Do pałacu Andrzej Duda wszedł ze swoimi przyjaciółmi z Krakowa. Politycznie byli zupełnie bez znaczenia, ale gwarantowali głowie państwa jaki taki spokój.

Wojciech Kolarski, który został z nim przez dwie kadencje, zna się z Andrzejem Dudą od liceum w Krakowie. Marcin Kędryna, odszedł na początku drugiej kadencji, był kolegą z podstawówki. Obaj należeli też z Andrzejem Dudą do harcerstwa. Od początku z Dudą był też Krzysztof Szczerski. Co prawda nie z Krakowa, ale prezydent uznawał go za prawdziwego przyjaciela. Dopóki Szczerski nie zaczął sobie załatwiać pracy za granicą.

– Pałac to jest taka szklana kula, bańka, która sprawia, że tam wszyscy odlatują. Nawet nie kierownik tego zakładu pracy, ale jego ludzie zaczynają się powoli unosić. Są tacy ważni, tacy istotni, tacy w centrum wszystkiego. Dość szybko okazuje się, że to nieprawda, ale oni nie chcą zrezygnować z tego przekonania – opowiada wieloletni pracownik gmachu przy Krakowskim Przedmieściu.

Była też Małgorzata Sadurska, szefowa Kancelarii Prezydenta, która odeszła po dwóch latach. Na intratną posadę w PZU, której przecież nie załatwił jej prezydent. Odeszła, bo nagle okazało się, że za dużo rzeczy z pałacu wypływa na Nowogrodzką i partia za szybko wie o planach Dudy. – Z Andrzejem nikt się nie liczył. Nawet jego ludzie od początku, najdalej po roku, zaczęli się orientować, że jeśli cokolwiek mają sobie załatwić, to przez Nowogrodzką a nie przez pałac. Duda nic nie umiał im załatwić – opowiada kolejny polityk PiS.

Marcin Mastalerek, o którym już wspominaliśmy, to bezdyskusyjnie najbliższy współpracownik Andrzeja Dudy. Nawet kiedy go nie było, to i tak był. PiS podejrzewało nawet, że to on stał za wetami do ustaw sądowych. Kontakt mieli ze sobą przez cały czas, ale z daleka. Mastalerek wrócił do pałacu, kiedy tylko Andrzej Duda przestał się bać prezesa, albo kiedy uznał, że teraz PiS po prostu nic już mu nie może zrobić. Bo jeszcze w 2019 roku, przed kampanią prezydencką, miał moment zawahania. Najpierw dotarły do niego „z miasta” opowieści o tym, że prezes chce go wymienić, bo ma dość tego, że Duda się stawia. Jarosław Kaczyński zagroził, że zrobi prezydenta z Mateusza Morawieckiego.

– Andrzej pierwotnie się nawet zaniepokoił tymi doniesieniami, ale potem jego współpracownicy przekonali go, że Kaczyński nie zdecyduje się na podmiankę. I mieli rację. Ale chyba wtedy zrozumiał, że z nikim w partii nie będzie już przyjaźni. Nawet szorstkiej – mówi polityk PiS.

Przez dziesięć lat brakowało Andrzejowi Dudzie w jego otoczeniu ludzi, którzy pracę dla niego i politykę traktowali poważnie. To, że partia go nie szanowała, wpływało też na jego otoczenie. Przez konflikty, wojenki i intrygi odchodzili po kolei wszyscy. – Dość słabe jest, że połowa z jego ludzi odeszła. Ktoś wolał zostać ambasadorem, ktoś inny przejść do biznesu albo do banku, niż pracować dla najważniejszego, przynajmniej teoretycznie, polityka w Polsce. To powinien być prestiż, a tu wszyscy biegali po mieście w poszukiwaniu lepszej roboty, która zagwarantuje przynajmniej kasę – politycy PiS pogardliwie mówią nie tylko o prezydencie, ale także o jego otoczeniu.

Andrzej Duda sam nie ma politycznych kompetencji, żeby zostać liderem. Gdyby w tym miejscu nie postawił go Jarosław Kaczyński, niczego sam by sobie nie wywalczył. Nie umie grać w politykę – jak mówią politycy PiS. Zwłaszcza w tę partyjną. Przez lata nie miał przy boku nikogo, kto robiłby to za niego. Póki nie wrócił Mastalerek.

Miesiąc po zaprzysiężeniu na drugą kadencję Duda przyjął go formalnie do grona swoich doradców. – Mastal to jest morderca w trybie zemsty – mówią jego dawni koledzy z PiS. – Andrzej go bardzo potrzebował, ale chyba też w pewnej chwili zaczął się go obawiać. Jest bezwzględny, bardzo bystry, niezwykle skuteczny. Typowy przykład polityka partyjnego, który najlepiej rozumie wszystkie wewnętrzne rozgrywki, dekoduje zagrania przeciwników i analizuje sytuację. Andrzej tego nigdy nie potrafił.

Druga kadencja to nie jest kadencja prezydenta Dudy, to jest kadencja wiceprezydenta Mastalerka. Obaj bardzo się denerwują, kiedy pada to określenie, ale lepiej się tego ująć nie da. Mastalerek przejął od Andrzeja Dudy kształtowanie polityki i zaczął wyjątkowo brutalnie. Pozbył się ludzi, którzy wydawali się nie do ruszenia.

Marcin Kędryna, przyjaciel prezydenta, odszedł teoretycznie z powodu tego, że powiedział kilka słów za dużo w wywiadzie dla Polsatu. Wszedł też w spór z dwójką rozgrywających w pałacu – szefem gabinetu i szefową Kancelarii. Do tego pojawiły się plotki, że prywatnie zawiódł przyjaźń prezydenta.

Potem odszedł Jakub Kumoch odpowiedzialny za politykę międzynarodową pałacu. Na niego spadła wina za połączenie prezydenta z rosyjskimi pranksterami, którzy wkręcili Dudę w rozmowę z osobą podającą się za prezydenta Francji. Winny był teoretycznie, w praktyce odszedł dlatego, że szef gabinetu i szefowa Kancelarii bardzo zadbali o to, żeby prezydent dostał wszystkie argumenty wskazujące na jego winę.

Emocje między Kumochem a Mastalerkiem dochodziły do takiej temperatury, że kiedyś o mało się nie pobili. Poszło o wystąpienie prezydenta Dudy w Kijowie i skład delegacji. – Oni podobno naprawdę wstali z pięściami na siebie – opowiada polityk PiS, który sytuację zna z opowieści. – Jeden agresywny „zabójca”, drugi potężnej budowy. Podobno było groźnie, bo żaden nie zamierzał zejść z pola.

Na koniec Marcin Mastalerek wszedł w spór z szefową Kancelarii Grażyną Ignaczak-Bandych. Chociaż akurat w sporze z nią miał bardzo wielu sojuszników. – Ona zachowywała się w sposób, który był nie do zaakceptowania – mówi pracownik gmachu przy Krakowskim Przedmieściu. – Wrzeszczała, próbowała wszystkich kontrolować, prowadziła jakieś dziwaczne intrygi, plotkowała, obgadywała. Szefową Kancelarii była przez prawie cztery lata, więc prezydent musiał jej metody pracy uważać za skuteczne i właściwe. Nigdy chyba nie wyzbyła się nauczycielskich przyzwyczajeń, bo na spotkaniach z urzędnikami odczytywała na głos listę obecności. Miała zwyczaj sprawdzać billingi pracowników, których podejrzewała o nielojalność i oskarżała wszystkich o wszystko. O wynoszenie informacji, o zaniedbania, o sabotaże.

– Była absolutnie przewrażliwiona na punkcie własnej pozycji i tuszy. Wiecznie powtarzała, że jest na krótkiej linii z prezydentem i stwarzała wrażenie, jakby mogła wszystko. Dostawała histerii, kiedy na stronie internetowej prezydenta pojawiały się niekorzystne dla niej zdjęcia i natychmiast wydawała zakaz publikacji. Nawet obsługa pałacu dostawała za swoje, bo w bufecie nie było jej ulubionych pierogów – opowiadają pracownicy. Niektórzy pracownicy chowali się, kiedy szefowa nadchodziła korytarzem, a inni stawali na baczność. A wszystko to pod nosem prezydenta.

Andrzej Duda nie jest spokojnym mediatorem. Kiedy dochodzi do problemów i konfliktów w jego otoczeniu, prezydent w niczym nie przypomina tego ugrzecznionego młodego człowieka, który zdejmuje rękawiczkę w towarzystwie prezesa. – Prezydent nie jest człowiekiem łagodnym i ugodowym. Wobec podwładnych potrafi być naprawdę nieprzyjemny. Jest cholerykiem. Wpada w szał. Krzyczy. Przeklina. Bywa bardzo trudny we współpracy – mówią pracownicy pałacu. Podobno przeklina w sposób twórczy i nieskrępowany, kiedy coś idzie nie po jego myśli.

Fragmenty książki Dominiki Długosz „Tajemnice Pałacu Prezydenckiego”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Czerwone i Czarne.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version