Ministra spraw zagranicznych Polski nazywa „małym człowieczkiem”, a amerykańskiego senatora i doświadczonego astronautę – zdrajcą kraju. Elon Musk błyskawicznie traci dziesiątki miliardów na giełdzie i szacunek w społeczeństwie.
„Jako biograf Muska mówiłem wam, że popada w szaleństwo – to skutek połączenia depresji, stresu, nadużywania leków i nielegalnych używek. Jego posty na Twitterze najlepiej świadczą o tym zaburzeniu. Jeśli komuś na nim zależy, to powinien go odciąć na stałe od internetu” – napisał na Twitterze właśnie Seth Abramson, doświadczony dziennikarz, wykładowca na prestiżowych uczelniach i autor dwóch tomów biografii Elona Muska, w których próżno szukać zachwytu nad jego wizjonerstwem. Abramson woli pokazywać ciemniejsze strony charakteru i imperium najbogatszego człowieka na Ziemi.
Szał w sieci i na scenie
Nie trzeba być wnikliwym biografem Elona Muska, żeby dostrzec anomalie w jego zachowaniu. Multimiliarder nadzorujący kilka firm (Tesla, SpaceX, X), a od stycznia także rządową agencję wywracającą na drugą stronę całą amerykańską administrację, ma czas, żeby praktycznie od rana do nocy siedzieć na swoim portalu społecznościowym (X) i niemal bez końca pisać i podawać dalej wpisy innych ludzi.
Już sam poziom tej aktywności w sieci musiałby wzbudzić niepokój u niejednych rodziców, gdyby dotyczyło to ich dziecka. Ale Muska ponosi też showmański zapał na scenie: po inauguracji Donalda Trumpa na mównicy dwa razy prostował rękę w „rzymskim salucie”, a na konferencji konserwatystów CPAC biegał po scenie z piłą mechaniczną, którą dostał w prezencie od prezydenta Argentyny Javiera Milei, również zwolennika radykalnych cięć budżetowych. Na wspomnianej konferencji Elon Musk pojawił się w T-shircie, czarnym płaszczu, baseballówce i w ciemnych okularach. Dokładnie tak samo odziany przyszedł na jedno z pierwszych posiedzeń gabinetu Trumpa. I to dosłownie kilka dni przed pamiętną konferencją w Gabinecie Owalnym, podczas której czepiano się prezydenta Ukrainy, że nie włożył garnituru na wizytę w Białym Domu.
Pyskówka z Sikorskim i Kellym
Piłą na scenie na szczęście Musk nie zrobił nikomu krzywdy (poza własnym wizerunkiem), za to w sieci potrafi gryźć jak wściekły. W większości przypadków jego wpisy sprowadzają się do podbijania postów innych użytkowników Twittera, z emotikonami tarczy (że niby celne) albo 100 (proc. racji). Swoją drogą, Musk najczęściej powiela wpisy kilkunastu, kilkudziesięciu skrajnie prawicowych influenserów, często anonimowych, którzy utwierdzają go w przekonaniu, że świat jest taki, jaki mu się wydaje: że liberałowie pozostawili po sobie bagno w polityce, rozkradli miliardy dolarów i wymuszali na społeczeństwie eksperymenty spod znaku DEI (Diversity Equity Inclusiveness). Na szczęście jest ekipa Trumpa, która wszystko to naprawi, przywróci normalność i ukróci bezsensowne wydatki i przerost zatrudnienia.
Tępym narzędziem Trumpa w tych ostatnich dwóch kwestiach jest sam Musk – jego DOGE (Department of Government Efficiency) to de facto specjalna komisja powołana prezydenckim dekretem, której pryszczaci pracownicy buszują po najtajniejszych zakamarkach rządowych systemów, a sam Musk jednym ruchem potrafi wysłać maile do 2 mln federalnych pracowników, by do końca weekendu spisali w pięciu punktach, czym zajmowali się w poprzednim tygodniu. Brak odpowiedzi równa się zwolnienie z pracy.
Ale czasami Musk zdobywa się na dłuższe wpisy na X. W niedzielę podzielił się np. refleksją, że ma już dość bezsensownej rzezi w Ukrainie. I że gdyby nie jego terminale satelitarne Starlink, cały ukraiński front by się załamał. Szef polskiego MSZ zareagował błyskawicznie, przypominając, że za ok. 30 tys. Starlinków płaci polskie Ministerstwo Cyfryzacji (50 mln dol.), a jeśli właściciel Starlinków okaże się niewiarygodnym kontrahentem, to trzeba się będzie rozejrzeć za innym dostawcą. Rozpętała się awantura, w trakcie której Musk nazwał Sikorskiego „małym człowieczkiem” i kazał mu milczeć. Do dyskusji wtrącił się sekretarz stanu Marco Rubio, domagając się podziękowań za udostępnienie Starlinka i zapewniając, że nikt niczego nie wyłączy. Sikorski kąśliwie podziękował za system i za publiczne zapewnienie, że nikt go Ukraińcom nie wyłączy.
Stosunek administracji Trumpa do Ukrainy jest, mówiąc oględnie, mało entuzjastyczny. Po awanturze w Gabinecie Owalnym, USA wstrzymały pomoc wojskową i wywiadowczą, a Musk zaczął podbijać na X wszelkie kalumnie na temat walczącego kraju, na czele z tym że tamtejsza władza i oligarchia po prostu kradnie miliardy z amerykańskiej pomocy. Ewidentna bzdura, ale Musk już podczas jednej z konferencji w Białym Domu szczerze mówił dziennikarzom: „nie wszystko, co mówię, jest prawdą”.
Kiedy wydawało się, że obrażanie ministra rządu sojuszniczego kraju to szczyt buty Muska, na X pojawił się wpis Marka Kelly’ego, amerykańskiego senatora i byłego astronauty, który wybrał się z wizytą do Kijowa i publicznie pisał, dlaczego USA powinny nadal pomagać Ukrainie w walce z Rosją. Musk pod zdjęciem Kelly’ego w Kijowie dopisał jedno słowo: „zdrajca”. Kelly odpisał mu: „Służyłem w marynarce wojennej USA przez 25 lat. 15 lat spędziłem w NASA, ryzykując życiem podczas lotów wahadłowców. Podejrzewam, że Elon Musk ślubował jedynie własnej kieszeni – ślubował, że zrujnuje życie weteranom (…) Służyli naszemu krajowi w najrozmaitszych rolach i nie zasługują na to, by zwalniał ich e-mailowo jakiś miliarder, na którego nikt nie głosował”.
Follow the money
„Nie ma chyba wątpliwości, że Musk jest za bardzo rozchwiany emocjonalnie, żeby pełnić rolę w rządzie, i że za sprawą jego publicznych i prywatnych działań jako członka władzy ludzie tracą życie, pracę, a Stany Zjednoczone – reputację” – napisał Abramson i dodał, że szaleństwo Muska coraz bardziej służy Kremlowi.
Trudno odmówić słuszności temu podsumowaniu. Zamieszanie, jakie wywołały gwałtowne ruchy Muska w administracji, zaowocowały nie tylko biurokratycznym bałaganem, ale prawdziwymi szkodami. Czarna seria wypadków lotniczych na amerykańskich lotniskach (na czele ze zderzeniem odrzutowca z wojskowym śmigłowcem w Waszyngtonie), to zdaniem części specjalistów efekt czystek w nadzorze lotniczym.
Musk miał zresztą osobisty interes w osłabieniu FAA, czyli Federalnej Komisji Lotnictwa. Jej poprzednie kierownictwo prowadziło kilka postępowań przeciwko Space X, która chciała chodzić „na skróty” jeśli chodzi o rozmaite procedury. „New York Times” wyliczył zresztą niedawno, że 11 agencji federalnych, na które Musk porwał się z siekierą, prowadziło ponad 32 postępowania w sprawie jego sześciu firm. Dzięki zmianom będzie mu pewnie łatwiej, bo np. NASA kieruje teraz jego biznesowy partner. „Washington Post” obliczył, że firmy Muska od początku działania otrzymały ok. 38 mld dol. publicznego wsparcia.
Ale jak to w powiedzeniu Kalego z „W pustyni i w puszczy”, publiczne pieniądze dla Tesli czy Space X są dobre, publiczne pieniądze dla innych – złe. Dlatego Musk wszem wobec ogłasza, ile to już zdołał zaoszczędzić, a ile jeszcze zaoszczędzi, kiedy tylko zwolni wszystkich nierobów zza federalnych biurek i utnie wszystkie absurdalne wydatki na emerytury i ubezpieczenia medyczne. Udało mu się już rozpędzić na cztery wiatry agencję USAID o 60-letniej tradycji, która zajmowała się wspieraniem demokracji w różnych krajach, ale też współfinansowała np. programy szczepień na malarię czy ochronę przed epidemią Eboli. Resztki agencji wziął pod skrzydła Departament Stanu, ale „soft power” Ameryki z ostatnich sześciu dekad została zniszczona.
W tę próżnię niemal od razu zaczęli wchodzić np. Chińczycy. Żeby było jeszcze bardziej przerażająco, część „przekrętów” w USAID okazała się czystą bzdurą, jak słynne „kondomy dla Strefy Gazy” (chodziło o prowincję Gaza w Mozambiku i program wspierania antykoncepcji) czy fakturę na 8 mld dol., która okazała się fakurą na 8 mln dol., bo któryś z pryszczatych pomagierów Muska pomylił przecinek.
Styl bycia Muska i bałagan, jakiego narobił w federalnej biurokracji, już teraz wywołują gniew społeczny. W Europie, gdzie Elon Musk próbuje mieszać się w kampanię wyborczą w różnych krajach, udzielając poparcia skrajnie prawicowym partiom i kandydatom (np. w Niemczech), w lutym sprzedaż jego elektrycznych Tesli w lutym spadła o 25-50 proc. rok do roku, a w Niemczech aż o 76 proc.
Celebryci i zwykli ludzie pozbywają się Tesli, nazywanej złośliwie „swasticar”, a wpływy ze sprzedaży przekazują na zbożne cele. Np. piosenkarka Sheryl Crow sprzedała Teslę i wspomogła publiczne radio NPR, które dla Muska jest do zaorania, podobnie jak Głos Ameryki. Gorzej, że salony Tesli, a nawet zaparkowane auta stają się coraz częściej obiektami wandalizmu. Wybijane szyby, przebite opony czy podpalenia zdarzają się coraz częściej. Przed salonami tej marki odbywają się od kilku tygodni liczne manifestacje przeciw działaniom Muska. Najboleśniejsze jednak jest dla niego to, że cena akcji Tesli leci na łeb na szyję. Tylko w poniedziałek potaniały o 15 proc. Od szczytu w połowie grudnia potaniały o połowę.
Elon Musk na Twitterze napisał, że „w dłuższej perspektywie będzie dobrze”, a Donald Trump publicznie ochrzanił protestujących przeciwko Muskowi i Teslom, po czym zapowiedział, że kupi sobie nowe auto tej marki. Pytanie, czy to pomoże, skoro część funduszy inwestycyjnych wyprzedaje akcje Tesli i rekomenduje to innym. Na dodatek rynek aut elektrycznych coraz śmielej opanowują Chińczycy, których konstrukcje mogą śmiało konkurować z Teslą pod względem możliwości i jakości wykonania.
I wchodzi on, cały biały
Polityczne zaangażowanie Muska w ekipie Trumpa odsłoniło jego raczej skrywaną do tej pory twarz: skrajnego nacjonalisty, któremu zdarza się publicznie „heilować” i robić rasistowskie wycieczki wobec pierwszej ojczyzny – Republiki Południowej Afryki. Przez lata Musk kojarzony był z Krzemową Doliną, gdzie dominował nurt liberalny i progresywny. Wszak Kalifornia to bastion Demokratów, więc skąd nagle ten zwrot w stronę republikanów i radykalnego konserwatyzmu, a wręcz obskuranctwa? Przypomnijmy, że na jednym z wieców wyborczych Trumpa Musk włożył stosowną czapkę i ogłosił się przywódcą ruchu Dark MAGA (Make America Great Again).
Brytyjski „Guardian” próbując wyjaśnić te prawicowe inklinacje Elona Muska, sięga do jego dzieciństwa spędzonego w Pretorii. Urodzony w 1971 r. Musk wyjechał do Kanady, skąd pochodziła rodzina matki, dopiero w 1989 r. Reporterka „Guardiana” dotarła do dwóch prywatnych szkół dla białych, w których uczył się Musk. W liceum Bryanston Elon Musk nie odnalazł się w atmosferze sportowej rywalizacji. Miał być obiektem nękania przez rówieśników, którym trudno było chyba zaimponować grą w drużynie szachowej.
Lepiej było w kolejnej szkole, do której w końcu został przeniesiony wraz z bratem. Ale nadal młodzi Muskowie żyli w białej bańce RPA czasów apartheidu. Być może dlatego dziś Musk publicznie skarży się w X, że RPA to kraj rasistowski, w którym zagrożone są życie i prawa białych farmerów. Nawet jego Starlink nie może tam działać, ponoć ze względu na rasistowskie uprzedzenia władz, choć wyjaśniono publicznie, że Starlink po prostu nie zadeklarował przestrzegania prawa obowiązującego w RPA.
Prawdziwy przełom w stosunkach czarnej i białej społeczności RPA, zakończony uwolnieniem z więzienia i w końcu prezydenturą Nelsona Mandeli, to początek lat 90., kiedy Musk był już z matką w Kanadzie, skąd pochodzili rodzice Maye Musk. I tu Chris McGreal z „Guardiana” dokopał się do kolejnego ciekawego wątku biograficznego Muska, który pozwala lepiej zrozumieć ideologiczny zwrot miliardera i wspieranie takich partii jak niemiecka AfD.
Joshua Haldeman, dziadek Muska ze strony matki, w latach 30. przewodził kanadyjskiej filii Technocracy Incorporated, skrajnego ugrupowania, które postulowało, by rządzenie powierzyć najlepszym specjalistom od techniki. Ale w ideologii i symbolice ruchu było sporo mundurów i salutowania, co mogło kojarzyć się z faszyzmem. W czasie II wojny Haldeman trafił nawet na dwa miesiące do więzienia, a po wojnie przesuwał się coraz bardziej na prawo i w stronę antysemityzmu, promując m.in. „Protokoły mędrców Syjonu”. W końcu Haldeman wyjechał do RPA, zafascynowany chrześcijańskim nacjonalizmem rządów Afrykanerów.
Elon Musk z Kanady trafił w końcu do USA i Doliny Krzemowej. Prawdziwy sukces przyniosła mu spółka PayPal, która zrewolucjonizowała rynek przelewów pieniężnych. Tak się złożyło, że w „mafii z PayPala”, jak nazywano ich w Dolinie Krzemowej, znalazło się kilku rodaków z RPA – np. Roelof Botha, wnuk ministra spraw zagranicznych w ostatnim rządzie apartheidu czy David Sacks, pochodzący z Kapsztadu, dziś jeden z głównych organizatorów zbiórek funduszy dla Trumpa. Najważniejszy był jednak Peter Thiel, Niemiec, który w dzieciństwie przeprowadził się z rodzicami do dzisiejszej Namibii. Rządzący wówczas premier John Vorster całkowicie nie krył się z nazistowskimi sympatiami, a w Swakopmundzie, gdzie mieszkali Thielowie, zdarzało się nawet publiczne świętowanie urodzin Hitlera i „hejlowanie” na ulicy. Thiel wyemigrował do USA jako dziesięciolatek, a dzieciństwo w Swakopmundzie wspomina źle.
Jednak w liberalnej i lewicowej Dolinie Krzemowej był ideologicznym wyjątkiem – już przed pierwszą kadencją Trumpa wsparł go na tyle, że został członkiem jego ekipy przejściowej, która przejmowała władzę od administracji Obamy. W kampanii w 2024 r. już się tak nie angażował. To Musk grał pierwsze skrzypce. Ale wspólnie wstawili Trumpowi do gabinetu swojego człowieka: JD Vance’a. To właśnie Thielowi obecny wiceprezydent zawdzięcza sporą część majątku pozyskanego na inwestycjach w technologie, a także wsparcie w kampanii do Senatu. Słowem: „mafia z PayPala” ma swojego prezydenta i wiceprezydenta.
„Trwa powolny marsz Muska i Trumpa w stronę stanu wojennego. Już poczuli jego smak. Jeśli wątpicie, że właśnie o to im chodzi, to znaczy, że nie dostrzegacie codziennych sygnałów, które to potwierdzają” – pisze na X Seth Abramson.