– Unika trudnych spotkań, rozmów, dyskusji. Jego styl zarządzania kurią krakowską był dramatyczny – mówi Tomasz Terlikowski, autor książki „Arcybiskup. Kim jest Marek Jędraszewski”.
„Newsweek”: 74-letni Marek Jędraszewski pakuje się z Pałacu Biskupów Krakowskich.
Tomasz Terlikowski: Prawo kanoniczne mówi, że biskup, zbliżając się do 75. roku życia, sam powinien złożyć rezygnację, a papież może ją przyjąć albo przedłużyć mu urzędowanie. W przypadku kardynała Stanisława Dziwisza były to dwa lata, ale wątpię, by tak było z obecnym metropolitą. On sam wie, że jego czas dobiega końca, i przygotowuje sobie miejsce na emeryturę. W centrum Krakowa wysiedlono proboszcza, dwie gosposie i zbudowano dla niego 200-metrowy apartament. Próbuje też osadzić na prestiżowych stanowiskach oddanych mu ludzi. Stąd odwołanie dotychczasowego proboszcza Bazyliki Mariackiej i wskazanie na jego miejsce bliskiego współpracownika arcybiskupa.
Jakim cudem stosunkowo liberalny papież Franciszek wybrał swoje absolutne przeciwieństwo na głowę krakowskiego Kościoła?
– Powodów może być kilka. Pierwszy jest anegdotyczny, ale bardzo wiarygodny. Otóż w czasie Światowych Dni Młodzieży w Krakowie w 2016 r. papież Franciszek spotkał się również z polskimi biskupami. Według opowieści kilku świadków, kardynał Dziwisz, który był wówczas metropolitą krakowskim, wydał bardzo wystawną kolację, z kelnerami w rękawiczkach, co nie spodobało się papieżowi. Po tym posiłku szanse, że były sekretarz Jana Pawła II będzie miał wpływ na wybór swego następcy, dramatycznie spadły.
Za to na spotkaniu zupełnie nieoczekiwanie błysnął Jędraszewski, który nie tylko świetnie zna język włoski, ale potrafi się odnaleźć w strukturach kościelnych. Zadawał Franciszkowi najciekawsze pytania dotyczące przyszłości Kościoła, a poproszony o przedstawienie się, powiedział, że kieruje diecezją łódzką, skąd pochodzi św. Faustyna, głosicielka Miłosierdzia Bożego. Było to o tyle sprytne, że koncept Miłosierdzia Bożego jest bliski nauczaniu papieża.
Franciszek zachwycił się relatywnie młodym [67 lat – red.] arcybiskupem z tytułem profesorskim i uznał, że to idealna postać na Kraków. Kompletnie ignorując, że wychowany w Wielkopolsce Jędraszewski nie pasuje do katolicyzmu małopolskiego i przede wszystkim nie sprawdzając, czy kandydat jest reprezentantem jego linii.
Powołanie Jędraszewskiego do Krakowa było błędem kościelnego systemu.
– Może bardziej watykańskiego. Jesteśmy przyzwyczajeni po długim pontyfikacie Jana Pawła II, że papież zna polski Kościół. Ale przecież to nie jest norma. Czy Jan Paweł II orientował się, co się dzieje w Kościele holenderskim czy chilijskim?
W książce „Pastwisko” Ignacy Dudkiewicz przywołuje anegdotę, jak któryś z księży pyta Franciszka o Polskę, a on mówi „Nigeria?”. To uświadamia, jakie miejsce z perspektywy obecnego papieża i jego wizji Kościoła zajmuje nasz kraj. Współczesny Kościół jest fundamentalnie podzielony w kwestiach moralnych, podejścia do osób LGBT czy związków osób tej samej płci. Biskupi afrykańscy na samą sugestię, że można by pobłogosławić geja, dostają białej gorączki, nie jest dla nich natomiast problemem fakt wielożeństwa wśród katolików afrykańskich albo przemocy wobec kobiet. Na Zachodzie i Północy priorytety są rozłożone całkowicie odwrotnie. Z tej perspektywy polski Kościół, którego papież nie zna, nie rozumie i który go nie interesuje, jest sprawą trzeciorzędną. Owszem, powołania spadają, ale jeszcze są, skandale na skalę światową nie wybuchają, nie piszą o nich „New York Times” czy „La Repubblica”, więc nie dzieje się u nas nic naprawdę istotnego.
Kiedy trafi na przeciwnika, który nie przestraszy się jego autorytetu, bywa bezradny. Ksiądz Raś nie uznał odwołania z Bazyliki Mariackiej i w swoim odwołaniu do Watykanu wykazuje bezprawie arcybiskupa
Franciszek dopiero z czasem zdał sobie sprawę z błędu. Dlatego – choć Kraków jest stolicą kardynalską i kapelusz kardynalski należał się Jędraszewskiemu „z urzędu” – nie dostał go.
Polski Kościół się cieszył z tej nominacji?
– Z perspektywy liderów konserwatywnego skrzydła to była bardzo szczęśliwa decyzja: dynamiczny, inteligentny, dający proste ideologiczne recepty hierarcha zostaje drugą co do znaczenia osobą w polskim Kościele.
Środowisko krakowskich katolików otwartych nie było zachwycone. Oni wiedzieli, co się szykuje. Ale z perspektywy bardzo wielu duchownych, przede wszystkim tych z Podhala, to człowiek, który prezentuje ich wizję świata i Kościoła. Początkowo nawet ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski przyjął go z zadowoleniem. Problem polega na tym, że nawet ci, którzy się z nim zgadzali, szybko stracili entuzjazm.
Dlaczego?
– Bo model zarządzania arcybiskupa Jędraszewskiego jest dramatyczny.
Karol Wojtyła, Franciszek Macharski czy Stanisław Dziwisz, niezależenie od różnicy poglądów, podobnie widzieli funkcję metropolity: jako opiekunów swoich księży. Dwóch pierwszych dwa dni w tygodniu siedziało w kurii i przyjmowało każdego, kto miał do nich jakąś sprawę. W przypadku Dziwisza dzwoniło się do jego sekretarza, który wyznaczał termin w ciągu kilku dni. Jędraszewski oddzielił się od duchownych murem, a właściwie dworem, młodych, zależnych całkowicie od siebie księży, którzy kontrolują dostęp do szefa. Z księżmi komunikuje się przy pomocy maila i dekretów. Doszło do tego, że rzecznik prasowy kurii nie miał do niego telefonu. Odpowiedzi na maile przychodziły po kilku dniach. Wreszcie zwolnił go, mówiąc, że chyba się nie odnalazł w gronie jego współpracowników. Grupę oddanych mu kobiet pracujących w biurze prasowym zwolnił bez słowa wyjaśnienia, nawet się z nimi nie spotykając.
Człowiek, który swoją naukową pozycję zdobył, analizując filozofię dialogu w życiu codziennym, jest jego zaprzeczeniem. Unika wszelkich trudnych spotkań, rozmów, dyskusji. Tak było z odwołaniem proboszcza Bazyliki Mariackiej. Z jego decyzją nie zgodziły się Rada Duszpasterska oraz Rada Ekonomiczna, które od pół roku starają się o spotkanie z księdzem arcybiskupem, piszą listy, chcą przedstawić swoje racje, dlaczego ich zdaniem ks. Raś nie powinien zostać odwołany. I żadnego odzewu.
Foto: Piotr Tumidajski / Forum
Można odnieść wrażenie, że ksiądz arcybiskup uważa się trochę za, posługując się terminem zaczerpniętym z absolutyzmu francuskiego, „Arcybiskupa Słońce”. Ludwik XIV miał mówić: „Państwo, to ja”, a Jędraszewski: „Archidiecezja to ja”. Kiedy umiera ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski, który z pewnością był jedną z najbardziej znanych postaci polskiego Kościoła, arcybiskup nie odprawia jego pogrzebu. A list pożegnalny, podpisany przez jego najbliższego współpracownika, opisuje zmarłego w sposób kuriozalny.
Nie lubili się panowie.
– To prawda, Isakowicz-Zaleski był bardzo precyzyjnym krytykiem arcybiskupa, nie bał się wejść z nim w konflikt. Zresztą Jędraszewski tylko pozornie rządził żelazną ręką. Kiedy trafi na przeciwnika, który nie przestraszy się jego autorytetu, bywa bezradny. Tak stało się z ks. Kazimierzem Sową, który jako ksiądz kurii krakowskiej, zmuszony przez arcybiskupa do zamieszkania w jednej z jego parafii, nie przestał bywać w Warszawie i kontynuował swoją działalność medialną. Ostatecznie wrócił do stolicy.
Tak było z ks. Rasiem, który nie poddał się decyzji o odwołaniu z Bazyliki Mariackiej i złożył odpowiednie rekursy w Watykanie, wykazując bezprawie swego arcybiskupa. Były napisane na tak wysokim poziomie prawnym, że ogłoszono w kurii poszukiwanie tego, kto je przygotował.
W jaki sposób głos Jędraszewskiego stał się tak ważny dla całego polskiego Kościoła?
– Nauczył się etykietować problemy, przed jakimi stoi świat i Kościół, i dawać proste rozwiązania. To jemu zawdzięczamy ideologię singlizmu, ekologizmu, gender, tęczową zarazę.
Doskonale czuje media, wie, że jak się wrzuci dwa zdania, które będą odpowiednio mocne, to na tle innych bezpłciowych kazań biskupów jego będą cytowane i komentowane. I tak się dzieje. Jak zajrzymy do „Newsweeka”, zobaczymy nagłówek: kolejna skandaliczna wypowiedź arcybiskupa, który atakuje gejów. A w tygodniku „Sieci”: arcybiskup broni chrześcijańskiej tożsamości.
Po drugie, jest beneficjentem niepisanej umowy polskich biskupów, którzy podjęli decyzję: nie komentujemy nawzajem swoich wypowiedzi. Nawet jeżeli słowa któregoś z hierarchów są głupie, kontrowersyjne, to reszta udaje, że ich nie słyszała. Efekt był taki, że arcybiskup Jędraszewski mówił o „tęczowej zarazie” i w kilku kuriach było to odebrane bardzo źle, ale brakowało jakiejkolwiek reakcji. Społeczeństwo uznało, że opinie Jędraszewskiego są wyrazem nauczania całego Kościoła, choć to nie była prawda.
Krakowscy katolicy otwarci wiedzieli, co się szykuje, ale z perspektywy bardzo wielu księży i wiernych to człowiek, który prezentuje ich wizję świata i Kościoła. Sam słyszałem, jak mówili „prorok Marek”
Ostatni powód jest związany z rosnącą frustracją części katolików, że tak szybko spada wpływ Kościoła na życie społeczne. Oni nie rozumieją świata, który się zmienia. Proste recepty, wyrażone mocnym językiem i przy braku jakiegokolwiek sprzeciwu innych biskupów stawały się zbiorem użytecznych narzędzi do wyjaśniania sobie, dlaczego Kościół jest atakowany, a katolicy prześladowani. Jędraszewski, używając języka alt-prawicy, straszy wojną kultur, wizją, że chrześcijańska upadnie pod naporem wrogich sił. Pyta, czy przetrwa tradycyjna rodzina i wartości, czy złowrodzy kościelni reformatorzy zniszczą to wszystko i doprowadzą do rozpadu cywilizacji zachodniej? To bardzo chwytliwa narracja, atrakcyjna nie tylko dla ludzi wierzących. Dla wielu arcybiskup Jędraszewski stał się – i wiem, że to zabrzmi w uszach czytelników „Newsweeka” dziwacznie – wielkim autorytetem. Sam słyszałem katolików, którzy mówili „prorok Marek”.
Co go właściwie uformowało?
– Silny wielkopolski katolicyzm z elementami endeckimi i ogromny szacunek dla nauki, pracy intelektualnej, związany także z pewnym poczuciem elitarności, co wyniósł z „Marcinka”, najlepszego liceum w Poznaniu. Brakuje trzeciego elementu, na który powołuje się wielu księży z tamtego okresu, czyli antykomunizm. I sam arcybiskup czuł to, po latach próbował go sobie dopisać. Wspominał, że jako licealista brał udział w akademii z okazji 1000-lecia państwa polskiego, organizowanej w kontrze dla obchodów tysiąclecia Chrztu Polski. Odwrócił się tyłem i czytał Stefana Żeromskiego. I to miał być dowód jego wielkiego antykomunizmu.
Jest jeszcze jeden element: Jędraszewski dojrzewa w połowie lat 60., kiedy Kościół w Polsce jest na fali wznoszącej, nie jest już tak prześladowany, jak za czasów stalinowskich, ale zaczyna przejmować władzę nad sumieniami Polaków, katolików, ale też niewierzących. I potem przez całe życie jako ksiądz będzie dążył do powtórzenia tej sytuacji.
W 1975 r. wyjeżdża do Rzymu na studia.
– Jego wykładowcami są najwięksi ówcześni teologowie, którzy świetnie znają współczesną filozofię i potrafią ją znakomicie wykorzystać. Także do polemiki z marksizmem, co Jędraszewski błyskawicznie wychwytuje. W Kościele trwa jeszcze fala posoborowego entuzjazmu. Z drugiej strony zwiedza Rzym i zakochuje się w tym mieście. Jest w 1978 r. na placu św. Piotra, kiedy Karol Wojtyła zostaje papieżem.
W Watykanie pojawia się polski desant…
– Ale on po studiach nie wchodzi w struktury rzymskie. Wraca do Polski, szansa na błyskawiczną karierę związaną z Rzymem przygasa. Ale to tam zawiera kluczowe dla dalszej kariery znajomości, choćby z arcybiskupem Juliuszem Paetzem czy kardynałem Zenonem Grocholewskim. I spotyka się z Janem Pawłem II.
Na którego będzie się powoływał przez resztę swojej kościelnej kariery.
– Wielu moich rozmówców mówi o nim: grzeczny chłopiec, od początku widać było, że chce zrobić karierę. Co samo w sobie nie jest przecież niczym złym. Zawsze ładnie ubrany, grzeczny, prymus.
Niewątpliwie ma świadomość, że jest postacią wyróżniającą się intelektem, ale nie chce się wychylać.
– W Rzymie miał dłuższe włosy, jak wielu księży. Taka była moda. Gdy do Kolegium Polskiego, gdzie studiował Jędraszewski, wpadł Jan Paweł II porozmawiać ze studentami i bez entuzjazmu wypowiedział się o zbyt długich, jego zdaniem, włosach, następnego dnia ksiądz Marek już miał krótsze. To pokazuje, jak istotne było dla niego to, co myśli o nim przełożony.
Potem, jako bardzo młody naukowiec, stara się o listowną akceptację Jana Pawła II dla swoich prac, działań, modelu kapłaństwa. Dość szybko rozpoznaje też, że przesadne obnoszenie się z własnymi poglądami może służyć karierze naukowej, ale nie kościelnej. Przez lata jego poglądy będą zagadką.
W Polsce spotyka się z abp. Paetzem.
– Kiedy wraca do Poznania w 1980 r., zostaje wykładowcą w seminarium. Studenci go uwielbiają, ale kariera przygasa. Tak samo jak arcybiskupa Juliusza Paetza, który w tym czasie zostaje odwołany z bardzo ważnej funkcji w Rzymie, najprawdopodobniej za aktywny homoseksualizm, nadużycia wobec podwładnych. Zesłany do diecezji łomżyńskiej przez lata wykorzystywał tam seksualnie kleryków i młodych księży, promował tych, którzy mu nie odmawiali. Była to wiedza powszechna w episkopacie, który zdecydował się przenieść go do Poznania, mając nadzieję, że tamtejsze, silniejsze środowisko duchownych ukróci praktyki arcybiskupa. Nic takiego się nie dzieje, Paetz jest tak natarczywy, że dostaje zakaz wstępu do seminarium duchownego! Panowie znają się jeszcze z Rzymu, gdzie się zaprzyjaźnili, a w Poznaniu Jędraszewski staje się bardzo bliskim współpracownikiem arcybiskupa i to jemu zawdzięcza, że staje się pierwszym biskupem pomocniczym.
A jednak występuje przeciwko swojemu szefowi.
– Nie ma na to dokumentów, jasnych deklaracji, bo sam Jędraszewski nigdy się na ten temat nie wypowiadał. Kiedy skargi na zachowania Paetza stają się coraz głośniejsze, Jędraszewski udaje się z tymi informacjami do nuncjusza apostolskiego w Warszawie. Wystąpienie przeciwko swemu protektorowi, z którym łączy go przyjaźń, jest trudne. Według moich informacji, Jędraszewski miał zostać zrugany przez nuncjusza Józefa Kowalczyka, że wtrąca się w nie swoje sprawy, że Jan Paweł II o wszystkim wie i nie chce z tym nic robić. Po tej rozmowie Jędraszewski stoi już wiernie po stronie Paetza. Zbiera podpisy od proboszczów, którzy mają wspierać swojego pasterza.
Jaką lekcję dostał wtedy dostał młody biskup na początku kariery kościelnej?
– Z całą mocą zderzył się z systemem, którego był częścią. Przekonał się, że filozofię dialogu można uprawiać na sali wykładowej, natomiast kiedy w grę wchodzi dobre imię instytucji, ochrona istotnych jej graczy, to swoje poglądy należy schować do kieszeni i zająć się obroną tejże instytucji. Możemy pięknie mówić na wykładach, że człowiek jest drogą Kościoła, ale kiedy człowiek Kościoła, jakim był arcybiskup Paetz, depcze sumienia kleryków, wykorzystując ich seksualnie, to Kościół spokojnie może przejść po nich buciorami. Jędraszewski był zbyt inteligentny, żeby tego nie widzieć, a równocześnie był zbyt mocno dzieckiem tego systemu, żeby się zbuntować. Afera arcybiskupa Paetza moralnie go złamała, tym bardziej że w końcu Jan Paweł II odwołał metropolitę poznańskiego jako niezdolnego do pełnienia funkcji na skutek konfliktu. Nie były na niego nałożone żadne kary, po prostu został emerytem.
Kariera Jędraszewskiego stanęła?
– Dynamiczny biskup pomocniczy powinien szybko zostać ordynariuszem, a jednak jeszcze przez kilka długich lat pozostaje w Poznaniu. Pewnie go to frustruje. Dopiero Benedykt XVI w 2012 r. powołuje go na metropolitę łódzkiego. Pojawia się tam w aurze otwartego intelektualisty, ale z czasem kurs się zaostrza, przyjmuje wersję o jakiejś formie zamachu w Smoleńsku, zbliża się do PiS, które staje się gwarantem zatrzymania laicyzacji Polski, a może nawet Europy. Ale tego nie dostrzega papież Franciszek i przenosi go do Krakowa.
Jak się dogaduje ze swoim poprzednikiem, kardynałem Dziwiszem?
– Oficjalnie relacje są poprawne, ale wiadomo, że nie przepadają za sobą. Nie przypadkiem sekretarz kardynała Dziwisza był wyświęcony na diakona stałego nie w Krakowie, tylko w Warszawie.
Wiadomo, kto będzie następnym metropolitą krakowskim?
– Nie, ale już rozpoczęła się modlitwa w tamtejszym Kościele, żeby był to ktoś lepszy od arcybiskupa Jędraszewskiego.
Foto: Wydawnictwo Znak / Materiały prasowe