We wtorek po raz ostatni w swojej drugiej kadencji Andrzej Duda przemówił przed Zgromadzeniem Ogólnym Organizacji Narodów Zjednoczonych. Nie wykorzystał jednak tej okazji, by wygłosić mowę, zdolną zapisać się w historii – jeśli nie od razu Narodów Zjednoczonych, to przynajmniej polskiej polityki.
Wygłosił pełne ogólnie słusznych komunałów, nudne i nieinspirujące przemówienie, które równie dobrze wygłoszone mogło być miesiąc albo rok temu. Nieobecne w nim były tematy, którymi świat żyje w ostatnich dniach, na czele z niezrozumiałą dla wielu sojuszników Stanów polityką Trumpa wobec Ukrainy i niepewnością, jaką nowa administracja wprowadza w transatlantyckich relacjach.
Pełna zgoda z Trumpem!
Kilka godzin wcześniej na koncie Kancelarii Prezydenta pojawił się podpisany przez Nikodema Rachonia – zastępcę szefa prezydenckiego Biura Polityki Międzynarodowej – komunikat deklarujący pełną zgodę polskiego prezydenta z Trumpem. Słuchając Andrzeja Dudy w ONZ, można było odnieść wrażenie, że skonstruował swoją mowę tak, by w żaden sposób nie narazić się swojemu amerykańskiemu odpowiednikowi.
Zabrakło więc jakiejkolwiek, choćby łagodnie krytycznej oceny tego, co stało się w Białym Domu w piątek czy decyzji o zamrożeniu pomocy wojskowej Ukrainie. Choć na krytykę tej decyzji Trumpa zdobyła się nawet Marine Le Pen. W mowie próżno było szukać jakiejkolwiek próby wyartykułowania naszych – polskich, regionalnych, europejskich – oczekiwań wobec transatlantyckiego sojuszu w momencie, gdy przeżywa on swój największy kryzys od czasu administracji prezydenta Busha jr. i podziałów wokół wojny w Iraku, jakie wtedy ujawniły się między z jednej strony Francją i Niemcami a z drugiej Stanami, Wielką Brytanią i Polską. Słuchając prezydenta Dudy, można było odnieść wrażenie, że żadnego kryzysu w transatlantyckich relacji dziś nie ma.
Oczywiście, nie powinniśmy wymagać też od prezydenta, by wykorzystał forum ONZ do tego, by wygłosić płomienną krytykę polityki Trumpa wobec Ukrainy i europejskich sojuszników Stanów. Po pierwsze, Duda ze względu na swoją politykę, byłby mało wiarygodny, wygłaszając podobne filipiki. Po drugie, byłyby one po prostu nieskuteczne. Nie tylko nie zmieniłyby postępowania Trumpa, ale też zniszczyły zupełnie relacje polskiego prezydenta z amerykańskim.
Między otwartą polemiką a udawaniem, że problemów nie ma i deklaracjami „przy tobie prezydencie Trumpie stoimy i stać będziemy” jest jednak pewna przestrzeń dla dyplomacji – także tej publicznej. Polski prezydent jej nie wykorzystał. Jeśli Andrzej Duda ma faktycznie tak dobre relacje z Trumpem, jak przekonuje, to może powinien je wykorzystać, by bardziej asertywnie przedstawiać mu nasz punkt widzenia na zakończenia wojny? Bo inaczej, jaki Polska ma pożytek z podobno dobrych relacji Duda-Trump?
Bez żadnego stanowiska w sprawie końca wojny
Pytanie, czy prezydent i jego obóz polityczny mają dziś jakiekolwiek własne stanowisko w sprawie tego, czego, jako państwo, oczekujemy w sprawie warunków zakończenia wojny w Ukrainie? Czy wiedzą, co jest naszym celem maksimum, co minimum, jakie zasoby jesteśmy w stanie zaangażować, by pomóc preferowanemu przez nas zakończeniu wojny?
Z całą pewnością prezydent Duda nie wykorzystał mowy w ONZ, by przedstawić polską wizję pokoju. Padły słowa o tym, że pokój powinien być sprawiedliwy, prezydent słusznie przypomniał, jak wielkim zagrożeniem dla naszej części świata jest rosyjski imperializm i jak niewiarygodnym partnerem jest putinowska Rosja, ale wszystko to były pozbawione treści ogólniki.
W pierwszych miesiącach wojny prezydent Duda i jego obóz polityczny zajmowali znacznie bardziej aktywne stanowisko w sprawie toczącej się wojny. Prezydent przyjął na siebie rolę jednego z głównych adwokatów Ukrainy na forum globalnym, próbował – nie zawsze skutecznie – mobilizować poparcie dla walczącego Kijowa. Podobną aktywność wykazywał rząd Mateusza Morawieckiego.
Dziś po tamtym, aktywnym Dudzie i po tamtym PiS nie ma śladu. Można odnieść wrażenie, że w momencie, gdy do Białego Domu wprowadził się Donald Trump, PiS uznał, że w zasadzie polski „obóz patriotyczny” może sobie odpuścić jakiekolwiek prowadzenie polityki na ukraińskim odcinku, bo o nasze interesy zadba już Trump.
Jest to właściwie stała linia Andrzeja Dudy, od czasu jego wizyty na kongresie CPAC pod Waszyngtonem. Wymowne było, że w wypowiedziach po swoim spotkaniu z Trumpem prezydent bardzo niewiele mówił o Ukrainie, powtarzał tylko, że Trump zapewnił go o sile sojuszu Stanów z Polską i że z Trumpem w Białym Domu Polska jest bezpieczna. Tak jakby poza zapewnieniami o Forcie Trump, prezydenta w małym stopniu interesowało to, jak Amerykanie będą chcieli zakończyć wojnę.
Czy prezydent włączy się w szkodliwą kampanię PiS?
W wystąpieniu prezydenta pojawił się jeden ważny wątek. Andrzej Duda mówił o geopolitycznej drzemce, z której w końcu przebudzić się musi Europa, biorąc w końcu większą odpowiedzialność za swoje bezpieczeństwo. Prezydent ma tu bez wątpienia rację, Europa nie ma innego wyboru. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że na wschód od siebie ma agresywną, imperialistyczną Rosję – której zagrożenie, tu PiS miał rację, europejskie elity na własną zgubę ignorowały przez długi czas – z drugiej coraz bardziej nieprzewidywalne Stany.
Problem w tym, że to obóz pana prezydenta przez lata wszelkie próby europeizacji bezpieczeństwa w ramach NATO przedstawiał jako niemiecki spisek, mający za zadanie „wypchnąć Amerykanów z Europy”. Dziś, gdy Europa próbuje wypracować jakąś wspólną odpowiedź na gwałtownie zmieniającą się sytuację międzynarodową, politycy PiS albo wyśmiewają te próby, albo próbują przedstawić ją jako „organizowanie antyamerykańskiej rebelii”. Można się spodziewać, że wszelka polityka mająca na celu wzmocnienie europejskiego wektora polskiego bezpieczeństwa, jaką będzie musiał prowadzić rząd, będzie teraz atakowana przez PiS jako próba skonfliktowania nas z Trumpem, osłabiająca polskie bezpieczeństwo.
Czy wbrew temu, co mówił w ONZ prezydent Duda, włączy się do tej wyjątkowo szkodliwej kampanii PiS? Czy na końcu kadencji zdoła zachować się w bardziej propaństwowy sposób? Niestety, prawie 10 lat prezydentury daje niewielką nadzieję na odpowiedzialne zachowanie prezydenta, zostawia za to sporo przestrzeni do obaw, że pójdzie on za najgorszą polityką swojej partii.