pisane są polskimi słowami, ale bywają tak zawiłe, że nie sposób ich zrozumieć.
– Urząd Miasta Poznania robił już eksperyment z upraszczaniem języka urzędowego z AI. Nasz model też będzie w stanie pisać o wiele prościej, z zachowaniem formalnych wymogów niezbędnych dla korespondencji urzędowej.
Ktoś mógłby zapytać: po co wymyślać koło, skoro jest już ChatGPT, Claude, ostatnio DeepSeek?
– Mówimy o administracji publicznej, która dysponuje ogromną ilością danych osobowych, wrażliwych, które nie mogą nigdzie wyciec. Dlatego potrzebny jest nasz własny, optymalny, wewnętrzny model…
… który nie będzie wysyłał tych danych do centrali w Dolinie Krzemowej albo do Chin.
– Poza tym ten model jest wyspecjalizowany, więc stosunkowo niewielki, może pracować na mniejszej infrastrukturze. Wszystkie modele PLLuM – bo jest ich wiele, zależnie od potrzeb – są dostępne na zasadzie open source. W mniejszych urzędach będzie można szybko postawić chatbota, który odpowie obywatelowi, jak sprawdzić swoje podatki, gdzie złożyć wniosek. Może też pomagać samym urzędnikom.
Czym karmi się taki urzędowy model językowy? Ustawami?
– Ustawami też. To są także inne dane, dostępne publicznie i nienaruszające niczyich praw autorskich. Konsorcjum PLLuM podpisało też umowę z Agorą, która udostępniła swoje teksty.
A uda się go wytrenować tak, żeby ogarnął np. bałagan w prawie, jakie wychodzi z parlamentu? Jak sobie przypomnę, co się działo w pandemii, kiedy robiono wrzutki do ustaw z punktami typu „1xyzzzzz”…
– Ja dopiero tutaj w ministerstwie mam bliżej do czynienia z legislacją i naprawdę podziwiam specjalistów, którzy się w tym orientują. Zebranie powiązań między ustawami, rozporządzeniami i innymi aktami prawa jest bardzo kuszące. I taki model mógłby wyłapywać rozmaite wrzutki do ustaw. Może uda się znaleźć partnerów, żeby coś takiego zaprojektować? Ruch Prawo-jako-Kod (law-as-code) jest bardzo obiecujący i PLLuM może w nim grać w Polsce pierwsze skrzypce. W Ministerstwie Cyfryzacji tworzymy cały ekosystem, w którym udział mają sektor publiczny, prywatny i NGO. W naszej grupie roboczej ds. AI działa ponad 400 ekspertek i ekspertów.
Ministerstwo Cyfryzacji zainwestuje w tym roku 20 mln zł w PLLuM. To wystarczy?
– Za 20 mln zł nie wybudujemy fabryki AI, ale to z niej właśnie skorzystają nasi naukowcy. W ramach tych środków chcemy stworzyć gotowe rozwiązania z wartościowymi i prostymi instrukcjami, które wesprą nie tylko duże miasta czy gminy, ale także miejsca, gdzie jeden informatyk nie poradziłby sobie, gdyby dostał tylko dostęp do PLLuM. Naszym celem jest dodanie do PLLuM pakietu usług. To ma być prawie gotowy produkt, tak jak przygotowane ciasto, które wystarczy włożyć do piekarnika, zamiast kupować oddzielnie jajka, masło i mąkę. Oprócz tego chcemy go wdrożyć m.in. w mObywatelu. Jako porządny urzędnik służby cywilnej PLLuM będzie służył obywatelom i obywatelkom także jako chatbot w serwisach urzędowych.
Jest jeszcze drugi polski model – Bielik. Będziecie współpracować, konkurować?
– Sebastian Kondracki z fundacji Speak-Leash, pracującej nad Bielikiem, zainspirował mnie słowem – koopetycja. Chcemy razem „ewangelizować”, czyli mówić o możliwościach i ograniczeniach LLM, zbierać dane i dzielić się nimi, a z drugiej strony każdy model ma unikalne mocne strony, dzięki którym może zbierać klientów. Najważniejsze, że mamy wspólny cel – by polska AI rosła jak na drożdżach.
Na niedawnym szczycie AI w Paryżu wiceprezydent J.D. Vance wprost groził palcem, by Unia nie krępowała amerykańskich big techów nadmiernymi regulacjami. Co my na to?
– Nie chodzi o regulacje dla regulacji, a o to, by zabezpieczyć obywateli i obywatelki przed systemowymi nadużyciami.
Europa musi wdrożyć te regulacje jednolicie i w przyjazny dla przedsiębiorców sposób, by przedsiębiorcy w Madrycie i Warszawie mieli takie same warunki, gdy chcą wprowadzić na rynek system wysokiego ryzyka. Bardzo dobrze się składa, że właśnie trwa polska prezydencja, podczas której Ministerstwo Cyfryzacji przewodzi Radzie ds. AI. Jeszcze w marcu przedstawimy na europejskiej Radzie ds. AI propozycję wdrożenia AI Act w Polsce, czyli Ustawę o systemach sztucznej inteligencji. Najważniejsze w niej są elementy proinnowacyjne, np. „piaskownice regulacyjne”, dzięki którym przedsiębiorcy, którzy stawiają pierwsze kroki, dostaną wsparcie w procesie uzyskania zgodności z prawem i możliwość testowania swoich rozwiązań poza reżimem regulacyjnym. Innowacje biorą się z dobrego środowiska testowego i pewności prawa – to najważniejsza lekcja, jaką Europa musi odrobić w tym roku.
Na początku roku na rynek modeli językowych weszli Chińczycy. W Ameryce premiera modelu DeepSeek wywołała trzęsienie ziemi. A jak było w Ministerstwie Cyfryzacji?
– Model DeepSeek jest ciągle poddawany analizie. Innowacyjne rozwiązania użyte w procesie jego trenowania czy w architekturze mogą pomóc graczom, którzy mają mniejszą ilość mocy obliczeniowej i danych, takim jak Polska. Liczę na to, że w przyszłości do wytrenowania dobrego bazowego LLM nie będzie trzeba zużyć tyle energii, ile potrzebuje duża wioska. I że PLLuM i Bielik skorzystają z tego nowego sznytu inżynieryjnego.
Europa też się budzi. Sama Francja chce inwestować w AI ponad 100 mld euro, szefowa Komisji Europejskiej zapowiedziała mobilizację nawet 200 mld euro. Powstało OpenLLM – konsorcjum europejskich projektów open source AI z siedzibą w Czechach. Co my na to?
– Polska jest w projekcie OpenLLM poprzez instytucję ALT-EDIC – europejski sojusz na rzecz technologii językowych. W ramach tej instytucji nasze jednostki naukowe zaangażowane w projekt PLLuM pracują z europejską śmietanką LLM-ową. Powiem szczerze, że po ostatnich komunikatach mam duże oczekiwania względem Europy. Widzę, że jest energia – i w Europie, i w Polsce. Duża część środków unijnych, o których mowa, trafi do programu fabryk AI. W Polsce Poznań i Kraków będą częścią tego europejskiego ekosystemu. Szwecja czy Hiszpania budują przełomowe rozwiązania AI przy mniejszych zasobach. To dlatego, że stawiają na współpracę i sieciowanie różnych fragmentów ekosystemu AI. Dążymy do tego samego.
Jak to się stało, że dwudziestoparolatka porzuca obiecującą karierę w potężnej korporacji i przechodzi do ministerstwa? Nie chodziło raczej o pieniądze?
– Żartuję często, że to taka górnolotna historia o powołaniu. A zupełnie serio, gdy pracowałam w Microsofcie, zaczynała się rewolucja generatywnej AI. Bardzo byłam w to zaangażowana, jeździłam na konferencje. Pomyślałam, że trzeba wykorzystać AI w programie dla szkół albo w ogóle dla społeczeństwa.
I zapytano: ile można na tym zarobić?
– Firma zgadzała się, że takie rzeczy też należy robić, ale najważniejsze były projekty komercyjne. Męczyło mnie to, bo widziałam, że to technologia, która zmieni świat. I chciałam dołożyć jakąś cegiełkę, żeby wynikło z niej coś dobrego dla społeczeństwa. Taka prawdziwa dobra zmiana.
„Forbes” umieścił panią na liście 30 obiecujących talentów przed trzydziestką. Szybko rozczarowała się pani korporacją.
– Może gdyby nie rewolucja AI, nadal bym tam pracowała. To była superpraca, dawała niezwykłe możliwości. Ale tu, gdzie jestem teraz, też ich nie brakuje.
Kieruje pani w ministerstwie departamentem ds. badań i innowacji. Urzędy mogą być innowacyjne?
– Mówi się, że są skostniałe. Ale trzeba pamiętać, że w końcu wydajemy publiczne pieniądze, więc kontrola nad nimi musi być ścisła. W korporacji do kawy można dostać mleko sojowe, w ministerstwie w tym celu trzeba napisać pismo, zmieniać procedurę. To oczywiście częściowo żart. Prawdziwą różnicą jest to, że w korporacji łatwiej prowadzi się projekty w sposób „zwinny”, elastyczny, można szybciej reagować na zmiany.
A co, jeśli w czasie trwania urzędowego projektu za bardzo się on zestarzeje, bo technologia pójdzie szybciej do przodu?
– To trudny temat, nie tylko w ramach ministerstwa. Problem dotyczy wszystkich inwestycji w innowacje. Musimy być gotowi jako kraj i obywatele, że skoro decydujemy się wkroczyć na tę potencjalnie zyskowną, ale i ryzykowną ścieżkę, to czasem coś trzeba spisać na straty. Sztuka polega na tym, by pogodzić tę elastyczność z sektora prywatnego z wymogami administracji.
Na styku z administracją publiczną zawsze iskrzyło, często w tle są duże pieniądze. Jak wyglądają pani kontakty z dawnymi znajomymi z Microsoftu?
– Jeśli pyta pan, czy odbieram od nich telefony, to tak.
Bardziej chodzi mi o potencjalne niezręczne sytuacje, kiedy instytucja państwowa chce np. kupić jakieś rozwiązania chmurowe, a Microsoft jako jedna z firm je oferuje?
– Oddzielam życie prywatne od publicznego. Jeżeli ktoś ze znajomych z biznesu pisze do mnie w sprawie prywatnej, to nie ma problemu. Jeśli rzecz zahacza o sprawy służbowe, to mogę go tylko odesłać na oficjalną ścieżkę. To proste.
To wróćmy do biurokracji. Niedawno minister Adam Bodnar opowiadał o planach informatyzacji sądów. Rozumiem, że i tu PLLuM będzie miał szansę się wykazać?
– Oczywiście nie jako bot sędzia, ale inteligentny asystent – jak najbardziej. Choćby przy analizie protokołów przesłuchań.
A co będzie, jeżeli się pomyli? Kto za to odpowie?
– W UE obowiązuje dyrektywa o odpowiedzialności za produkty wadliwe. Jeśli produkt wyrządzi szkodę i da się udowodnić jej związek ze złym działaniem produktu, to producent lub sprzedawca może zapłacić karę, nowa wersja dyrektywy wymienia także produkty cyfrowe i systemy AI. Ale AI to nie kosiarka do trawy ani samochód. To produkt bardziej skomplikowany i dlatego tak ważne jest, żeby wszystkie te narzędzia projektować na zasadzie „glass box”, a nie „black box” – czyli tak, byśmy wiedzieli, jaka jest relacja między wejściowymi danymi a wyjściowymi decyzjami. Na pewno nie wszystko można bezrefleksyjnie zrzucić na AI, w najbardziej istotnych procesach potrzebna będzie kontrola człowieka. Tak jak na przejściu dla pieszych – nawet jak mam zielone światło, to rozglądam się na prawo i lewo. Korzystający z AI muszą uważać na przejściu, ale twórcy muszą budować samochody AI odpowiedzialnie. Nie ma jednostronnych rozwiązań. Dlatego szkolenia dla urzędników z AI są takie kluczowe.
Czym jeszcze zajmuje się wasz departament?
– Tworzymy raport z Międzynarodową Organizacją Pracy na temat zmian na rynku pracy powodowanych przez AI. Chcemy dotrzeć do przedsiębiorców, którzy nie zawsze widzą potrzebę cyfryzacji. Pod koniec zeszłego roku zaczęliśmy też szkolenia urzędników i urzędniczek. Uczymy ich nie tylko, co to jest ta cała AI, ale też jak używać modeli językowych. Już niedługo to będzie ich narzędzie pracy. I tu podkreślam ważną rzecz: my chcemy cyfryzować, żeby uwolnić ludziom czas, żeby mieli więcej czasu na życie.
A jak wyglądamy pod względem wdrażania AI w administracji na tle innych krajów?
– Kraje anglojęzyczne mają od dawna swoje modele językowe, więc jest im trochę łatwiej. Ale myślę, że mamy tendencję do niedoceniania samych siebie. Czasami jak opowiadam kolegom i koleżankom z innych państw UE o naszych pomysłach, to proszą o szczegóły, bo sami tego jeszcze nie robili. Ostatnio miałam pytanie z Estonii.
Z Estonii podawanej za wzór cyfryzacji?
– Wydawałoby się, że Estończykom trudno zaimponować, a pytają, jak zbieramy dane do naszych modeli językowych i jak automatyzujemy procesy, bo oni mają z tym problem. Tutaj przecież działania fundacji SpeakLeash są przełomowe na skalę Europy! Bardzo mnie cieszy, że jesteśmy uważani za gracza, z którym warto dyskutować, ale liczę na więcej. Administracja nie ma aż tak dużych zasobów jak korporacje, więc tym bardziej musimy się skoncentrować i budować strategiczne przewagi.
Pod wieloma względami nie powinniśmy mieć kompleksów. Infrastruktura bankowa, cyfrowe płatności, mObywatel – w wielu krajach Europy mogą o tym pomarzyć.
– Polacy nie zawsze są przekonani, że są cool. Bo mamy kompleks Zachodu, Ameryki, oglądamy seriale dziejące się gdzieś daleko. A przecież żyjemy w jednym z najlepszych miejsc na świecie. Mam takie marzenie, żebyśmy byli dumni z tego, co polskie. Nie w sposób arogancki, ale dlatego, że jestem pewna siebie i tego, co robi mój kraj. No i żeby urzędy przestały się stereotypowo kojarzyć z końcem świata i zapóźnieniem. Tu też da się robić innowacje i one będą miały ogromny wpływ na nasze życie. A ludzie w administracji są chłonni tych nowości.
W końcu to także młodzi ludzie, którzy prywatnie używają komputerów czy smartfonów. W pracy też by chcieli mieć takie wygodne narzędzia.
– Właściwie na tym polega nasza praca, żeby je dla nich przygotować.