W PiS panuje wściekłość z powodu ułaskawienia. Słychać utyskiwania, że Andrzej Duda to „miękiszon”.
Za fasadą jedności skryta w morzu biało-czerwonych flag toczy się w PiS prawdziwa wojna. Na celowniku jest przede wszystkim prezydent, który tuż przed „marszem wolnych Polaków” – czyli pierwszą powyborczą mobilizacją PiS – ponownie ułaskawił Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, wyciągając ich z paki, gdzie trafili za przekroczenie uprawnień w czasach, gdy kierowali CBA.
W PiS panuje wściekłość, bo w interesie partii była jak najdłuższa odsiadka. W dodatku Duda ogłosił swą wolę kilka godzin przed marszem, co odebrało całej imprezie paliwo polityczne.
Nie czuć empatii
Tak, to nie żart. Nowogrodzka kalkuluje na zimno. Odsiadka mobilizowała elektorat PiS i pozwalała budować zagrożenie ze strony Donalda Tuska, co już zostało opisane zgrabnym partyjnym hasłem: „ruda wrona orła nie pokona”. A Duda podpisał ułaskawienie i orle paliwo się ulotniło. W swym wystąpieniu na „marszu wolnych” Kaczyński początkowo nawet słowem nie wspomniał o Kamińskim i Wąsiku, rzucił tylko kilka zdań w reakcji na wystąpienia ich żon, które przyjechały wprost z audiencji u Dudy.
Otoczenie Dudy przyznaje, że partia matka oczekiwała od niego niezłomności w sprawie Kamińskiego i Wąsika.
W rozmowach z pisowcami nie czuć empatii wobec Kamińskiego i Wąsika, zapuszkowanych przez służby, którymi raptem kwartał wcześniej sami kierowali jako szefowie MSWiA. Pisowcy się podśmiewują, że tacy łowcy szpiegów i gubiciele tropów dali się podejść policji jak dzieci. Część w dodatku podejrzewa, że kierując CBA, rzeczywiście mogli przeginać, bo nie słyną z zamiłowania do procedur. Dość powiedzieć, że skazani zostali na podstawie opinii prawnej, którą w 2007 r. wydała prof. Krystyna Pawłowicz, jeszcze zanim się związała z PiS. Wedle Pawłowicz CBA nie miało prawa wytwarzać fałszywych dokumentów, służących do uwiarygodnienia tajnych operacji – a Kamiński i Wąsik to właśnie robili.
Cyniczna kalkulacja PiS
Jednym słowem, nie ma w PiS żadnej kamińsko-wąsikowej martyrologii. Przecież – mówią pragmatyczni pisowcy – obaj dostali pojedyncze, wypasione cele i byli skrupulatnie pilnowani, bo jakby im się coś stało, to Tusk miałby krew na rękach. Gdyby posiedzieli w tych luksusach, to staliby się męczennikami, zaś PiS starczyłoby paliwa na obskoczenie dwóch tegorocznych kampanii wyborczych, a może i przyszłorocznej prezydenckiej. Dlatego wściekli pisowcy uważają, że Duda jest „miękiszonem”, który nie był w stanie wziąć na barki odpowiedzialności za odsiadkę Kamińskiego i Wąsika. A finalnie schował się za spódnice ich żon, proszących o łaskę.
Taka cyniczna kalkulacja PiS ma dodatkową motywację – w partii nikt Kamińskiego i Wąsika nie lubi, bo za często łamali ludzi. Przykładem niech będzie Tomasz Latos, wieloletni poseł nagle skreślony z listy PiS przed ostatnimi wyborami. Do dziś nie wie, jakim łajnem obrzucił go Kamiński na Nowogrodzkiej. Przemysław Czarnek srogo pokrzykujący, że proces przeciwko „naszym chłopakom” to „zbrodnia sądowa”? Gdyby Kamiński nadal kierował służbami, to CBA mogłoby się znaleźć jeszcze bliżej eksministra, który miał zażyłe kontakty z inwigilowanym przez służby kuzynem, powołującym się na wpływy u niego. Morawiecki donoszący za granicę, że Kamiński to więzień polityczny Tuska? Jako premier chciał nieraz wyrzucić Kamińskiego z rządu. Michał Dworczyk? Po wyborach powiedział Wąsikowi, że teraz to może mu skoczyć. Tak, miłość do Kamińskiego i Wąsika wręcz rozlewa się w szeregach PiS.
W otoczeniu Dudy są zdrajcy?
Otoczenie Dudy przyznaje, że partia matka oczekiwała od niego niezłomności w sprawie Kamińskiego i Wąsika. I że ułaskawił ich ponownie właśnie dlatego, żeby Kaczyński nie mógł robić polityki na najwyższych emocjach. W tej wersji prezydent obawiał się wybuchu społecznego, nad którym trudno będzie zapanować. Postanowił więc obniżyć emocje, nawet uznając, że zapłaci za to polityczną cenę – Kaczyński będzie wściekły, zaś Tusk wyśmieje go za przyznanie się, iż poprzednie ułaskawienie z 2015 r. było trefne.
Pisowcy zarzucają prezydentowi jeszcze jedno. Że zatrzymanie Kamińskiego i Wąsika w pałacu prezydenckim pokazało, że w otoczeniu Dudy są „zdrajcy”. Na głównego typowany jest szef prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego Jacek Siewiera, wojskowy lekarz, a nie partyjny siepacz. Sekwencja zdarzeń – zdaniem partyjnej arystokracji – wyglądała tak, że nasłaną przez Platformę policję wpuścili do pałacu właśnie ludzie Siewiery. Nawet jeśli rzeczywistość jest nieco inna – bo policję wpuściła raczej Służba Ochrony Państwa – to partia domaga się skalpu prezydenckiego ministra.
Najlepiej znosi to napięcie sędziwy, acz wciąż pełen wigoru Antoni Macierewicz. Swoim współpracownikom zasugerował, że jakby co, to on żadnego ułaskawienia sobie nie życzy.