Donald Tusk z nim walczy, Jarosław Kaczyński okazuje mu wzgardę. Prezydent liczy, że dzięki temu przez najbliższy rok będzie ważniejszy niż kiedykolwiek dotąd.

Podczas niedawnego spotkania prezydenta z premierem panowie nieco się rozluźnili. Tusk zapytał — tak po ludzku — czemu prezydent nie mieszka w Belwederze, tylko w pałacu prezydenckim. Poprzednik Dudy Bronisław Komorowski urzędował w pałacu, ale mieszkał w Belwederze. Duda odparł, że urzęduje i mieszka w pałacu, bo nie chce konwojami między jednym a drugim zabytkiem wywoływać korków w centrum miasta. A szef jego gabinetu Marcin Mastalerek zaczepił Tuska: „Pyta pan dla siebie, czy dla kolegi?”.

To pytanie wzbudziło wesołość, a tłumaczenia premiera ludzi Dudy nie przekonały — są pewni, że Tusk bierze pod uwagę odstawienie na boczny tor kolegi Trzaskowskiego i swój start na prezydenta.

Choć podczas zamkniętych spotkań współpraca idzie gładko, to publicznie intensywnie się okładają. Dla jasności — to głównie Tusk wymierza ciosy. Po wygranych przez opozycję wyborach prezydent co prawda nie spieszył się z powołaniem go na premiera, firmując groteskowy projekt dwutygodniowego rządu Morawieckiego — ale jednocześnie nie kiwnął palcem, by Tuska zablokować. A takie było oczekiwanie nadprezesa.

Prezydent i jego główny strateg Mastalerek bardzo mocno grają na nowe rozdanie w PiS z Morawieckim na czele

Czy Duda liczył na współpracę z Tuskiem? Aż tak naiwny nie jest. Ale jednocześnie zakładał, że nowy premier musi się z nim dogadać, bo — wiadomo — weto, nominacje ambasadorskie i generalskie, powoływanie członków paru konstytucyjnych instytucji.

I tu popełnił błąd. Tusk zaatakował Dudę na jego terenie, rozbijając w proch TVP (chronioną przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji, gdzie są ludzie Dudy), trikiem prawnym usuwając prokuratora krajowego (którego nie można odwołać bez zgody prezydenta), a w finale wysyłając policję do pałacu prezydenckiego po skazanych Kamińskiego i Wąsika.

Ludzie Dudy czują gorycz i wściekłość. Rzecz jasna — prezydent w sprawie Kamińskiego i Wąsika na żadne kompromisy by nie poszedł. Ale już w sprawie TVP czy prokuratury ponoć był gotowy.

Tyle że premier negocjować z Dudą nie zamierzał. Po pierwsze, uważa go za współodpowiedzialnego za patologie rządów PiS. A po drugie — chce dać swemu elektoratowi igrzyska. Dlatego właśnie przed ich pierwszą wspólną radą gabinetową wymierzył prezydentowi serię ciosów, zarzucając poprzedniej władzy nielegalne stosowanie Pegasusa i przekręty przy projektach budowy małych elektrowni atomowych oraz inwestycji w CPK.

Nawet krytycy Dudy powinni jednak zrozumieć, że gdyby nie kilka jego kluczowych decyzji, żylibyśmy w innym kraju. Jeśli nie zawetowałby pakietu ustaw sądowych, które w roli sędziego ostatecznego obsadzały Ziobrę, oraz zgodziłby się na lex TVN, czyli prawo obliczone na zniszczenie telewizji krytycznej wobec PiS, opozycja zapewne nigdy nie doszłaby do władzy.

W jedynym powyborczym wystąpieniu, w którym Kaczyński — wyraźnie rozbity — analizował przyczyny porażki, obwinił za nią właśnie Dudę, nie wymieniając nawet jego nazwiska.

Prezes prezydentem konsekwentnie gardzi. Niedawno przyznał to, co było dotąd tajemnicą poliszynela — że nie widuje się z nim od lat. W dodatku wszystkie oczekiwania powyborcze Kaczyńskiego Duda zlekceważył. Nie dość, że powołał Tuska, to jeszcze nie zdecydował się na ryzykowną prawnie ścieżkę rozwiązania Sejmu.

W otoczeniu Dudy słychać jasno: Kaczyński odleciał i należy się od niego trzymać jak najdalej. Rzeczywiście, po wyborach prezes ma zwyżkę kabaretowej formy — zdążył oskarżyć Tuska o to, że jest niemieckim agentem, potem zarzucił mu stosowanie tortur, a w finale stwierdził, że premier gotów jest mordować przeciwników politycznych.

Prezydent i jego główny strateg Mastalerek bardzo mocno grają na nowe rozdanie w PiS z Morawieckim na czele. Panowie kryją się z tym sojuszem, ale dla ich planów wysłania Kaczyńskiego do Sulejówka najbliższy rok — do wyborów prezydenckich — będzie kluczowy.

Ostrzał ze strony Tuska nie czyni Dudzie krzywdy. Co więcej — dodaje mu powabu dla elektoratu PiS. Duda liczy, że zwolenników furiackich ekscesów prezesa będzie ubywać, a to pozwoli doprowadzić do nowego otwarcia na prawicy w okolicach wyborów prezydenckich. Duda i Morawiecki — z Mastalerkiem na zapleczu — chcieliby partię na nowo poprowadzić w kierunku konserwatywno-chadeckim, zawracając z nacjonalistyczno-radykalnej ścieżki, na jaką wepchnął ją Kaczyński z klakierami takimi jak Czarnek.

Na razie Duda nie stara się o poparcie rządu w szukaniu zagranicznej posady po zakończeniu prezydentury. A to znaczy, że poważnie bierze pod uwagę pozostanie w polskiej polityce.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version