Po trzech latach wojny politycy PiS położyli krzyżyk na Ukrainie. Mówienie za Trumpem o „pokoju” tak naprawdę oznacza kapitulację.
Kiedyś prezydent Andrzej Duda ślepo wierzył we Wołodymyra Zełenskiego, który bronił swego kraju przed najeźdźcami. Dziś ślepo wierzy w Donalda Trumpa, który upokarza Ukraińców, by zmusić ich do paktu z najeźdźcami. Kiedyś Duda chciał – za Zełenskim – zakończenia wojny na warunkach Ukrainy. Dziś – za Trumpem – chce pokoju za wszelką cenę, nawet jeśli jest ryzyko, że Ukraina zostanie zmuszona do uległości wobec Kremla.
Duda jest skrajnym trumpistą. To jednostronne uzależnienie – na przemian podziw, fascynacja i uwielbienie. Uczucia, zwłaszcza gorące, przysłaniają zazwyczaj zdolność do racjonalnych ocen. I tak jest w przypadku Dudy: on naprawdę wierzy, że Trump prowadzi misterną, wielopoziomową grę, w której Ukraina jest jego asem w rozgrywce z Władimirem Władimirowiczem. I że Amerykanin ogra Rosjanina, nawet jeśli nic na to w tej chwili nie wskazuje. Wierzy prezydent nawet, że gdyby Trump nie przegrał wyborów w 2020 r., to Putin nie zaatakowałby Ukrainy półtora roku później. Bo w obliczu inwazji Trump pogroziłby Wołodii zbombardowaniem jego rodzinnego Leningradu, czym Wołodia niechybnie by się przejął.
To musi być miłość.
Dla Lecha Kaczyńskiego dwie kwestie były kluczowe
Bezkrytyczna wiara w politykę Trumpa zaprowadziła Dudę i liderów PiS na manowce – to, co dzieje się na naszych oczach, to całkowite zaprzeczenie koncepcji polityki wschodniej Lecha Kaczyńskiego, do której tak chętnie odwoływali się przez lata.
Prezydent już po zaprzysiężeniu w grudniu 2005 r. mówił o „strategicznym sojuszu z Ukrainą”. Unikał nazywania Wołynia ludobójstwem, bo wiedział, że oznacza to zmrożenie relacji z Ukrainą, a w konsekwencji przybliżenie Kijowa do Moskwy. „Nasze Narody pokazują całemu światu, że nie ma takiego zła w historii, którego nie można przezwyciężyć” – mówił w maju 2006 r.
Dla Lecha Kaczyńskiego dwie kwestie były fundamentalne. Po pierwsze, kluczowe dla bezpieczeństwa Polski jest zachowanie niepodległej Ukrainy i wciąganie jej w struktury Zachodu. Trump na dzień dobry, jeszcze przed rozpoczęciem rokowań „pokojowych”, zaakceptował żądanie Putina, żeby Ukraina nigdy nie została przyjęta do NATO. Z kolei negocjacje akcesyjne z UE blokuje sojusznik Trumpa i Putina – Viktor Orbán (którego Lech Kaczyński już dwie dekady temu uznał za polityka prorosyjskiego).
Przy okazji zresztą została złamana druga zasada prezydenta Kaczyńskiego: nie można się godzić na tzw. koncert mocarstw, czyli podejmowanie decyzji dotyczących mniejszych krajów przez największe. Pakt Trumpa z Putinem to koncert mocarzy w czystej formie.
Dziś to jednak politykom PiS nie przeszkadza. Ubliżają Zełenskiemu i pomstują na Ukrainę – a Jarosław Kaczyński nie robi z tym nic poza pozornym dystansowaniem się. Bo prawda jest taka, że obóz PiS postawił krzyżyk na Ukrainie. I jest to w sumie stan naturalny.
Konflikt z Ukrainą
Od śmierci Lecha Kaczyńskiego standardem PiS w relacjach z Ukrainą był konflikt. Zaraz na początku rządów PiS Sejm przyjął najostrzejszą uchwałę w sprawie Wołynia w swej historii. „Ofiary zbrodni popełnionych w latach 40. przez ukraińskich nacjonalistów do tej pory nie zostały w sposób należyty upamiętnione, a masowe mordy nie zostały nazwane – zgodnie z prawdą historyczną – mianem ludobójstwa” – napisano w niej. Za tym poszły spory o ekshumacje i wzajemne zakazy wjazdu dla urzędników i polityków.
Jednocześnie rząd lansował koncepcję Międzymorza – współpracę krajów UE z basenu Bałtyku, Adriatyku i Morza Czarnego. Wykluczał w ten sposób Ukrainę, mimo że dla Lecha Kaczyńskiego właśnie Ukraina oraz Gruzja były kluczowymi bezpiecznikami przed Putinem.
Wszystko zmieniło się po wybuchu wojny, kiedy rząd PiS rzeczywiście zrobił wszystko, żeby pomóc Ukraińcom – co bez wątpienia pomogło im się obronić.
Pierwszy kryzys przyszedł, gdy zabłąkana ukraińska rakieta zabiła dwóch Polaków na Lubelszczyźnie, a Zełenski nie potrafił się przyznać i przeprosić. Potem był konflikt związany z niekontrolowanym importem produktów rolnych i żywności z Ukrainy, co uderzyło w polskie rolnictwo. W finale wrócił spór o Wołyń. Ponieważ nastroje społeczne się zmieniają na bardziej niechętne Ukraińcom, to PiS ma dobre usprawiedliwienie dla powrotu do swej polityki.
Jest tylko jeden problem. Otóż Trump kapitulację Ukrainy negocjuje z tym samym Putinem, który w ideologii PiS jest mordercą smoleńskim, a Amerykanie – twierdzi Macierewicz – mają na to dowody.
Ale i to da się wytłumaczyć. Wszak idol Trump powiedział swemu fanowi Dudzie, że pokój można wynegocjować tylko z Władimirem. Kogo dziś obchodzi, co by na to rzekł Lech Kaczyński?
