Dlaczego piszę o Gorgiaszu i jego tezach? Przypomniał mi się w kontekście słów pana prezydenta o włączeniu się Polski w program Nuclear Sharing.
O tym, że nasze, czyli ludzkie, relacje ze światem obarczone są licznymi deficytami, wiedział już starożytny sofista Gorgiasz. W V w. p.n.e. sformułował trzy tezy, których trafność nie przestaje mnie zaskakiwać. Po pierwsze: nic nie istnieje. Po drugie: nawet gdyby istniało, nie potrafimy tego poznać. I po trzecie: nawet gdyby jakimś cudem udało się nam poznać, to i tak nikomu o tym poznaniu nie będziemy w stanie opowiedzieć.
Pierwsza teza wydaje się najbardziej radykalna. Jak to? Nic nie istnieje? Wystarczy przecież, że rozejrzę się dookoła, by istnienie świata uderzyło mnie z wielką mocą: za oknem wiosenna zieleń, słyszę śpiew ptaków, słońce bezlitośnie ujawnia konieczność umycia okien. Istnieją pośpiech oraz obowiązki, którym muszę sprostać. Otaczają mnie wymagania i spotkania. Istnieją inni ludzie i istnieje mój pies, domagający się śniadania oraz spaceru. OK, mówi Gorgiasz, ale na ile to wszystko jest trwałe? Istnienie w najmocniejszym sensie oznacza niezmienność. Parmenides twierdził, że różnica między bytem a niebytem polega na tym, że ten pierwszy jest, drugiego zaś nie ma. Skoro tak, to nie ma żadnej możliwości przejścia od jednego do drugiego, jest ostra, rozłączna alternatywa: albo – albo. Jeśli byt jest, musi być jeden, niepodzielny, niezmienny, nieruchomy, kulisty, doskonały. Każda zmiana musiałaby jakoś zahaczać o niebyt.
Czy jestem wobec tego w stanie uznać, że moje poznanie odnosi się do rzeczywistości, wziąwszy pod uwagę wszystkie ograniczenia moich zmysłów oraz fakt ulotności dostępnego tym zmysłom świata? Zieleń za oknem przemija szybko, powtarzalność psich śniadań i spacerów nie gwarantuje niestety egzystencjalnej spójności, pozory interakcji ze światem nie potwierdzają nawet istnienia jego zgiełku.
Dlaczego piszę o Gorgiaszu i jego tezach? Przypomniał mi się w kontekście słów pana prezydenta o włączeniu się Polski w program Nuclear Sharing
Okna zostawmy. Jednak nawet jeśli odnajdę jakiś punkt, który będzie jak ten felieton, czyli zjawisko, które ma w sobie moc zobowiązania, jest nieodwoływalne, niezbywalne i koniecznie zaistnieć musi tu i teraz, to w jaki sposób ma on zaistnieć właściwie? Czy to oznacza, że moje palce, mniej więcej połączone neuronalną siecią z moim mózgiem, przebiegną skutecznie po klawiaturze, zapisując jakiś w miarę sensowny wywód, mam nadzieję, wolny od rażących błędów? Dla zaistnienia tego tekstu wykorzystam przecież rozmaite swoje zasoby, zwłaszcza magazyn zwątpienia. Ale oczywiście nie tylko, bo zaangażuję tu całe repozytorium wiedzy, pracowicie zdobywanej na różnych etapach życia, włączę dar obserwacji oraz świadomość niestałości świata. Wygeneruję potrzebną liczbę znaków, które ułożą się w całość, opowiedzą jakiegoś rodzaju historię. Imponuje mi fakt, że ten felieton zyska nawet formę materialną i po raz drugi narodzi się jako zadrukowana kartka, która trafi do osób czytających, zmuszając je niejako do konfrontacji z jego nieprzenikalnością. Bo skoro po napisaniu nawet autorka traci przywilej słuszności, to jak miałaby go mieć czytelniczka? Skoro tak mało rozumiem ze świata, jak miałabym zrozumieć tekst? Dynamika interpretacji, pytań, prób znalezienia sensu jest trudna w odniesieniu do spraw pozornie oczywistych, a co dopiero wobec czyjegoś wywodu, który może mieć sens, ale może być równie dobrze od niego wolny.
Załóżmy jednak – za Gorgiaszem – wersję najbardziej optymistyczną, czyli tę, że jednak coś udało się nam poznać. To może być to drzewo, którego przemiany codziennie widzę i na którym udaje mi się skupić uwagę na tyle, że chwytam samą jego istotę do tego stopnia, że przestaje ono być dla mnie „jakimś drzewem”, a staje się tym konkretnym, zmiennym, lecz zarazem tożsamym ze sobą punktem orientacyjnym w rozpędzonym świecie. W jednej chwili rozumiem, o co w nim chodzi, czuję z nim empatyczną więź i – jak by powiedział Julian Tuwim – sama się udrzewiam. Ale co to właściwie znaczy? Czy ta moja opowieść sprawiła, że ktoś, czytając, poczuł to samo? Nie potrafię przekazać doświadczenia za pomocą języka, ponieważ jest on zbyt ograniczony, nieprecyzyjny, subiektywny. Cała ludzka komunikacja werbalna jest mało subtelna, brakuje jej niuansów i możliwości, by naprawdę sprawić, że ktoś zrozumie, co chcemy przekazać.
Najważniejsze pytanie brzmi jednak: dlaczego w ogóle piszę o Gorgiaszu i jego tezach? Przypomniał mi się w kontekście słów pana prezydenta o włączeniu się Polski w program Nuclear Sharing. Propozycji nie było; jeśli była, to nikt nie zrozumiał; a jeśli nawet zrozumiał, to nie umiał jej sensownie przyjąć.