Nie chcemy rozmów, domagamy się porozumień sierpniowych – mówił w „Hali odlotów” w TVP Zygmunt Miłoszewski, współtwórca Unii Literackiej, związku zawodowego pisarzy.
Joanna Kuciel-Frydryszak, autorka „Chłopek. Opowieści o naszych babkach”, wznieciła rewolucję. Sprzedała pół miliona książek. Zarobiła, jak sama mówi, sporo, ale w jej przekonaniu nieproporcjonalnie więcej zarobiło wydawnictwo. Autorka zwróciła się do swojego wydawcy z propozycją urealnienia podziału zysków. Wydawnictwo Marginesy wystąpiło z propozycją finansową, której Kuciel-Frydryszak ostatecznie nie przyjęła. Konflikt z wydawcą autorka ujawniła w mediach społecznościowych, zapowiadając, że poda sprawę do sądu. Bomba wybuchła. Pisarze i pisarki dzielili się swoimi fatalnymi doświadczeniami z wydawnictwami, życiem na skraju ubóstwa (mediana zarobków pisarzy to 2,5 tys. miesięcznie).
Internetowa rewolucja zbiegła się z opublikowaniem zamówionego przez Instytut Książki raportu o rynku wydawniczym. Przygotowany przez ekonomistów dokument pt. „Jeszcze książka nie zginęła” pokazuje, że rynek książki w Polsce to wolna amerykanka.
Kuciel-Frydryszak, ze względu na tajność umowy z wydawnictwem, nie może podać konkretnych liczb. Autorka książki o zniewoleniu kobiet mówi, że nie chciała być traktowana jak chłopka pańszczyźniana. Można z tego wnosić, że wydawnictwo, godząc się na wypłacenie dodatkowych pieniędzy, chciało związać autorkę umową na następne książki. Hanna Mirska-Grudzińska z Marginesów wyjaśniała z kolei, że zaspokojenie oczekiwań finansowych autorki oznaczałoby zerowy zarobek dla wydawnictwa. Kto ma rację w tym sporze, można byłoby ocenić, gdyby znane były warunki umowy.
Autorzy, przynajmniej niektórzy, chętnie by zrezygnowali z utajniania umów. Wydawnictwom nie jest to na rękę. Wydawca narzuca pisarzowi wielkość zarobku od sprzedanych egzemplarzy. Najczęściej nalicza się go od ceny zbytu, która może być o 70 proc. niższa od ceny okładkowej. Książka bywa przeceniona już następnego dnia po publikacji. Z raportu wynika, że przy cenie okładkowej 57 zł pisarz, podpisując umowę na 5 proc. od egzemplarza, dostanie 2,90 zł od sprzedanej książki. W Polsce pisarz przeciętnie dostaje między 10 a 18 proc. od egzemplarza. W Szwecji jest to między 25 a 35 proc. od ceny okładkowej, która jest stała przez najmniej kilka miesięcy.
Sprawę rozliczeń komplikuje fakt, że autor nie może zweryfikować, ile egzemplarzy się sprzedało. Dane utajniają dystrybutorzy. Cztery firmy obsługują 80 proc. rynku. To oni kręcą rynkiem książki, narzucają wysokość rabatów, opłaty dodatkowe, opóźniają płatności. Efekt? Napięcie na linii wydawnictwo-autor sięga zenitu. Dla osób piszących reprezentantem rynku jest wydawnictwo. Czołowi pisarze radzą mniej zorientowanym kolegom, by zatrudniali prawników i nie dali się zwieść standardowym propozycjom. Każdy ma prawo walczyć o jak najlepsze warunki, także debiutanci, którzy – jak słychać – psują rynek, godząc się na śmieciową umowę, byle tylko zobaczyć swoją twórczość w druku.
Kulisy pałacu
Foto: Newsweek
Pisarze nie chcą być dłużej traktowani jak chłopi, chłopki pańszczyźniane. Chcą stałej ceny książek, dostępu do informacji o wysokości nakładów, sprzedaży, zwrotów. Proponują, by państwo wyrównywało straty, które ponoszą autorzy i wydawcy z racji wypożyczeń w bibliotekach. W tej chwili autor dostaje 4 gr od wypożyczenia. Polacy wypożyczają 100 mln książek rocznie – twierdzi Miłoszewski. Najczęściej to bestsellery, ale członkowie Unii Literackiej deklarują, że wyrównanie strat z wypożyczeń są gotowi przekazać na fundusz wspierający niszowych twórców. Czy taka idea ma szansę się urzeczywistnić? Z jakiegoś powodu nie powstały w Polsce spółdzielnie wydawnicze pisarzy.
Wydawcy inwestują pieniądze w zaliczkę dla autora, wydanie książki i promocję. Gdy książka się nie sprzeda – tracą. Skoro mają się podzielić nieprzewidzianym zyskiem z autorem, to czy autor, który, zdaniem niektórych, nic nie ryzykuje (już czuję furię piszących na taki argument), nie powinien mieć też udziału w stracie? Takich pytań jest więcej.
Na końcu jest czytelnik, dla którego książka za 57 zł to spory wydatek, choć to cena dwóch biletów do kina czy dwóch hot dogów i coli. A jednak boli. Jedno jest pewne. Książka nie jest towarem jak każdy inny. Literatura zmienia nas ze zbiegowiska w społeczeństwo połączone językiem, kulturową wyobraźnią. Ten rynek powinien być priorytetowy. A co z konfliktem Joanny Kuciel-Frydryszak z Marginesami? Kiedy piszę ten tekst, do porozumienia nie doszło.