Jako że fragmenty książki Claire Dederer „Potwory. Dylematy fanki” dwa razy wpadły mi w oczy w dwóch dużych mediach elektronicznych, a przeczytanie ich zdumiało nieokiełznaną emocjonalnością autorki, nie pozostało nic innego, jak zapoznać się z całą książką.

Jest to dzieło o tym, jak bardzo złymi ludźmi bywają artyści. Jak straszne krzywdy czynią bliskim, jak są przemocowi, jak molestują, jak gwałcą, a jak nie biją ani nie gwałcą, to przynajmniej piją na umór. I to wszystko prawda.

Jest tu dużo o Woodym Allenie i Romanie Polańskim, ale i o Ryszardzie Wagnerze, bo był antysemitą, a jego muzykę kochał Hitler. I o tym, czy można zachwycać się obrazami Caravaggia, skoro bandyta i morderca. I o tym, że Monty Python był grupą białych, dobrze wykształconych mężczyzn, więc ich dowcipy nie były uniwersalne, co, zdaje się, też ich dyskwalifikuje moralnie. I o tym, że David Bowie przespał się z małoletnią fanką, i czy Nabokov mógł być pedofilem, skoro tak fenomenalnie w „Lolicie” wcielił się w postać pedofila.

Jest głównie o wstrętnych mężczyznach, ale jest też o egoistycznych poetkach i pisarkach, które porzuciły własne dzieci, bo im przeszkadzały w pisaniu. Jest tu wszystko, a jakby niczego nie było, prócz granicznych emocji, ale to wylew żalów, które są znakiem naszych czasów. Nie ma lepszego dopalacza na samopoczucie, niż uznać swoją wyższość moralną, swoją lepszość i wrażliwość. Poczuć, że jest się etycznym, że ja zachowałbym się zawsze porządnie, ja z pewnością nie zrobiłbym żadnego świństwa, bo jestem osobą wrażliwą.

Emfatyczna do granic Dederer stawia pytania budzące grymas zażenowania: „Czy geniusz zasługuje na specjalną dyspensę, zwolnienie z lekcji zachowania?”. Oczywiście, że nie zasługuje. Jeśli geniusz jest chamem, to należy mu chamstwo wytknąć, bo nikt nie powinien oczekiwać specjalnego traktowania. To romantyczny mit, że geniusz unoszony na ramionach muz jest człowiekiem więcej czującym, delikatniejszym, mającym kontakt z Absolutem, rozumiejącym język umarłych i cierpiącym za miliony.

Ludzkość znalazła się w szponach emocji, logiczna argumentacja ma fatalne notowania, spokojny namysł nie ma racji bytu. Przeczucia, instynkt, przekładanie swoich emocji na życie i twórczość innych – to stanowi wzorzec myślenia o świecie. Cała ta nieszczęsna książka jest o tym, że Dederer uwierzyła, że Polański i Allen swoje fantastyczne filmy kręcili właśnie dla niej. Zakochała się w Polańskim i Allenie, zamiast ograniczyć się do zakochania w ich filmach.

Zatraciła się granica między twórcą a dziełem, tak jak zatraca się granica między fikcją a rzeczywistością, prawdą a zmyśleniem, a wszystko razem zlewa się w jeden komunikat, tyle że kompletnie niezrozumiały. Jeśli krytyczka filmowa, krytyczka literacka i eseistka, a do tego prowadząca zajęcia z kreatywnego pisania na Uniwersytecie Waszyngtońskim nie rozumie tego, że dzieło filmowe czy literackie jest fikcją, niekoniecznie mającą związek z życiem osobistym twórcy, to możemy już oficjalnie uznać, że krytyka filmowa, literacka oraz eseistyka przestają mieć jakikolwiek sens.

Dederer wszystko odbiera osobiście, jakby to jej uczucia zostały zranione, jakby to ją zdradzono, gdy pisze, że seks Allena z pasierbicą odebrała „jako potworną zdradę wymierzoną we mnie osobiście. Jako nastolatka czułam się jak Woody Allen”. Oczywiście czuła się jak filmowy Woody Allen, a nie rzeczywisty Woody Allen, bo skąd miała wiedzieć, jak czuł się prywatnie Allan Konigsberg? Dederer jako dziewczynka myślała, że Allen to ktoś taki jak ona, co naturalne u dzieci, a nawet wzruszające. Ale Dederer, pisząc tę książkę, była grubo po pięćdziesiątce, więc może czas dorosnąć i przestać się utożsamiać z fikcyjnymi postaciami z filmów? Każdy obraz, który Dederer widziała, każdy film, który obejrzała, każda przeczytana książka i każda wysłuchana piosenka rozbujały w niej szaleńcze emocje, a później potworne dylematy, czy może te filmy, książki, obrazy i piosenki nadal kochać, skoro ich autorzy nie spełniają jej wymagań moralnych?

Wymyśliliśmy sobie artystów jako drogowskazy moralne, domagając się od nich, żeby byli sumieniem narodów, obrońcami pokrzywdzonych, kryształowymi demokratami, wiernymi mężami, dobrymi ojcami, troskliwymi matkami, abyśmy mogli z nich czerpać wzorce życiowe. Czerpanie wzorców z artystów to jeden z najbardziej niedorzecznych pomysłów, na jakie można wpaść.

Fritz Lang, wielki reżyser niemieckiego ekspresjonizmu, jeden z wizjonerów światowego kina, machnął w 1924 r. pięciogodzinną kobyłę filmową „Nibelungi” na podstawie germańskiego eposu, tego samego, który inspirował Wagnera. I zachwycił tym Goebbelsa, choć sam nie był nazistą. Za to żona Langa, Thea von Harbou, wstąpiła do NSDAP i pisała scenariusze do filmów kręconych w III Rzeszy, a Lang się z nią z tego powodu rozwiódł. Mam nie oglądać „Metropolis”, skoro przyszła nazistka napisała do niego scenariusz, czy mam oglądać „Metropolis”, skoro wyreżyserował to Lang, który uciekł przed nazistami z Niemiec?

Gloria Grahame, gwiazda kina noir, jakoby uwiodła 13-letniego pasierba, na czym ponoć nakrył ją osobiście mąż, gdy – wedle dzisiejszej nomenklatury – gwałciła chłopca. Czy w istocie tak było, tego nie wiemy, wiemy, że pasierb w przyszłości został jej czwartym mężem, ale potępiać możemy, jeśli uważamy Grahame za gwałcicielkę. Czyż zatem mam nigdy już nie obejrzeć przejmującej „Pustki” z Grahame i Bogartem, choć jestem koneserem czarno-białych dramatów z trupami w tle? Mam nie oglądać filmów ze wspaniałymi aktorkami, bo były ćpunkami, alkoholiczkami i furiatkami, tak jak aktorzy byli ćpunami, alkoholikami i furiatami? Czy też oglądać, ale potępiać?

Kogo obchodziłby furiat i przemocowiec, jeśli byłby kompletnie nieznanym poetą, autorem dwóch tomików wierszy wydanych własnym sumptem, prywatnie kancelistą w smutnym urzędzie?

Listonosz czy glazurnik też może być wyjątkowo podłą kreaturą, ale jego podłości nas aż tak nie ruszają, bo ani listonosz, ani glazurnik nie są osobami publicznymi. Internet dał nam narzędzia oceniania, jakich nigdy nie mieliśmy, bo stał się monstrualnym maglem, do którego mamy dostęp z całego świata i całą dobę, a nie wyłącznie, gdy zanosimy tam pościel do maglowania. Musimy wypowiedzieć się natychmiast, póki inni za nas tego nie powiedzą, zanim przegryzie nam się w głowie temat, zanim przemyślimy wszystkie za i przeciw, bo jeśli dłużej zaczniemy myśleć, to nie dość, że nam się obraz skomplikuje, to wszyscy inni już zdążą się wypowiedzieć.

Artysta, jeśli popełni przestępstwo, powinien za nie odpowiedzieć, tak samo, jak glazurnik i jak listonosz. Wrażliwość artysty nie jest usprawiedliwieniem, tak samo, jak jego traumatyczne przeżycia w dzieciństwie, bo glazurnik też może być wrażliwy i mieć za sobą trudne dzieciństwo.

Powieść ani film nie będą gorsze od tego, że pisarz czy reżyser był chamem, podobnie jak powieść ani film nie będą lepsze z tego powodu, że pisarz czy reżyser był człowiekiem rodzinnym, ciepłym i życzliwym. Liczba rodzinnych, ciepłych i życzliwych grafomanów i nieudaczników może nawet przerastać liczbę wściekle uzdolnionych egoistycznych autorów przejmujących do trzewi arcydzieł.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version