Aplikacje randkowe wcale nie są po to, by kojarzyć szczęśliwe pary. Można tam znaleźć miłość, ale znacznie częściej rozczarowanie i ból.
Randkowanie na apkach to szukanie miłości w najgorszym miejscu – mówi Robert. – Te randki są automatyczne: cześć, uściśnięcie ręki, spacer. A gdzie jest w tym wszystkim romans? Gdzie jest przytulenie, powiedzenie czegoś miłego? Wszyscy się wszystkiego boją. Wszyscy są już tak pokaleczeni, że to jest jak stąpanie po polu minowym – dodaje Wiktoria.
Inni moi rozmówcy nie są tak kategoryczni, ale zgadzają się, że trudno tam znaleźć miłość, choć oczywiście się zdarza. Wszyscy chętnie opowiadają o swoich doświadczeniach, głównie tych złych. „Mam długi i bogaty dorobek” – słyszę.
Jak wynika z badania opublikowanego przez firmę Digital Care w walentynki 2023 r., z aplikacji randkowych korzysta jedna trzecia Polaków. Najpopularniejszą platformą jest Badoo, z 3,59 mln użytkowników. Na kolejnych miejscach znalazły się Tinder oraz Sympatia. To ogromna rzesza ludzi, którzy spędzają godziny w internecie, szukając miłości, seksu albo chociaż kogoś, z kim można porozmawiać.
Miłość z CB radia
Dawniej nowych ludzi poznawało się analogowo: w szkole, na studiach, na imprezie, przez wspólnych znajomych. Albo tak jak Katarzyna, półanalogowo, przez CB radio.
– Jechaliśmy 50 km w tym samym kierunku i zaczęło się od pytań w stylu: hej, mobilki, jak tam ścieżka na Siedlce? Marek odpowiedział: misiaki, czyli policjanci, na pięćdziesiątce. Zapytał: a ty, koleżanko, dokąd jedziesz? I tak od słowa do słowa wylądowaliśmy na kawie. W drodze powrotnej odszukaliśmy się na łączach i znowu spotkaliśmy się na przydrożnej stacji – opowiada Katarzyna. Do dziś są parą.
Gośka poznała Sylwię w 2003 r., kiedy internet jeszcze raczkował, ale była już telegazeta na kanale Polsatu. – Często sprawdzałam tam sportowe wyniki i trafiłam na reklamę chatu „Poznaj przyjaciół”, na którym można się było zarejestrować za pomocą telefonu komórkowego. Za każdy wpis była opłata. Poznałam dziewczynę, zaczęłyśmy pisać wiadomości, były widoczne dla wszystkich. Chat był droższy niż zwykły SMS, a numeru telefonu nie można było podać, bo banowali. Wymyśliłam więc wierszyk składający się z dziewięciu wyrazów, a każdy wyraz zawierał taką liczbę liter, która odpowiadała konkretnej cyfrze w moim numerze telefonu. Pod koniec lutego miną nam 22 lata razem – opowiada.
Dziś nawiązywanie znajomości jest znacznie łatwiejsze. – W ciągu dnia jestem w stanie obejrzeć sto różnych profili ze zdjęciami. Potem jest niemal natychmiastowy kontakt na czacie, telefon i spotkanie – mówi Paweł Wimmer, właściciel wydawnictwa Libretto. Prowadzi na portalach randkowych, jak to określa, socjologiczne badanie uczestniczące. Ma sporo przemyśleń, np. takie, że większość energii użytkowników idzie w przeglądanie profili. I że łatwo jest kogoś w apce znaleźć, ale trudno się z nim spotkać. Zauważył też, że powszechne jest oszukiwanie w sprawie wieku. – Robią to i panowie, i panie. Ja też robiłem, bo mam 70 lat, a to wiele osób wręcz paraliżuje. Wyglądam młodziej, więc zazwyczaj podawałem, że mam 59 lat – przyznaje.
Randka i śledź
Randki bywają trudne. Agnieszka poznała chłopaka na Tinderze i umówiła się z nim w restauracji. Na miejscu oświadczył, że nie jest głodny i zaproponował spacer. – Krążyliśmy długo, więc w końcu poprosiłam, by wybrał miejsce, gdzie możemy zjeść. Na to on, że blisko mieszka, więc może tam? Już mi się zapaliła czerwona lampka, ale to było centrum, czułam się bezpiecznie, zawsze udostępniam przyjaciółkom moją lokalizację. Usiadłam na kanapie i rozmawialiśmy o książkach w jego biblioteczce. W pewnym momencie on wyszedł z pokoju, ale kontynuował rozmowę. I nagle wrócił, nagi. Zamurowało mnie, nie wiedziałam, co zrobić. Na szczęście ktoś do niego zadzwonił, kiedy odebrał, wyszłam – opowiada.
Pamięta też prawnika, który już na etapie rozmowy w aplikacji pochwalił się, że pracuje w najlepszej kancelarii w Warszawie. Kiedy się spotkali, zaczął od opowieści, że nie musiał pisać matury z jakiegoś przedmiotu, bo wygrał olimpiadę. – A potem zamówił sobie kanapkę ze śledziem i uraczył mnie ciekawostką, że człowiek pływa wolniej niż śledź. Chciał się potem jeszcze spotkać, ale nie dźwignęłam jego pragnienia atencji – wzdycha Agnieszka.
Wiele takich sytuacji przeżyła reportażystka Agata Romaniuk, opisała je w książce „Najgorsze randki świata i kilka udanych”. Jest tam m.in. historia o mężczyźnie, który zaczął spotkanie od narzekania, że jego była to zła kobieta, poprzednie zresztą też. Pisarka czuła więc, że jest mocną kandydatką na kolejną złą kobietę. Wysiedziała na tej randce półtorej godziny. Pomyślała, że ma 40 lat, więc trzeba wytrzymać, bo może nic lepszego jej już nie spotka.
Przestała być grzeczną dziewczynką dopiero w dniu, kiedy chłopak, z którym się spotkała, monologował przez 42 minuty. – Wstałam, podziękowałam i powiedziałam mu, że do niczego mnie nie potrzebuje – wspomina Agata Romaniuk. Biegł za nią aż do tramwaju, zapewniając, że ma jej jeszcze wiele do powiedzenia.
Jej najkrótsza randka trwała niespełna dwie minuty. To był pan, który na aplikacji zamieścił zdjęcie ze stocka, a w rzeczywistości wyglądał zupełnie inaczej. Podeszła, upewniła się, że to on, i zapytała, dlaczego to zrobił. Odpowiedział: bo inaczej byś nie przyszła. Od razu wyszła.
Bez zobowiązań
Powody, dla których ludzie randkują, są różne.
– Szukałam wypełniacza czasu – mówi Kinga, zalogowana na Badoo.
Ela pół roku po rozwodzie stwierdziła, że jest gotowa spotykać się bez zobowiązań. – Chciałam poznać kogoś, kto pójdzie ze mną do kina, teatru, do łóżka, z kim będzie można pogadać. Stwierdziłam, że Tinder będzie do tego najprostszy – wspomina.
– Nie szukałam miłości. Byłam po trudnym związku, w którym ucierpiała moja seksualność, szukałam więc fizyczności i niczego na stałe – dorzuca Tosia.
41-letni Robert przyznaje, że korzystał z aplikacji, kiedy czuł napięcie. – Czujesz się samotny, siedzisz w domu przybity i wtedy najłatwiej sięgnąć po telefon. Bo aplikacje dają iluzję wielu możliwości – tłumaczy.
35-letnia Wiktoria po rozstaniu z partnerem założyła aplikację Bumble. Pamięta pierwsze spotkanie, była potwornie zestresowana, chłopak też. – Poszliśmy na długi spacer, miło się rozmawiało. Zaproponował, żeby jeszcze iść zjeść, ale powiedziałam szczerze, że chętnie bym skończyła spotkanie, jestem zmęczona. Nie odezwał się więcej. Skasował profil – wspomina.
Potem był chłopak, z którym spotykała się trzy miesiące. – Bał się bliskości. Deklarował, że chce tego wszystkiego co ja, ale mnie odpychał. W końcu zdałam sobie sprawę, że moje zasady gdzieś się pogubiły, pozwoliłam się ranić. Odchorowałam to – mówi.
Innym razem miała się spotkać z chłopakiem, z którym jej się wspaniale pisało.
– Godzinę przed randką dał znać, że nie da rady przyjść, bo słabo się czuje. To było bardzo przykre – opowiada. Napisała mu, że tak się nie robi. Odpisał, że przeprasza, strasznie mu głupio, ale naprawdę ma doła. Wierzyła, a mimo wszystko było jej ciężko. – I wpadłam w obsesję myślenia o randkowaniu. W końcu zorientowałam się, że czas przestać. Poczułam, że na kolejną randkę pójdę z ogromną złością i tej osobie oberwie się za wszystkie wcześniejsze. Zrobiłam sobie odpoczynek – mówi.
Ludzie mają dość
Psycholożka i psychoterapeutka Marzena Mawricz ma pacjentów, którzy cierpią z powodu randkowania. – Bo nierzadko to historia o zawiedzionej nadziei. A jak jest rozczarowanie, to jest też cierpienie – mówi. Często słyszy od pacjentów, że na aplikacjach randkowych jest wiele osób, które nie chcą się spotykać, wystarczy im pisanie. – To jest trudne dla tych, którzy mają potrzebę budowania związku, rodzi frustrację i niepokój. Mają poczucie odrzucenia, szukają winy w sobie. I nawet jeżeli do tych spotkań dochodzi, to bardzo trudne jest czekanie na kolejny kontakt. Bywa, że go nie ma albo jest zrywany za pomocą lakonicznego SMS-a. To znów budzi rozczarowanie i często wiąże się ze spadkiem samooceny – tłumaczy.
Katarzyna Kucewicz, psychoterapeutka i seksuolożka, słyszy od pacjentów, że mają dość randek z aplikacji. – Są nimi znużeni, rozczarowani. Wydają się proste i łatwo dostępne, ale ta forma poznawania kogoś jest pozbawiona romantyzmu i wykalkulowana. Niektórzy traktują aplikacje czysto instrumentalnie. Umawianie się jest dla nich jak gra, w której dostają zastrzyk dopaminy w postaci serduszek, matcha, czyli dobrania się, i spotkania. Taka osoba może potrzebuje tylko dawki stymulacji. Ale jeżeli trafi na kogoś, kto poszukuje miłości, takie zderzenie prowadzi do frustracji i rozczarowań – tłumaczy.
– Uczę w szkołach, pracuję z młodzieżą. Często słyszę od nich, że nie traktują aplikacji randkowych poważnie. Sięgają po nie dla zabicia nudy, scrollują niczym walle na platformach społecznościowych. Są też osoby, które szukają prawdziwej relacji, ale wiele przestaje wierzyć, że faktycznie ją z kimś stworzy. Co ciekawe, wciąż do tych aplikacji wracają – mówi edukator seksualny Hubert Pajączkowski.
– Trzeba sobie zdawać sprawę, że aplikacje są narzędziem, którego podstawowym celem jest zarabianie. Firmy, które je tworzą, nie zarabiają na tym, że będziemy tworzyć szczęśliwe pary i znikać. Wręcz przeciwnie, mamy być stałymi abonentami – dodaje Marzena Mawricz.
Ananas i podryw w piekarni
– Dla młodych ludzi randkowanie w stylu romantycznym to „fura krindżu”. Kiedy robimy ze studentami warsztaty, grupy, które losują walentynki, potrafią zaprojektować romantyczną randkę. Planują odpowiedni nastrój: księżyc, muzyka, świece, wino, dekoracje w kolorze czerwonym albo różowym. To jest kod, który mamy głęboko zinternalizowany, potrafimy odtworzyć scenariusz romantycznej miłości. Ale młode pokolenie widzi też jej pułapkę, a wraz z nią pułapkę romantycznej randki – tłumaczy dr Katarzyna Kalinowska, socjolożka z Collegium Civitas.
Dlatego – dodaje – współczesne randki zaczynają wyglądać jak zwykłe spotkanie. – Optymalizujemy koszty, stwarzamy sobie łatwą ścieżkę odwrotu i unikamy ryzyka przywiązania, które czasem pociąga za sobą trudne emocjonalnie rozstania – tłumaczy socjolożka.
Uważa, że w ostatnim czasie trendy randkowe się zmieniają. – Po pandemii pojawił się nurt slow dating, wolnego, uważnego randkowania, tworzenia jakościowych więzi i relacji. Coraz bardziej popularne staje się też solo dating, czyli randki z samym sobą, jak śpiewała Miley Cyrus. Chodzi o uwolnienie się od przekonania, że szczęście daje tylko trwały związek – mówi.
Katarzyna Kucewicz uważa, że młodsze pokolenia marzą o miłości rodem z netflixowych komedii romantycznych. – O tym, żeby kogoś poznać w uroczy sposób. Żeby on oblał ją niechcący kawą albo wpadł na nią w sklepie. Mówią, że internet jest bezduszną fabryką, gdzie ludzie się poznają, spotykają, a potem biorą ślub. A oni by chcieli romantycznych porywów – mówi Kucewicz.
Hubert Pajączkowski też widzi, że niektórzy poszukują alternatyw. – Świadczy o tym chociażby nowy trend meet cute. To poznawanie ludzi poza światem online, w zwykłych codziennych sytuacjach, trochę tak, jak poznawali się nasi dziadkowie i babcie. Małą zapowiedzią była niedawna zajawka na wkładanie ananasa do koszyka zakupowego w sklepie o konkretnych godzinach. Miał to być znak, że ta osoba jest otwarta na randkowanie. Sama idea brzmi dobrze, zastanawiam się jednak, jak to będzie wyglądać. Czy mamy na tyle odwagi, żeby „podrywać” ludzi w piekarni czy bibliotece? Chciałbym wierzyć, że tak – mówi edukator seksualny.
W przyszłości w randkowaniu namiesza sztuczna inteligencja, uważa Katarzyna Kucewicz. – Może będzie tak, że algorytmy zaczną nas niezwykle dobrze dobierać w pary? Albo sztuczna inteligencja wręcz zacznie nam zastępować relacje. Myślę również, że wiele osób będzie budowało relacje z robotami, które zawsze przytakują, są grzeczne i miłe. To będzie prawdziwa rewolucja – przewiduje.
Emocje nie gasną
– Randkowanie jest proste, jeśli stawiasz swoje zasady na pierwszym miejscu, pilnujesz granic. Ale możesz się też bardzo skrzywdzić – tłumaczy Tosia. Partnera poznała, kiedy już przestała szukać, prawie nie wchodziła na aplikację, tak ją zmęczyły te relacje. – Ale ze Staszkiem zmatchowaliśmy się już kilka miesięcy wcześniej, tyle że on wyjeżdżał, odezwał się po powrocie. Pomyślałam: dobra, pójdę. Nie miałam żadnych oczekiwań, a on też się nie zachowywał tak jak inni na pierwszych randkach. Nie próbował mnie dotykać, nie mówił: prześpijmy się, tylko naprawdę słuchał. Dwa dni temu zamieszkaliśmy razem – opowiada.
Ela spotkała na Tinderze mnóstwo wartościowych osób, z dwiema się przyjaźni do dziś. – Będę pięknie wspominać randki z obcokrajowcem, który przylatywał do mnie co dwa tygodnie przez pół roku. Chodziliśmy tańczyć, obejrzeliśmy mnóstwo filmów i seriali, godzinami rozmawialiśmy o sztucznej inteligencji i filozofii. Zaproponował mi stały związek, ale na odległość to nie miało sensu. Jeszcze przez jakiś czas się odzywał, ale już nie byłam sama i odmówiłam – opowiada.
Randki sprawiły, że odżyła. – Odzyskałam wiarę w siebie, rozwijałam się, bo każdy z mężczyzn czegoś mnie uczył. Byłam mężatką przez większość życia. W pewnym momencie straciłam poczucie kobiecości, atrakcyjności, a randki wszystko mi przywróciły. Dały mi drugą młodość. Nie szukałam miłości. I jak to w życiu bywa, gdy nie szukasz, znajdujesz – mówi.
– Ogromną przyjemność sprawiało mi słuchanie, co robią ci wszyscy ludzie, z którymi się spotykam. Poznałam hipnotyzera, który, jak się potem okazało, miał żonę. I człowieka, który wykłada na uczelni medycznej, jak rozmawiać z ludźmi o śmierci. A najfajniejszy jest Tinder za granicą, bo ktoś ci poleci atrakcje, których nie ma w przewodnikach – dodaje Agnieszka.
Wiktoria znowu zaczęła chodzić na randki i tym razem było lepiej. Uważa, że dzięki wcześniejszym doświadczeniom odzyskała poczucie wartości, już nigdy nie da się nikomu omamić. Od trzech miesięcy spotyka się z chłopakiem, którego poznała na Bumble. Miesiąc temu oboje skasowali aplikację, a kilka dni temu wrócili ze wspólnych wakacji.
Paweł Wimmer uważa, że romantyczne emocje nie gasną z wiekiem. – Siłą rzeczy człowiek ma troszkę inne możliwości, inne potrzeby, ale ciągle poszukuje kogoś bliskiego, tej drugiej połówki – mówi. – Połówki duszy.
![](https://ocdn.eu/pulscms/MDA_/d2eeedc20bf2132139f11e560c9bb02f.png)